Więcej o
Czytam
Wstyd powiedzieć, ale jest to kolejna książka, podczas czytania której myślałam "Mogłabym sama ją napisać, tylko się spóźniłam" (chociaż pewnie wymyślanie błyskotliwych tytułów rozdziałów nie poszłoby tak sprawnie, jak Talce czy Cotowi [2019 - link nieaktualny]). To zbiorek felietonów opowiadających o dwóch podróżach Talków dookoła Polski; w pierwszą wybrali się z półtorarocznym Młodym (jasne jest więc, że ciekawsze są traktory, wiejskie koty, żuczki-gnojaki i żubry), w drugą już z parką Młodych - odpowiednio 5 i 6,5 letnich (tu trzeba już umilić młodzieży podróż co bardziej cenzuralnymi legendami i równie ocenzurowaną wersją CB radia). Żeby nie było za prosto, pojechali polami, wioskami i opłotkami, żeby obejrzeć to, o czym w poważnych przewodnikach "Polska w weekend" nie piszą. I jak podczas czytania miałam ochotę popełnić pełną zachwytu notkę o zgrabnie napisanej, zabawnej, ciekawej i jeszcze do tego świetnie czytalnej książce, tak im dalej w las, tym bardziej mroczniej mi się robiło i kluł mi się w głowie coraz zjadliwszy paszwil.
Czemu? Bo książka odpowiada na żywotne pytanie, które czasem zadają mi znajomi, czemu nie spędzam urlopu w Polsce, skoro jest tyle pięknych miejsc do obejrzenia. Właśnie z tego powodu, że miejsca te są ciągle obudowane post-prlowskim "niechcemisiem", bez względu na zasobność portfela trafienie do dobrej restauracji (a nie takiej, gdzie są pierogi z mrożonki, pizza z brzoskwinią odgrzewana w mikrofali, zupa z proszku czy grzanki z kartonika), nie wspominając o jakości i dostępności miejsc noclegowych poza większymi miastami (szybki rzut oka na booking.com - Polska 990 hoteli/hosteli itp., dla porównania 645 hoteli w Berlinie). Do tych pięknych miejsc prowadzą też drogi, czasem nawet wyasfaltowane, ale asfaltu spod łat nie widać. Ba, mamy zabytki, pałace, cmentarze, góry, lasy i doliny, co z tego, jak przez ostatnie kilkadziesiąt lat w zameczku przechowywano węgiel bądź hodowano prosięta, a ostatnie 20 lat sprawiło tylko, że zmieniło się podejście: z dawnego "państwowe, czyli niczyje" na "jak wróci prawowity właściciel, to naprawi". Przy miejscach odwiedzanych przez turystów nie ma przewodników, albumów czy infrastruktury (przepraszam, ale jak dla mnie jedna restauracja w Rogalinie i okienko z lodami to boleśnie mało), czasem siedzi pan Józio czy pani Halina i za 2 zł od łebka może opowiedzieć zabawną historię. I tak jak na to patrzę, to zwyczajnie nie chce mi się. Jedyną barierą za granicą jest język, ale jak do tej pory nawet na Tajwanie da się radę porozumieć, czasem tylko nadużywając rąk. Nie chcę jechać nad polskie morze, gdzie jedyną atrakcją jest smażona ryba, a za pieniądze porównywalne z czterogwiazdkowym hotelem w Luxemburgu nocować w klockowatym domku z oknem wychodzącym na śmietnik. Nie chcę na polską wieś. Nie chcę do większości polskich miast. Może się zmieni za jakiś czas, bo się zmienia, ale na razie wybieram obmierzłe luksusy i dobrze dozowany lokalny folklor za granicą za wcale nie bardzo większe pieniądze.
Talka warto poza tym ze względu na śliczne poboczne historyjki (i cieszące namiary na miejsca, do których jednak warto).
"Powinno mnie tknąć już przy menu.
- Co to jest? zapytałem sympatycznej, bardzo polskiej kelnerki w chińskim fartuszku, wskazując pozycję w menu.
- To taki jakby kapuśniak, ale z grzybami chińskimi - wyjaśniła.
- A ta pozycja? - wskazałem następną zupę.
