Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Czytam

Sue Grafton - G is for Gumshoe

[Poprzednia wersja notki poszła w notkowe zaświaty, ta będzie gorsza]

Jak co roku, 5 maja Kinsey obchodziła swoje urodziny, tym razem 33. I tak się jakoś złożyło, że oprócz imprezy urodzinowej, którą zorganizowali jej przyjaciele, Kinsey wprowadziła się do odnowionego po wybuchu przez jej gospodarza, Henry'ego, apartamentu, wzięła zlecenie odnalezienia matki chorowitej klientki oraz dowiedziała się, że przestępca wynajął płatnego mordercę, żeby ją sprzątnął. Tym ostatnim się dziewczyna niespecjalnie przejęła, zwłaszcza że cena za jej głowę wyniosła marne $1500 i pojechała na pustynię Mojave w poszukiwaniu zaginionej antenatki klientki.

Szukała, szukała i znalazła, po czym nagle znalazła się w rowie, zepchnięta przez płatnego mordercę, poobijana i ze zdemolowanym ukochanym volkswagenem. To był czas, żeby zadzwonić po polecanego eks-detektywa, Roberta Dietza. Dietz okazał się fachowcem, czujnie przetransportował posiniaczoną Kinsey z powrotem do Santa Teresa, podszkolił w strzelaniu, ale niestety - mimo czerwonego porsche i coraz większego uroku osobistego - nie wyperswadował jej kontynuowania sprawy zaginionej, znalezionej, a potem znowu znalezionej i zaraz potem umierającej matki klientki. Wprawdzie Kinsey oberwała już na początku, ale i tak pod koniec śledztwa znalazła się na muszce pistoletu zbrodniarza.

W tle pyliste i szarożółte pejzaże Mojave, malownicza komuna wyrzutków społecznych w przyczepach pośrodku niczego, uroczysta kolacja w California Fidelity, scena erotyczna i Kinsey w nietypowej roli swatki.

Inne tej autorki tutaj.

#67

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 27, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panie - Skomentuj


Anthony Bourdain - Świat od kuchni

Indyki nie są od kurczaków mądrzejsze - potrafią zadławić się deszczem, bo stoją na podwórku, patrzą w górę na spadające krople i zapominają zamknąć dzioby (trochę jak fani Bon Jovi).

I jak lubię Bourdaina za język, tak książka mnie mocno zniechęciła. To w zasadzie zbiór historii z różnych regionów świata, w których pyskaty szef nowojorskiego Les Halles opisuje poszukiwania smaku. Smaku z dzieciństwa, zaskakującego, kojącego, egzotycznego, niebezpiecznego, ryzykownego, świeżego i pełnego; takiego, żeby było co pamiętać. Ale czyta się tak sobie, bo to w zasadzie wspomnienia z planu kręconego w podróży serialu i część rzeczy nie wypływa z chcenia autora, a ze scenariusza. I nie zachwyca mnie detaliczny opis zabijania świni, polowania na króliki, nurzania się w azjatyckich owocach morza i innych owocach fermentacji (chociaż N. pewnie by przeszedł śladami japońskiej kuchni i zamieszkał na japońskim targu rybnym). I wprawdzie Bourdain o jedzeniu opowiada ładnie, ale tak jakoś nie chwyta.

Bardziej przemawiały do mnie wtrącone mimochodem zachwyty nad Edynburgiem, architekturą Fezu czy grą światłocieni na pustyni. Raczej #chcetam (a i to nie wszędzie) niż #gastrofaza.

Inne tego autora:

#66

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 13, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, felietony, panowie, podroze - Skomentuj


Maria Terlikowska - Kuchnia pełna cudów

Urocza ramotka ze ślicznymi obrazkami Ewy Salamon. Historyjki z bardziej uroczystych momentów w standardowej rodzinie PRL-owskich Kowalskich (tata, mama, syn, córka + kot), uświetnianych specjalnymi daniami, które 10-letnia córka skwapliwie notuje w książce kucharskiej. Łódki z jajek, krokodyl z ogórka, kwiatki jarzynowe na kanapce z pasztetem, jamnik z parówek, grzybek jajeczno-pomidorowy czy sałatka jarzynowa z resztek to klasyka rozrywkowa kuchni "dziecięcej", niestety po latach trochę rozczarowuje.

Mama jest chora, tata po zakupy musiałby jechać do sklepu nocnego, bo stał w aptece i nie zdążył do "dziennego", więc dzieci przygotowują sałatkę pt. przegląd szafek i lodówki. Mama choruje dalej, dzieci jedzą zupę z puszek i przygotowują sobie galaretkę, do której można włożyć po kilka plasterków banana, dzięki czemu jeden banan starczy dla kilku osób.

