Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Listy spod róży

O porcie w Sassnitz i nie tylko

[3.05.2024]

Bardzo chciałam zobaczyć kredowe klify na półwyspie Jasmund, ale nastolatka na każdą sugestię dłuższego spaceru nie emanowała radością i szczęściem, za to po kilku ostatnich wakacjach wyrażała ostrożną aprobatę dla pływania. Więc rejs. Rejsów jest kilka opcji - są wyprawy małymi jednostkami na obserwację fok, całodziennie opływanie wyspy, a konkretnie na Jasmund można sobie popłynąć z przystankami z Göhren, gdzie mieszkaliśmy, zawijając na mola kolejnych kurortów i spędzić kilka godzin na pokładzie, można też pojechać od razu do Sassnitz i w dwugodzinnym rejsie dopłynąć do klifów i z powrotem. W teorii nasz rejs miał dotrzeć też do Kap Arkona, co mnie bardzo cieszyło, ale nie dotarł, kapitan mówił dużo i tylko po niemiecku, nie do końca zrozumiałam dlaczego, poza tym, że Meeresströmung był nie taki. Płynęliśmy sporym statkiem o dźwięcznej nazwie Lady von Büsum, co oczywiście odczytywałam jako “Lady von Bosom”, bo przecież. Było ciepło, słonecznie (krem obowiązkowo!) ale wiało, więc czapki, bluzy, kaptury i szaliki zdecydowanie się przydały. Widoki - zdjęcia warte tysiąca słów - białe klify, lasy, woda, mewy i przepływające opodal statki. Nastolatka narzekała nieco, że nie był to speedboat i że nie wróciła cała mokra, ale umówmy się, Bałtyk w maju to jednak nie do końca jest ciepłe morze. Mnie się podobało, chociaż przewiało mnie uczciwie. Sama podróż - linią Adler Schiffe - była poprawna, ale bez euforii: w cenie tylko rejs, bez napojów czy poczęstunku. W teorii na pokładzie był bar, ale pusty, może ze względu na niski sezon. Z cyklu CNW: można zwiedzić brytyjski okręt podwodny, chyba że rodzina jest głodna, to wtedy nie.

GALERIA ZDJĘĆ i Sassnitz 2023.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 18, 2024

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: niemcy, rugia, sassnitz - Skomentuj


Rugia - Kap Arkona, podejście 2

[2.05.2024]

Jak może pamiętacie, poprzednim razem odwiedziłam dwie latarnie morskie i zjadłam bułkę z rybą. Tym razem już prawomyślnie zostawiliśmy samochód na parkingu i udaliśmy się do ominiętej poprzednio wioski rybackiej. Idzie się przez Putgarten, a potem przez łąki i rzepakowe pola, żeby dotrzeć do wybrzeża i zaskakująco schludnej wioski rybackiej. Zaskakująco, bo to nie jest skansen ani nic takiego, ale serio zamieszkana wioska i serio rybacy stąd wypływają po śledzia czy inną flądrę. Mnie się podobało, nastolatce nie za zbytnio, bo TYLE CHODZENIA (oraz zapomniałam wspomnieć, że nie czuje się najlepiej, dopiero jak doszliśmy do wioski, dokładnie w połowie trasy wyznała, że). Na szczęście zimny napój i gorące frytki pomogły (można kartą) i do latarni doszliśmy już w lepszym humorze, zwłaszcza że po drodze prowadziliśmy zajmującą dyskusję o czymś i były pręgowate złote żuczki. Ja jeszcze zeszłam sobie na skalistą plażę po 110 nierównych drewnianych stopniach, niczego nie żałuję, było pięknie. Wróciliśmy śmiesznym pociągiem na parking. I nawet jeśli się pominie wspinanie na latarnie, to jest to przepiękna, spokojna okolica.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 12, 2024

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: kap-arkona, niemcy, putgarten, rugia - Skomentuj


O przygodzie i pogodzie

[11/15.02.2024]

Moim podróżnym modus operandi, o którym pewnie wspominałam, jest podzielenie trasy na kawałki, żeby przystanek wypadał w sympatycznym miejscu. W Bolesławcu planowałam spacer po starówce i obiad. Obiad wypadł bardzo dobrze, spacer już niekoniecznie, bo lało ulewnie i tylko przemknęliśmy do restauracji. Kawałek dalej już nie padało, zapamiętajcie ten motyw.