- A to jakby kartoflana, ale z chińskim makaronem - powiedziała.
- A to mięso?
- To jakby schabowy, ale z chińskim sosem".(...)
Pani kelnerka w restauracji chińskiej znała odpowiedź na nurtujące nas pytania.
- Klient lubi zjeść coś egzotycznego, ale żeby miało znajomy smak. Potem konsument sprowadza znajomych lub rodzinę i mówi: "to chińskie danie, ale smakuje jak schabowy". Bardzo nam się to sprawdza".
Alex, przemiły Niemiec mówiący po polsku, (...) zapytał wczoraj wieczorem swoją uroczą polszczyzną:
- Ale właściwie po co wam ten Dolny Śląsk, skoro się nim nie opiekujecie?
To ja, proszę państwa, wrócę, jak się zaczniemy opiekować.
PS Ostatnia strona jest smutna.
EDIT: Z Madagaskaru:
Alex the Lion: Whoa! Hold up there a second, fuzzbucket. You mean like, uh, the "live in a mud hut, wipe yourself with a leaf" type wild?
Julian: Who wipes?
Inne tego autora tu.
#26
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 2, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
panowie, podroze, 2009, reportaz
- Komentarzy: 31
Kawałek Amsterdamu w pigułce. Dwóch policjantów - starszy, żonaty Grijpstra i młodszy, kawaler mieszkający z syjamskim kotem, de Gier, jeżdżą, chodzą i biegają po amsterdamskich zaułkach, a żeby nie było nudno, to i pływają po kanałach i zalewach, których w Amsterdamie i okolicach nie brakuje. W jednym z domów nad kanałem, siedzibą szemranej niby-hinduskiej fundacji, znaleziono zwłoki powieszonego właściciela. Jak to w Amsterdamie, musi chodzić o narkotyki. W śledztwie pomaga sympatyczny Papuas, pracujący w Nowej Gwinei jako policjant, a w Amsterdamie jako ochotnik służby drogowej. Bardzo przewrotna pointa, dużo gorzkich słów na temat holenderskiej moralności i konsekwencji wprowadzenia na rynek lekkich narkotyków.
Poza silną chęcią przeklikania sobie na mapach google'a miejsc z tego kryminału (i oczywiście przejścia nimi podczas następnej wizyty w mieście depresyjnego tulipana), bardzo lubię interakcje między dwoma policjantami i dość nieortodoksyjny sposób prowadzenia śledztwa. A to pójdą zaprzyjaźnić się z mogącymi pomóc w śledztwie świadkami i grzecznie uczestniczą w libacji alkoholowej, a to podczas spożywania kolacji w jednej z restauracji wdają się w pościg za przypadkiem rozpoznanym podejrzanym, a potem muszą zostawić solidny napiwek, żeby następnym razem właściciel ich obsłużył. A to młodszy w ramach przesłuchania byłej żony denata odkrywa, że bardzo łatwo jest się zaprzyjaźnić z atrakcyjną eks-wdową na płaszczyźnie rodzinno-erotycznej, ale znacznie gorzej miło zapowiadający się związek utrzymać, bo piękna pani nie lubi kotów (a syjam Oliver jednak jest ważniejszy niż jakaś podrywka, punkt dla młodego de Giera). A to obaj zaczynają grać na znalezionych w domu świadka instrumentach, a do wspólnej sesji dołącza się świadek (na końcu tylko brakuje, żeby padli sobie w ramiona i wyznali piękną męską miłość). Doświadczony życiowo Grijpstra woli spędzać czas nad kanałem, usiłując wędkować, zamiast słuchać marudnej małżonki, która nie da mu się w spokoju ogolić (a jak wiadomo, golenie dla mężczyzny rzecz ważna) i zabrania mu używać drogiego kremu do golenia. Ważną kwestią jest wielkość kieszeni w ubiorach obu policjantów, którzy w sobotę muszą wrócić po notes z adresami, który nie mieścił się do "weekendowej" przyodziewy.
Kryminał pochodzi z 1975 roku i mam wrażenie, że sporo od tego czasu w Holandii się zmieniło. Z miejsca niebezpiecznego i zagrożonego masową przestępczością (acz pełnym tolerancji dla mężczyzn z partnerami oraz wolnych związków), pojawiło się kolorowe i spokojne miasto (oczywiście, to moja weekendowa projekcja).