Ale miłe, że w zabawy kuchenne angażuje się i starsza córka i nieco młodszy syn. Mycie rąk, ostrożnie z nożem, świętowanie imienin. Świat bez komputera i ekranu dotykowego, bez szablonów do wycinania kwiatków z owoców, czekolady i czipsów.

Inne tego autora:

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 7, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kulinarne, panie - Komentarzy: 13


Georges Simenon - Znajoma pani Maigret

Nietypowo bohaterką historii jest żona komisarza Maigret, pani Maigret. Kobieta bez imienia, żona przy mężu, której celem życia jest przygotowanie obiadu na 13, kiedy komisarz ma przerwę w pracy. Pewnego dnia wstawiła więc garnek z kurą i warzywami i poszła do dentysty. Niestety, ani do dentysty nie dotarła, ani nie zdążyła wrócić na czas, kura się spaliła, a ją do łez doprowadził mąż, jedzący na obiad chleb z serem. Na szczęście okazało się, że przypadkiem została wplątana w sam środek śledztwa, które w paryskiej policji wlokło się i nie mogło wyjaśnić mimo podejrzanego w areszcie.

Przyszedł donos, że w piecu introligatora z ulicy de Turenne zostały spalone zwłoki. I rzeczywiście, w piecu znaleziono ludzkie zęby, na ubraniu w szafie, do którego wprawdzie się introligator nie przyznawał[1], ludzką krew, a do tego z mieszkania zniknęła walizka. Śledztwo polegało na tym, że cały aparat policji chodził i pytał. Mozolnie, ciągle te same osoby; niektórym trzeba było stawiać szklankę wina ("Dużo pani piła? Dwie szklaneczki, nie więcej"), czasem trzeba było się z przesłuchiwanym w jednym z barów napić. Ale i tak nic by z tego nie wyszło, gdyby nie pani Maigret i jej poszukiwania białego kapelusika, który miała na sobie tajemnicza opiekunka dziecka na skwerku pod gabinetem dentysty.

W ogóle to książka o żonach. Fernande, żona podejrzanego, była wcześniej damą negocjowalnego afektu, więc z wdzięczności za to, że mąż się z nią ożenił i dawał jej utrzymanie, nie zadawała pytań, za to co poniedziałek chodziła prać na barkę na Sekwanie, a - już po aresztowaniu - codziennie nosiła mężowi obiad w menażce. Maigret z kolei, w ramach śledztwa, zabrał żonę do restauracji ("dla mnie nie zamawiaj kapusty [po alzacku, ulubionej potrawy Maigreta], ale z przyjemnością zjem pieczeń lotaryńską") i do kina. Bo to dobry mąż był.

[1] to w ogóle fascynujące. Ludzie, którzy mają jedno ubranie, bo mają jeden grzbiet. I nie dlatego, że są ubodzy, bo introligator miał konta w 5 bankach i był robił zamówienia dla bogatych paryżan, ale dlatego, że im więcej nie potrzeba. Za to dobrze jadają.

Inne tego autora tu.

#65

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 5, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie, klub-srebrnego-klucza - Skomentuj


Stieg Larsson - Dziewczyna, która igrała z ogniem / Zamek z piasku, który runął

Paradoksalnie, będę chwalić, mimo że książka (dwie książki) są rozdętą do granic możliwości- prawie 1500 stron - skomplikowaną historią śledztwa w sprawie potrójnego morderstwa, skomplikowanego pościgu, ujęcia, a potem ujawnienia wszystkiego w czasie procesu. Mimo że spraw jest kilka - morderstwa, praca w redakcji Millenium, układy między bohaterami, życie osobistego seksownego Mikaela, do którego panny (poza Tą z TV4) lepią się jak muchy do miodu, gangi motocyklistów i handlarzy żywym towarem, świat wielkiej a tajnej polityki - to dobrze skomponowana i pomyślana książka.

Absurdalnie, wszystko to, co uważam za wady - przewidywalność, szczęśliwe zakończenie, poczucie zadośćuczynienia za wszystkie krzywdy wyrządzone bohaterom czy śliczne wstawki o nagrodach, jakie wygrali za zdjęcia i teksty pracownicy Millenium - działa na jej korzyść. Nawet polubiłam detaliczność, nawet jeśli niczemu nie służyła (lista zakupów Lisbeth w Ikei!), bo dłużej mogłam jechać tym pociągiem, patrząc, jak się rozwija za oknem krajobraz. I trochę wbrew wcześniejszemu poczuciu, że dostaję produkt niepełnowartościowy, sklejony z notatek i konspektów, przyjemnością jest samo czytanie, bez analizowania, co nie wypaliło.