W drodze powrotnej z Liberca chciałam nieco rodzinę przewietrzyć, przejeżdżając najpierw przez Kryštofovo Údolí, dolinę z malowniczą wioseczką i wiaduktem jak z filmów o Harrym P. Nieco mżyło, wiadukt wymagał sporego spaceru, żeby zobaczyć go w bardziej malowniczej perspektywie niż z dołu, wioska urocza, zdecydowanie na długi spacer w mniej mżystych okolicznościach przyrody, wrócę. Siły rodzinne oszczędzałam na uroczą bazaltową górkę w Panskych Skalach opodal. Wszystko było obiecujące, słonko wyszło, błękitne niebo, aż nie zaczęliśmy się do Kamenickego Šenova zbliżać. Tak myślę, że to właśnie była ta miejscowość, bo wszędzie była mgła z ograniczeniem widoczności do kilkudziesięciu metrów (wiem, wiem, licentia poetica, nawigacja wie, gdzie jesteśmy). I tyle sobie po bazalcie pochodziłam.

Wiadukt Novina / Kryštofovo Údolí Kryštofovo Údolí / W drodze do Panskych Skal

I wreszcie Görlitz, gdzie było już uczciwe 18 stopni, słonko, urocze niewielkie muzeum Historii Naturalnej, zabytkowe kamieniczki, niestety zamknięta hala targowa i świetny obiad w niemieckiej, bardziej eleganckiej wersji Pyrabaru. Tu dygresja - byłam już w Zgorzelcu wieki temu, trochę na wariata, przywiozła mnie grupa znajomych, pamiętam wnętrze hali targowej i moją niespecjalnie udaną próbę zapłaty banknotem 100 zł za czekoladę w cenie kilku marek (co powinno wyjaśnić, jak dawno to było), co w wyniku wymiany urosło do 20 zł (zamiast, chyba 6 zł). Rozżalenie pamiętam do dziś. Czasy się zmieniły, bez bólu zrobiłam zakupy spożywcze w REWE, zapominając klasycznie o odebraniu kaucji za butelki, a nastolatka obłowiła się w japońskim sklepie, bo były dostępne inne puszki niż w Poznaniu. Również nastawiam się na kolejną wizytę, również po polskiej stronie, w Zgorzelcu.

Adresy:

Bolesławiec / GoerlitzGoerlitz

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 30, 2024

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, niemcy, goerlitz - Skomentuj


Here I am again

[11-15.02.2024]

Najpierw o przygodach z apartamentem. Otóż zarezerwowałam sobie apartament kilka miesięcy temu, bardzo zadowolona z siebie, bo cena okazyjna, a lokalizacja świetna, po czym przez kilka dni nie zaglądałam do poczty, gdzie przychodzą powiadomienia z bookingu i nie zauważyłam, że zabrakło mi środków na karcie, żeby booking sobie ściągnął należność. Rezerwacja anulowana, w takiej cenie jak miałam, to już nie ma, mogę dwa oddzielne pokoje. Nie bądźcie jak ja. Szczęśliwie okazało się, że niedaleko jest nieco droższy, ale przepiękny apartament, tyle że bez ocen. Trochę niepokoju, ale okazało się po krótkim śledztwie, że to nowy lokal znanej firmy, świeżo po remoncie i jesteśmy jednymi z pierwszych lokatorów. Wszystko elektronicznie, toaleta spłukiwana deszczówką, przestronnie i tak bardziej na bogato, b. Zadowolona. I widok na ratusz i bibliotekę. Już planuję lat 2025.

A w samym Libercu czuję się już dość zadomowiona. Poskładały mi się kolejne kawałki miasta, już rozumiem, gdzie Masarykova, Husova i Přehrada Harcov (koło siebie!). W centrum w zasadzie bez zmian - ratusz i plac przy ratuszu, gdzie okazjonalnie zmienia się sztuka; poprzednio stała tam rzeźba Quo Vadis Černego, a wcześniej Sublima z huty Pačinek, teraz pojawiła się rzeźba roboczo przeze mnie nazwana “Srutu tutu, piesek z drutu”. Rozczarowana byłam oczywiście, że zimą się ratusza nie zwiedza, ani nie wchodzi na wieżę. Odkryłam nowe śniadaniownie i nowe obiadownie, wszystkie bardzo mi pasowały. Pro-tip na krążenie w poszukiwaniu miejsca parkingowego - godzinę darmo ma się w Liberec Plaza, jak się zrobi zakupy w tamtejszej Billi.

Adresy:

Nachalna propaganda LGBT+ Ratusz, a przed ratuszem rzeźba z pieskiem Biblioteka miejska Uczta olbrzymów / Ratusz Husova Widok z aparamentu, rewers Apartament z widokiem / Widok Widok, nocą Bez konceptu Bez konceptu Vita Cafe Indyjska / Wink Cafe

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 17, 2024

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, liberec - Komentarzy: 2


Liberec - rozrywki dla mniejszych i większych

[12-13.02.2024]

Poprzednim razem obiecałam sobie, że w libereckim aquaparku Babylon zobaczę wreszcie tę zachwalaną replikę bramy Angkor Wat, która podobno pcha się każdemu pod oczy. I co? Nie zobaczyłam, chyba jestem jakoś wybrakowana. Lepiej, spędziłam urocze dwie godziny w aquaparku, nie robiąc w nim żadnego zdjęcia, tylko mocząc się w ciepłej wodzie i okazjonalnie zjeżdżając na drugiej co do wielkości zjeżdżalni. Wyszłam tuż przed pokazem laserów o 20:30, bo przecież.