Inne z tej serii.
#25
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 29, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, kryminal, panowie, z-jamnikiem
- Skomentuj
Teraz cały wysiłek, jaki kibic wkłada w uczestniczenie w zawodach Formuły 1 bądź analogów, to zwykle konieczność wczesnego wstawania, żeby obejrzeć wyścig na płaskim monitorze o odpowiednio dużej przekątnej. W 1978 roku, kiedy wyszło "Góralskie tango", można było sobie o tym jak przebiega wyścig (i to raczej ten polski, a nie jakiś wyuzdany Monte Carlo czy inny Paryż-Dakar) przeczytać po jakimś czasie w czasopiśmie bądź posłuchać w radio, a i to niekoniecznie. Wyścig też jest dość przaśny - żeby uruchomić niektóre klasy pojemności silnika, na listę uczestników wciągane są prywatne samochody i kierowcy, których jedyną zaletą jest to, że w ogóle wystartują. Kiedy szlag trafia miskę olejową w jednym z rajdowych aut, rajdowcy przekupują lokalnego właściciela warsztatu, żeby wymontował potrzebną im część z oczekującego na naprawę auta sekretarza, którego się i tak nie da naprawić (auta, nie sekretarza), bo nie ma innych potrzebnych części. Nagrody w rajdzie to też gratka, ponieważ za pierwsze miejsce przysługiwał puchar Automobilklubu i komplet najnowszym opon, za za drugie - komplet pokrowców na siedzenia i kierownicę ("A tu widzę, że było się o co ścigać. Takie porządne pokrowce, panie, na lata. I to futro, panie, na kierownicę, żeby się ręce nie ślizgały. Takiego to nawet hrabia Potocki z Łańcuta nie miał. - Podoba się panu? - spytał Piekarski. - Panie Eugeniuszu, toć ja musiałbym oczu nie mieć, żeby mnie się to nie podobało. Takie różowe, ulubiony kolor mojej ślubnej"), a za trzecie - pasek antystatyczny.
Wyścig odbywa się w okolicach Zakopanego, na trasie co jakiś czas pojawia się pijany góral. I to on jest pierwszym podejrzanym, kiedy jeden z samochodów nie dojeżdża do końca zamkniętego odcinka specjalnego, a następnie zostaje znaleziony rozbity na zboczu góry. Potem podejrzanych jest więcej, bo jeden z dziennikarzy przegrywa nieswoje pieniądze na wyścigach, jeden z kierowców bierze mnóstwo pieniędzy od swojego sponsora-badylarza na pokrycie tajemniczych długów, żona opuszcza drugiego kierowcę po awanturze, jaką ten zrobił odkrywając, że połowica się puściła z jednym z pilotów. Milicja jednakowoż jest dość mało aktywna i oprócz robienia za narratora nie odkrywa tajemnicy. Trafia na nią przypadkiem jeden z uczestników rajdu, redaktor Dymek.
Ubolewam, że nie jestem w stanie rozpoznać żadnego z bohaterów książki, bo podobno byli znani. Niestety, w 1978 roku miałam małe rozeznanie w kwestiach rajdowych, prędzej w okolicach krokodyla Gieny czy misia Puchatka.
Ponieważ PRL-owskie kryminały miały misję (jak dziś publiczna telewizja) "bawiąc-uczyć", można się dowiedzieć na przykład tego, że polski przemysł zapałczany współpracował z monopolowym i pudełko zapałek postawione pionowo obok standardowej szklanki (tej takiej do koszyczka) oznaczało 100 g wódki, a 50 g i 25 g odpowiednio na niższym boku i na płasko. Bardzo wygodne do spędzania czasu w pracy. Podobnie cenną nauką była obserwacja, że ładne panny z hotelowego salonu piękności będą wolały w negliżu pobaraszkować ze znanymi rajdowcami i dziennikarzami, którzy w ramach igraszek oblepią biust panny pożądaną przez młodzież naklejką Castrol niż czekać, aż jakaś fanaberyjna mieszkanka hotelu zawinszuje sobie strzyżenie czy manicure (nie oszukujmy się, kto w PRL-u jeździł po hotelach).