Do Mikaela Blomkvista przychodzi młody dziennikarz z narzeczoną - doktorantką - i chcą wydać książkę (a ona napisać doktorat) o przemycaniu kobiet w celu czerpania zysku z nierządu. Mają dużo nazwisk, również w sferach władzy, dowody i mogą nieźle zatrząść posadami państwa prawa, ale zupełnie bez ostrzeżenia Mikael znajduje ich zamordowanych. Na pistolecie, z którego zostali zabici, znajdują się odciski palców Lisbeth Salander, a niedługo potem zostają znalezione zwłoki niesławnej pamięci kuratora Salander, Bjurmana, więc za nieco zapomnianą hakerką idą listy gończe. Ściga ją nie tylko policja, ale i wmieszana w sprawę super tajna komórka, która od lat chroniła króla półświatka, gangstera Zalę. Oczywiście Mikael, dawny pracodawca Lisbeth, Armanski oraz jej powracający po rozległym zawale poprzedni kurator - Palmgren, nie wierzą, że dziewczyna - choć socjopatyczna - z zimną krwią stuknęła trzy osoby, więc krok po kroku wykrywają paskudni spisek przeciw niej.

#63, #64

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 1, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie - Skomentuj


Stieg Larsson - Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet

On, Mikael Blomkvist - dziennikarz gospodarczy zostaje wpuszczony na mieliznę i oskarżony o zniesławienie potentata, w efekcie skompromitowany i z wyrokiem. Ona, Lisbeth Salander - socjopatyczna hakerka-riserczerka z opiekunem prawnym i bliżej niewyjaśnioną acz trudną przeszłością, skomplikowana, moralna i ciągle krzywdzona przez okoliczności. Stykają się przy okazji pisania przez Mikaela sagi rodu Vangerów i, niejako ubocznie, przy prywatnym śledztwie w sprawie zaginięcia przed 40 laty dziedziczki rodu. I w duecie są całkiem skuteczni, mimo że przeciw nim jest cała rodzina Vangerów, zdegenerowany kurator i przestępca sprzed lat.

Świetna, dynamiczna i detaliczna narracja, zgrabnie nakreślone sylwetki bohaterów (nie ma szans pomylić kogokolwiek mimo podobieństwa nazwisk, co jest moim przekleństwem w niektórych kryminałach), skandynawskie domy i pejzaże, trochę przemocy (ale za to wyrafinowanie brutalnej) i... jakbym nie słyszała mnóstwa opinii, że lektura Larssona to Ostateczna Jakość Skandynawskiego Kryminału, że potem już żadna inna książka o depresyjnych policjantach z Północy nie będzie już taka sama, to bym była zachwycona. Ale usłyszałam i nie jestem. Bo to, owszem, bardzo dobry kryminał, ale. I tych "ale" mimo tego jest sporo.

Po pierwsze, woda. Czyta się szybko i dobrze, bo jest mało treści w treści. Po drugie, lista zakupów. Zacytowane, czasem kilkakrotnie te same, maile. Prawie że każdy ubiór jest opisany, każda droga, każdy dom, każda czynność, łącznie z chodzeniem do toalety. I jak ogólnie bym się nie czepiała, bo dodaje to zapachu i smaku (niekoniecznie toaleta, ale zawartość lodówki i owszem), tak po trzecie - niewystrzelone strzelby i to dużo. Porozpoczynane wątki, wspomnienia o rzeczach i osobach nieistotnych (siostra Lisbeth - co za potencjał), pewnie do wykorzystania w następnych tomach, ale nie. Po czwarte, Hollywood. Książka w zasadzie jest gotowa do przeniesienia na ekran. Wada, zaleta - to dyskusyjne, ale mam wrażenie, że to jedna z cech, która skazała "Millenium" na sukces, a za którą ja niespecjalnie cenię.

Obejrzałam też szwedzką ekranizację. I też zostawiła mi ambiwalentne uczucie - bo ładnie zrobiona, dobrze dobrani aktorzy, ale ze wszystkich wątków pozostawiony główny - sprawa Vangerów i szczątkowo Wennerstroma, przez co - bez znajomości książki - ginie połowa przyjemności z działań zakulisowych i samej Lisbeth, u której na tyle dużo dzieje się w głowie (i komputerze), że spłyca to całą akcję. I - po obejrzeniu trailera do wersji amerykańskiej (bo podeszłam do sprawy kompleksowo) - nie widzę sensu kręcenia remake'u. Chyba że to jedyny sposób na to, żeby zarobić w Stanach, bo czytanie napisów to praca.

Inne z cyklu:

#62 (a #63 i #64 niebawem).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 25, 2011

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam - Tagi: 2011, kryminal, panowie - Komentarzy: 11