Więcej o
Moje miasto
Wykryłam ostatnio. Za każdym razem, kiedy idę do kwiaciarni po świeżą wiązkę tulipanów czy co tam w sezonie, pani kwiaciarniana porozumiewawczo pochyla się do mnie i mówi: "Tylko mało wody wlewać do wazonu". Wracam do domu i wlewam do wazonu mało wody, ciesząc się przez pół dnia pięknymi tulipanimi pączkami. Po czym zapominam o tej cholernej wodzie, która - ponieważ zgodnie z zaleceniem jest jej mało - błyskawicznie znika, a ja mogę podziwiać piękne tulipanie zwisy. Czasem udaje się je podnieść, czasem nie. Mam wrażenie, że ta szeptana propaganda to zakus na moją kieszeń i zmuszanie mnie do kupowania nowych roślin częściej niż chcę. A chcę często, bo takie piękne tulipany są raz do roku. Rynku Jeżycki, drżyj, bo nadchodzę z garścią monet.
Żeby do końca nie zbankrutować, chodzę też łowić ładne we wsi. Głupi krzaczek na skrzyżowaniu pieszojezdni i ulicy zatrzymał mnie dziś na ładne kilka minut. Suche ubiegłoroczne kwiatostany, świeżo wyklute tegoroczne liście, dzielny ślimak, który wspiął się na czubek krzaka. Zaletą zawilcowo-borówkowego skrzyżowania jest to, że nikt nie puka się w głowę na widok kobiety z włosem rozwianym, rozmawiającej do wózka i pochylającej się nad ślimakiem.
(kliknij po większe)
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 6, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 6
Wiadomo co. Jeszcze nie pałam nienawiścią do Tuwima, ale zapewne za kilkaset powtórzeń wiersza zacznę. Natomiast bardzo sympatycznie odebrałam podszepniętą przez ^Valentine restaurację o dźwięcznej nazwie "Lokomotywa", sprytnie umieszczoną w prześlicznym budynku starej stacji kolejowej w Puszczykowie. Bardzo lubię, kiedy ładne budynki nie niszczeją, a dostają szansę na drugie, całkiem udane życie. Zgrabne menu, dobre jedzenie, przemiła pani kelnerka, która od ust sobie mleka sojowego odjęła i przygotowała mi latte. I w przeciwieństwie do PKP, w toalecie ciepła woda. Królowa jest zachwycona.
PS Miałam ponarzekać, ale jednak wrzuciłam kolejny szkic do poczekalni. Może się zdezaktualizuje. Jak poprzednie.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 5, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Wielkopolska w weekend, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
puszczykowo
- Komentarzy: 3
Miałam jechać do Śnieżycowego Jaru, ale nie pojechałam. I dobrze, bo okazuje się, że wszystko jeszcze śpi, a śnieżyce dopiero nieśmiało wychylają łebki z jaskini (więc wiosna będzie dopiero za 6 tygodni). A w mieście prawie że lato. Mam ochotę wychodzić rano i wracać dopiero kiedy się ściemnia. Patrzeć na odbijający się w szybach świat, patrzeć pod nogi (bo krzywe chodniki) i patrzeć w niebo, bo czasem widać trochę więcej[1].
I wracać do domu z bukietem pączków żonkili.
W dziale odzieży dziecięcej C&A spotkałam K. kupującą "my first bra" dla swojej 13-letniej córki. W jednej chwili poczułam zazdrość - tyle fantastycznych rzeczy można by teraz zaraz robić z 13-latką. W drugiej - poczucie, że wszystko przede mną - pierwsze korale, perłowy lakier do paznokci na małych paznokietkach, lody czekoladowe, pokazywanie tęczy, wejście w ciepłe morze, ogromny komplet kredek ołówkowych (koniecznie z różową, 12-elementowe komplety z mojego dzieciństwa różowej nie miały), karuzela z konikami, zrywanie kwiatów w ogródku i mnóstwo innych małych rzeczy, o których będę myślała, całując gładkie spokojne czółko córki śpiącej po kolejnym dniu pełnym wrażeń.
