Więcej o
Fotografia+
[19.08.2016]
Mam słabość do nadmorskich miasteczek - portu, mariny, obowiązkowo latarni morskiej, zapachu morskiej wody, nadbrzeżnych tawern, wąskich uliczek ze sklepikami i wygrzewającymi się kotami. Nieco mniejszą słabość mam do temperatury 35 stopni. W Chanię (wiem, że nazwa jest transkrypcją Χανιά, ale i tak ręka sama mi się rwie, żeby napisać "h") zanurzyliśmy się z entuzjazmem, który w zetknięciu z temperaturą nieco osłabł - po obiedzie w towarzystwie trzykolorowej kotki ("mamo, a jak już nie chcę kotlecika, to mogę dać kotku, bo on chętnie by skosztował?") doszliśmy do połowy drogi na latarnię morską i to ja byłam tą osobą, która zaproponowała, żeby jednak dać spokój.
Maj jest wielkim fanem kościołów dowolnego wyznania, nie tylko dlatego, że tam chłodno, ale za cołaskę można kupić świeczkę i ją zapalić. Freski, złocenia, korytarzyki i pieczołowicie rzeźbione drzwi są miłym dodatkiem, ale zapalanie świeczek absolutnie wygrywa. Dla mnie numerem jeden była zabytkowa, chociaż ciągle używana, hala targowa z początku XX wieku z lokalnymi produktami (oliwki! figi! sery! zimna woda w plastikowej butelce!).
Catspotting: 4
Restauracja: Cafe Muses.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 26, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
2016, grecja, chania, kreta
- Komentarzy: 3
Zanim przejdę do zdjęć, garść szczegółów. Agia Marina to takie kreteńskie Mielno (jedno z kilkudziesięciu na północnym wybrzeżu). Wzdłuż głównej ulicy, pełnej sklepów, restauracji, salonów manicure i różnych elementów rozrywkowych jak wąsy odchodzą uliczki - na północ nad morze, na południe do dalej położonych hoteli. Tuż obok na zachód, jest bardziej lanserskie Platanias (już bardziej Międzyzdroje czy inny Sopot), z markami luksusowymi, klubami nocnymi, centrum handlowym i hotelami, w których wygarniturowani panowie grają Brahmsa. Obie miejscowości są 20 km do lotniska w Chani, jako baza wypadowa do zwiedzania zachodniej części wyspy - całkiem dobre.
Mieszkaliśmy w małym rodzinnym hotelu (a w zasadzie aparthotelu) - Villa Thodorou; czysto, basen, z okna widok na plażę, kuchenka z lodówką (tego akurat nie polecam wrażliwym na dźwięki). Komarów nie było, pojawiły się za to mrówki, których jakoś nie pokochałam, ale przynajmniej miałam motywację do wczesnego wstawania. Fantastyczna plaża - czysta, drobniutki piasek, muszle, kamyczki, trochę regularnie sprzątanych wodorostów, turkusowa woda, delikatne fale. Maja jest stworzeniem wodnym, więc czas dzieliła między morze a basen, chociaż tym razem delikatnie falujące morze wygrywało.
Kilka restauracji (adresów nie ma - wszystkie mieszczą się przy głównej ulicy Agias Marinas):
- Kantina - najsympatyczniejsza śniadaniownia, oprócz tego burgery,
- Kri-Kri - z widokiem na plażę i zejściem do wody, wysoko na liście Tripadvisora,
- Terpsi - rodzinna restauracja, z właścicielką i synami, którzy radośnie wypijają z klientami po kieliszku raki przy okazji rachunku (i są bardzo weseli, co nie dziwi przy okazji wielu kieliszków); lody dla Mai wjechały z zapalonym zimnym ogniem, budząc ogromną radość. Darmowy deser, wspomniana raki jako digestif, dla młodzieży grenadyna z lodem,
- Cafe Restaurant Real Greek - grecka klasyka [2020 - link nieaktualny].
Przypadkiem znalazłam maleńki cmentarz. Tuż koło restauracji, na wzgórzu. Cały w bieli, każdy nagrobek ma sprytny schowek na środki czyszczące z tyłu i zamykaną, oszkloną gablotkę na zdjęcia i pamiątki od frontu.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 25, 2016
Link permanentny -
Tagi:
kreta, 2016, grecja, cmentarz -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+
- Skomentuj
[22.08.2016]
Miało być epizodzikiem w drodze do Knossos - wszak z prawie zachodniego wybrzeża trzeba przejechać na środek, pod Iraklion. Drobna sprawa, ale akurat po drodze - małe słodkowodne jeziorko wśród gór, gdzie żyją złote rybki i żółwie diamentowe. Kiedy wspacerowaliśmy się tam z pobliskiego parkingu, okazało się, że nie ma łatwo - Majut usłyszawszy, że nie wsiadamy do roweru wodnego wykonał minę pt. rozczar i nagle popłynęliśmy ciężko sterownym żółtym volkswagenem z napędem na pedały. Było przeuroczo, warte wszelkich pieniędzy, a nie tylko 15 euro za godzinę.