PS PRL 4/4 jeszcze będzie, ale to trudny kryminał i nie wiem, jak ugryźć.
#24
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 16, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, panowie, prl
- Komentarzy: 5
Może błędem było czytanie książki teraz, skoro jej nie przeczytałam w wieku lat nastu? Głęboki rozczar, ale w większości zrzucam go nie na swój wiek i lata czytania słabych i słabszych książek, a na to, że "Palladyni" są kiepsko napisani. Emocjonalna formuła (pseudo) pamiętnika "tu i teraz", która dobrze sprawdzała się w "Słonecznikach", została zarzucona na korzyść strumienia świadomości, pisanego z pozycji wszystkowiedzącej i mającej przetrawiony przez lata ogląd na rzeczywistość, dojrzałej i życiowo doświadczonej Lilki. Nic mnie tak nie irytuje w książkach, jak wszechwiedzący narrator, który zajmuje się przede wszystkim wyjaśnianiem z perspektywy, że rzeczy WTEDY były zupełnie inne niż się wydawało, a bohaterka była głupia, bo tego nie zauważyła. Czyta się przeraźliwie ciężko.
Treść płaska - Lilka w wielu słowach i na wielu kartkach opisuje, jak ją wyrzucili z ZMP i jakże to zmieniło jej życie (przy czym bynajmniej nie wiadomo, jak, bo opisuje to chwilę po wyrzuceniu i nie wiadomo, co będzie dalej, poza tym, że Wszystko Będzie Inaczej). Kilka historyjek ze studiów, dużo smętnych rozważań na temat socjalizmu, kolejne pokręcone i w zasadzie nieopowiadalne przeboje miłosne osoby, która za bardzo nie może się na nic zdecydować, a potem zostaje na lodzie (pech, naprawdę). Ciężko mi współpracować mentalnie z bohaterem, którego mam ochotę kopać w tyłek za wyjątkową głupotę.
Inne tej autorki tutaj.
#22
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 15, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, mlodziezowe, panie
- Komentarzy: 3
Historia śledztwa w sprawie tajemniczego morderstwa jednego z krasnoludzkich oficjeli, prowadzona przez upartego komendanta Vimesa, jak również pouczająca historia o tym, że ciężko być ojcem 14-miesięcznego syna, któremu o 18 trzeba koniecznie przeczytać bajkę „Gdzie jest moja krówka”, choćby się wszystko sypało na głowę. A się sypie, bo wszystko wskazuje na to, że krasnoluda zabił troll, co prowadzi do walk ulicznych i eskalacji wielusetletniego konfliktu między krasnoludami i trollami. Niespecjalnie przepadam za Marchewą, bardziej mnie cieszy przeniesienie akcentu na cynicznego i błyskotliwego Vimesa i resztę jego wielorasowej gromadki na posterunku.
Tłumaczenie niezłe, ale miejscami trochę uwiera (kilkukrotnie użyte niezgrabne „świerzbiał”, nietrafione i niepasujące tłumaczenie gry słownej „iron-irony” na „ironia-aronia”, które zagrałoby w przypadku braciszka Cadfaela, pędzącego sok z jagód, a nie krasnoludów, znawców metalurgii).
Inne tego autora tutaj.
#21
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 6, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, panowie, sf-f
- Komentarzy: 5
Lubię sprawdzać, jak się starzeją książki, którymi zachwycałam się w czasach nastoletnich. I, co miłe, ta się mało zestarzała. Oczywiście, jest przeraźliwie politycznie poprawna - zapisywanie się do ZSMP, impresje powojenne i nachalna propaganda "ucz się, dziecko, ucz", ale mimo wszystko to całkiem dobra historia dojrzewania nastolatki zaraz po wojnie. Nie oszukujmy się, mimo wzniosłych idei i bogatego życia wewnętrznego, w większości przypadków chodzi o płeć przeciwną i układanie sobie stosunków z rodzicami.
Inne tej autorki tutaj.
#20
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 24, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, mlodziezowe, panie, prl
- Komentarzy: 3