Kilka zdjęć zrobiłam w pobliskim centrum nauki i rozrywki IQLandia, poprzednio zignorowanym, bo w 2021 trzeba było w maseczkach. To też zdecydowanie miejsce na kolejny raz, tylko przemknęliśmy się przez część atrakcji - ogromne bańki mydlane, wirówka poruszająca się w każdej płaszczyźnie, model 1:1 lądownika Sojuz (w środku podśmiarduje i bynajmniej nie ma za dużo miejsca, nawet dla mnie), złudzenia optyczne, światełka, obraz, dźwięk i niestety tłum ludzi, w tym ludzi mikrych rozmiarów, ale o potężnych walorach wokalnych. Trafiliśmy na czeskie ferie, a jak doniósł M., który był tam tydzień później, było jeszcze gorzej, bo do samego wejścia czekał prawie godzinę, albowiem wtedy były już ferie czeskie i niemieckie (nie licząc tych polskich). Przy kompleksie jest parking, ale do niego była również kolejka, krążyliśmy więc jak sępy, odbijając się od kolejnych miejsc, opłacanych stertą monet w automacie, aż wpadłam na pomysł, żeby rozmienić banknot w sklepie z artykułami metalowymi (sic!). Pro-tip na przyszłość - można sprawnie zapłacić przez stronę https://parking.liberec.cz/en (samo rozpoznaje lokalizację albo można podać numer najbliższego parkomatu). W okolicy jest też jeden z najwyższych budynków w Libercu, urząd miasta, gdzie - niestety tylko latem - jest taras widokowy i najdłuższa w Czechach winda typu paternoster. Do zobaczenia się tam z Paniami w 2025.

Adresy:

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 9, 2024

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, liberec - Skomentuj


Liberec - Muzeum Północnoczeskie

[14.02.2024]

Na ulicy Masarykovej - na którą już po raz kolejny się zasadzam, żeby przejść ją wzdłuż i zaglębić w boczne uliczki - już wcześniej bywałam, poprzednio w Muzeum Regionalnym, które znajduje się dokładnie po przekątnej skrzyżowania. Nie ukrywam, że mniej od ekspozycji ciągnęła mnie architektura i wieża widokowa, a jak się przy bliższym spojrzeniu okazało, ponad 30-metrowa szklana drabina. W środku okazało się, że nie dość, że cena jest z moich ulubionych - “co łaska”, płatny tylko wstęp na wieżę, to jeszcze ma eklektyczny i całkiem ciekawy zbiór eksponatów. Zaczęło się nieco dramatycznie - nastolatce odlepiła się podeszwa w bucie, na szczęście w samochodzie była druga para, a tuż po wejściu uderzyła fala dźwięku, bo w hallu miał próbę skądinąd niezły zespół rockowy, ale było tak dramatycznie głośno, że nie było słychać nawet własnych myśli (oczywiście, że jestem stara i mam za złe). Potem już było tylko lepiej - sztuka użytkowa z biżuterią, lokalnym szkłem i plakatami, automatofony, których można używać! (nb. uruchomienie takiej ulicznej pozytywki wcale nie jest takie trywialne i trzeba się korbą dobrze namachać, żeby sensownie grała), wystawki z wypchanymi zwierzętami w ich naturalnym środowisku, pozostałości po okresie okupacji - w okolicy mieściły się niewielkie obozy koncentracyjne, czy po czasach austro-węgierskich, galeria fotografii, wystawa współczesnych obrazów czy zautomatyzowana szopka z mnóstwem figurek. Na dziedzińcu "Sublima", która w 2021 stała przed ratuszem. No i wieża, niestety bez windy, ale z prezentacją o czeskim szkle wyświetlaną na ścianach, niestety po czesku i szklaną, 38-metrową drabiną w duszy klatki schodowej. Na górze widoki na całe miasto, widać Jested . Z filmu reklamowego sądząc, udało mi się pominąć bibliotekę, ubolewam. Pro-tip - warto zacząć od poziomu -1, bo szatnia. Jest dostępna papierowa ulotka z mapą po polsku.

Adres: The North Bohemian Museum, Masarykova 11.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 2, 2024

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, liberec, muzeum - Komentarzy: 2