W rodzinnej restauracji przy parkingu coś zimnego i w drogę do Knossos, o czym niebawem.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 22, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
2016, grecja, kreta
- Skomentuj
Problem wakacji rozpoczęła grubsza rozkmina matematyczna - jakkolwiek bym nie liczyła, to 93 dni wolne w ciągu roku kalendarzowego, jakimi obdarowuje moje dziecko tryb edukacji podstawowej nijak nie dadzą się pokryć[1] przez 26 dni urlopu mojego i 26 dni urlopu TŻ, nawet zakładając, że spędzamy czas wolny z dzieckiem rotacyjnie, nie jadąc na wspólne wakacje. Część wakacji więc Majut spędził u dziadków, skąd wrócił nauczony pływania i objedzony po uszy, na kolejną część poza tzw. łataniem, zaplanowaliśmy półkolonie.
Na pierwszy turnus trafiliśmy do Fundacji ARS na Nowowiejskiego, gdzie młodzież rysowała, malowała, chodziła nurzać się w sztuce w Muzeum Narodowym (żeby potem ze znudzeniem rzucić, przejeżdżając mimo, że "a tak, byłam, malowaliśmy tam stopami, bo nie chciałam brudzić rąk"). Ja z imprezy wyniosłam najlepszy chyba portret ever ("Mama, rysunek w węglu") oraz zaprzyjaźnienie się z uroczą kawiarnią "Dobra", gdzie o poranku można dostać pyszne, ogromne kanapki (również wegetariańskie) z chleba pieczonego na miejscu, jajecznicę i kawę. W ciągu dnia - ciasta, zupę z soczewicy i inne, pun intended, dobra. Więcej o kawiarni tutaj [link nieaktualny]. Maj odbierał poprawnie (w końcu ktoś zachwycał się wykonywaną sztuką, what not to like), ale bez większej ekscytacji.
Cafe Dobra, Nowowiejskiego 15
Mój najlepszy portret, czarna sukienka w kwiatki i buty na obcasach
Co innego z turnusem drugim - Klub jeździecki Pony na Strzeszynie (nie zwracajcie uwagi na stan strony www) okazał się absolutnym hitem wakacji. Młodzież wracała na adrenalinie, rzucała słownictwem fachowym (stęp, kłus, boltyżerka, flaga, uprząż, palcat, to takie kółeczko do trzymania się) i rano nie mogła się doczekać, kiedy znowu. Niebagatelnie pomogło w tym pewnie to, że w imprezie uczestniczyła również Najlepsza Przyjaciółka oraz że na terenie poza baranem Mańkiem (można karmić czymkolwiek), czarną szczeciniastą świnką Pumbą (można karmić czymkolwiek) były też dwa koty - czarno-biała Aldona i biała Elza (która sama się bezwstydnie zorganizowała w kwestii kiełbasek na ognisku). Niestety, całościowo oznacza to, że będziemy musieli ogarnąć kwestię częstszych wizyt w stadninie, ponieważ się spodobało i zaczęły padać niepokojące pytania typu "kiedy będę mogła sama galopować[2] bez lonży?". Moja mała córeczka, która jeszcze wczoraj nie umiała chodzić.
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Anegdotka bez związku. Idę niebawem na urlop (ten wspólny z TŻ i dzieckiem) i w korespondencji służbowej obejmującej wydarzenia odbywające się w tym okresie zapowiadam zastępstwa. Potknęłam się ostatnio, próbując wyjaśnić korespondentowi, że "I'm on vacation, but kindly please to worry not, because I will be covered by my coworker", na szczęście przeredagowałam treść komunikatu.
[2] Troszkę smuteczek - latami Maj używał uroczych przekręceń typu "gumerang" czy "galofować", ale to znika z czasem.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 7, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 8
Najpierw zeżarło mi notkę bez zapisania, a potem odpadłam na wymyśleniu chwytliwego tytułu, żeby nie pójść w banał klasy "amatorzy białego szaleństwa". Intelektualnie to nie mój dzień. Więc bez frazy - co mi urosło, zanim przekwitnie (irysy już przekwitły).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 26, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, G is for Garden
- Komentarzy: 6
Do Muzeum Sztuk Użytkowych wybierałam się od 2011 roku, kiedy odkryłam, że do odwołania zamknięte, bo buduje się Zamek Przemysła. I, wyobraźcie sobie, już pod koniec czerwca tego roku się wybudował, pomalował i otworzył dla zwiedzających jedną salę i wieżę widokową. Młodzież ułożyła puzzle z czartami niosącymi skałę, poskakała na wyświetlających się napisach, więc da się nie nudzić w muzeum. A widok - bardzo. Mogę być turystką we własnym mieście.
(Catspotting: 2 - na zdjęciu widać jednego ze spotkanych kotów)
Muzeum jest przystosowane dla osób niepełnosprawnych, na taras (6-7 piętro wjeżdża się windą. Strona muzeum (z aktualnymi cenami biletów tutaj). We wtorki wstęp wolny.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 17, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
sztuka
- Komentarzy: 3