[1] Zgaduję, że to instalacja gryza.com [2022 - link nieaktualny].
Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 24, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 9
Podobno wiosna jest zielona. Nie tutaj. Tutaj ma wszystkie kolory z palety brązów. Czekoladę. Kawę. Rudy. Złamaną czerwień. Bordo. Bury. Ugier jasny i sienę paloną.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 23, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 4
Jest parę miejsc w Poznaniu, koło których zawsze przejeżdżałam, patrząc tęsknym wzrokiem i obiecując sobie, że przyjdę, zobaczę, powącham i dotknę. Na odkrycie czeka jeszcze m. in. Chwaliszewo, a dziś pomalowałam sobie mapę na drugiej części Ostrowa Tumskiego. Pierwsza część, ta bardziej znana, to katedra, wykopaliska ze zrębami państwowości polskiej, ogrody i most prowadzący na Śródkę, więc oczywiste jest, że tam się idzie najpierw. Tymczasem po drugiej stronie zemsty byłego systemu na Poznaniu[1] jest... dziwnie. Dwie ulice - Wieżowa i Nowe Zagórze. Taka trochę żulownia, trochę dzielnica willowa, trochę bezdroża pełne zarośli i kałuż, trochę starych bloków z kotami na parapetach. I górujące nad tym wszystkim zabudowania seminarium duchownego[2]. Dziwne miejsce, z ładnym widokiem na most Rocha i Wartę.
[1] Zwanej też Estkowskiego.
[2] Niestety, już bez neonu, który głosił kiedyś przejeżdżającym Estkowskiego, że JEZUS NA WIEKI do momentu, kiedy wypadło pierwsze "I". Widać ktoś nie lubił sakralnych przetworów i neon zniknął.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 21, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 1
Do Cafe Sekret wybierałam się już dawno, zanęcona kilkoma niezłymi recenzjami i kilkoma zerknięciami za szybę. I zaiste, ładnie było. Konsekwentne użycie lawendowego fioletu i mocnej zieleni z wycinanymi z białej sklejki fantazyjnymi zegarami bardzo przyjemne (w piwnicy inne kolory, ale też zgrabnie poukładane).
Natomiast raczej nie wrócę, mimo że dostałam moją ulubioną herbatę "Paris" od H&S. Bo dobre ciasta można zjeść w 90% kawiarni, dobrą kawę - podobnie, ale przyzwoite danie niesłodkie - to już znacznie rzadsza rzecz. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jestem stronnicza, a kryterium oceny wybrałam sobie oryginalne. Ale uważam, że jeśli w karcie są dania niesłodkie (zwłaszcza mało, co powinno sugerować, że są dopracowane i trzymane jako spécialité de la maison), to na nich warto zawiesić oko (ciasto jest stosunkowo trudno spaprać). I niestety - mimo gotowości sympatycznej pani do ominięcia pomidora - sałatka serowa[1] była jedną z gorszych, jakie w życiu jadłam. Mimo że wszystko było świeże (zwłaszcza ser pleśniowy - to rzadkość[2]), całość wyszła paskudnie - rzodkiewki, kapusta pekińska (która chyba do niczego nie pasuje), papryka, surowa marchew, korniszony, czarne oliwki i wspomniany ser pleśniowy, nawet z dodatkowym sosem, niestety składającym się chyba głównie z zalewy do wspomnianych korniszonów, gryzły się strasznie. W zasadzie jadalne były ser, rzodkiewki i bazylia, użyta do dekoracji. Ostatecznie oliwki, ale nie przepadam za czarnymi. Summa summarum - pierwszy raz i ostatni.
[1] Fakt, nie było napisane, że zawiera więcej niż jeden ser.
[2] Nawet w niezłych restauracjach zwykle w sałatce ląduje śmierdzący amoniakiem zeschnięty ochłapek.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 4, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj