Więcej o
sztuka
[13.10.2022]
Pewnego październikowego dnia zabrałam U. na lancz, ale żeby nie było, że tylko ziemniak, poszłyśmy też na wystawę grafik do CK Zamek. Sama wystawa może nie specjalnie wyrafinowana artystycznie, bo większość tych grafik jest znana i egzystuje gdzieś na obrzeżach świadomości, również w postaci nadruków na rzeczach, ale jest bardzo ciekawa technicznie. XIX-wieczny druk wielokolorowy był procesem mozolnym i wymagającym ogromnej precyzji, przygotowywanie matryc do druku była pracą ręczną, więc ówczesne traktowanie tej dziedziny sztuki użytkowej jako zwykłego kawałka reklamy jest niesprawiedliwe. Owszem, była to produkcja masowa, ale niewiele egzemplarzy dotrwało do naszych czasów, ze względu na to, że się zwyczajnie zużyły czy zostały wyrzucone, wszak to tylko druki, a nie ręka mistrza (de Toulouse-Lautreca, Muchy, Rachou, Ransona, Carriere'a czy Muncha). Trudne do fotografowania, wszystkie za szybkami, warto zobaczyć na żywo - można jeszcze do 11 grudnia.



Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 3, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
sztuka
- Skomentuj
[1.05.2022]
Do Miśni (por. Meissen, Meißen) pojechałam popatrzeć na porcelanę. Po wizycie w muzeum przy XVIII-wiecznej manufakturze, gdzie za czasów Augusta II Mocnego rozpoczęto wytwarzanie rzeczy z tego surowca na masową skalę, mam dwa wnioski. Pierwszy, że jest to obłędnie piękne i absolutnie szanuję ludzki kunszt i wyobraźnię, dzięki czemu z kaolinowej glinki można wyczarować absolutnie wszystko. Drugi, że może warto włożyć w wyroby z porcelany wszystkie oszczędności, chociaż patrząc na ceny w muzealnym sklepiku - typu 35 000 euro (nie, nie pomyliłam liczby zer) za figurkę - nie na wiele by mnie było stać. Zwiedzanie muzeum, poza ślinieniem się do eksponatów, można urozmaicić audioprzewodnikiem po polsku, 20-minutowym filmem o procesie produkcji oraz przejściem przez tzw. żywe muzeum, gdzie można podejrzeć proces wytwarzania i techniki zdobienia. Ze względu na ograniczenia cierpliwości niektórych uczestników wycieczki tylko się śliniłam, zwłaszcza do kafli i wzorników kolorów. Anegdotka - podobno tzw. wzór cebulowy powstał, gdy kobiety, zatrudnione do ręcznego kopiowania azjatyckich wzorów, uznały, że nieznany im granat występujący często w tamtejszym wzornictwie jest zbliżony do rodzimej cebuli i właśnie na tym warzywie się wzorowały. W następnym odcinku będzie o chodzeniu po schodach, katedrze i cmentarzu.
Adresy:
GALERIA ZDJĘĆ
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 28, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, misnia, sztuka
- Komentarzy: 6
[2.04.2022]
Są pewne rzeczy, które są w moim przypadku oczywiste - jak każda sroka, zachwycona jestem twórczością Antoniego Gaudíego; nie wiem, czy nie datuje się to jeszcze z czasów prehistorycznych (1991, ludzie tyle nie żyją), kiedy w "Fantastyce" przeczytałam opowiadanie Iana Watsona "Smok Gaudiego", kiedy holograficzne uzupełniona katedra okazała się mieć w sobie niespodziewane życie. Marzę o wizycie w Barcelonie, nie zliczę, ile razy planowałam polecieć choć na weekend, podpowiem, że tyleż razy, ile mi się nie udało. Rzuciłam się więc na wystawę w CK Zamek jak kot Bursz na kartonowe pudełko. I chociaż obiektywnie wszystko było jak trzeba - przepiękne modele, sporo zdjęć, wyczerpujący audioprzewodnik, który nie tylko o samym architekcie, ale też o czasach i architekturze ogólnie, to jakoś całość mi nie zagrała. Coś w tym jest, że taką architekturę nie wystarczy zobaczyć przez pryzmat czyjejś opowieści, na czyichś zdjęciach czy modelach. Podobnie jak architekturę Zamku, zwłaszcza w słoneczny dzień.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 6, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
sztuka
- Skomentuj
[16.01.2022]
Mam mieszane uczucia co do gromadzenia i przechowywania w muzeach artefaktów, zwłaszcza jeśli należą do innych kultur i krajów (zostawiając na boku cały rys historyczny, że kiedyś była inna sytuacja, że można coś pozyskać nie- i etycznie). Zapobiegawczo więc chciałam skorzystać z faktu, że tuż za miedzą w Neues Museum leży sobie w gustownie zaaranżowanych salach połowa Egiptu, zanim rozpocznie się jakiś bardziej zorganizowany ruch, żeby sytuację uporządkować. Nastolatka współpracowała, chociaż ciężko skupić się na oglądanych artefaktach, kiedy ktoś co 30 sekund szarpie cię za rękaw, bo właśnie zobaczył szykielet, kotka albo innego ibisa. Popiersia Nefretete nie można fotografować, a szkoda, resztę można. Na równi z ekspozycją zwalają z nóg obłędne wnętrza i sklepik z pamiątkami (głównie ceny!). Bilety można przez internet, wymagane maseczki przez cały czas oraz okazanie certyfikatu zaszczepienia (wystarcza 2/2).
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 2, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, niemcy, sztuka
- Skomentuj
Nie jestem fanką muzeów. Nie jest też tak, że ich nie lubię. Ale muzea są ostatnie na liście miejsc, które oglądam w nowym miejscach. Ale zaczynam się trochę łamać, bo nie dość, że w muzeach jest ciepło i czysto (co przy pogodzie na zewnątrz ma niebagatelne znaczenie[1]), to jeszcze Poznań wcale nie jest pod tym względem taki całkiem ostatni i takie Muzeum Narodowe nie ma się naprawdę czego wstydzić. Może i nie ma bunkrów^WMony Lisy czy Muncha, ale jest Malczewski, Kantor Hasior[2] czy Makowski i Canaletto. I jakbym miała suchy prowiant i wodę mineralną, mogłabym spędzić tamże cały dzień, bo jest na co patrzeć. I jest przestrzeń i światło. Nowa część jest biała, jasna i pełna chłodnego światła, które wchodzi dachem i wielkimi oknami. Stara część jest kolorowa, ciepła, a przez stare, nieco zapocone okna wpada złote słoneczne światło.
A do tego są schody. I uśmiechnięte panie kustoszki. I pieski na obrazach. I krówki. I mama z dzidzią. A dzidzia ma pępek. Pępek jest ważny.
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Ujęła mnie dziś reklama w jednym ze sklepów sportowo-turystycznych, która informowała, że właśnie trwa LIKWIDACJA ZIMY. Normalnie aż chciałam wejść i podpisać petycję, żeby już[3].
[2] Hasior, przyznam, mnie zaskoczył, bo niespecjalnie znałam. Wiem, mam miękkie miejsce tam, gdzie w grę wchodzą dzieci. Ale ta praca trochę mną pozamiatała, zwłaszcza że maszyna do szycia Singer to taki mój kawałek ulubionego designu.
[3] 5 dni do wyjazdu. Panic attack.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 27, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
sztuka
- Komentarzy: 5
Wprawdzie prognoza pogody obiecała 9 stopni na plusie i przejaśnienia, ale dotrzymała tylko pierwszej części, co i tak jest całkiem dobrym wynikiem jak na połowę stycznia. Wyprowadziliśmy się więc wzajemnie z dobrym panem na spacer, zabierając i latorośl, która wprawdzie ostatnio woli bezpieczeństwo ramion mamy niż samodzielne chodzenie, ale i to kręgosłup mamy wytrzyma. W "Chimerze" ze zdziwieniem odnotowałam sympatycznego pana (który wygospodarował czasopismo do czytania dla młodzieży po sugestii, że byśmy sobie z młodzieżą poczytali, ale może to być lektura jednorazowa) zamiast dotychczas spotykanych sympatycznych pań, reszta na szczęście była bez zmian - i menu z moim ulubionym śniadaniem, i wnętrze w zgaszonym turkusie i starym złocie. Lubię niesamowicie ladę przy kasie, z kilkudziesięcioma słojami z herbatą. Pracownia alchemika-herbatoholika, dla nas szczególnie cenna ze względu na czarną kenijską.
Jak ktoś przychodzi 5 minut po 12 w południe pod ratusz, to zamiast trykania się koziołków ma rozchodzący się wielojęzyczny tłum turystów, co też ma swoje zalety. Można za to zobaczyć (i dotknąć!) koziołka zapasowego z bliska w Muzeum Historii Miasta Poznania. Chciałam bardzo do Muzeum, nie tylko dlatego, że tam ciepło (a nawet za ciepło) i że w sobotę darmo (tu wstaw ulubiony żart o skąpstwie mieszkańców Poznania), ale głównie dlatego, że do końca stycznia można obejrzeć tam wystawę zdjęć archiwalnych placu Wolności[1]. No i dlatego, że nie byłam. A warto. Bo i koziołki, i sporo obrazów znanych poznańskich notabli, trochę mebli, rzeźb i przedmiotów codziennych. I prześliczne wnętrza budynku.
Zafascynowałam się ramami obrazów. Bogate, złocone, ciężkie, czasem bardziej ciekawe niż płótna.
Dla najmłodszych jest podeścik w instalacji gabinetu. Można wchodzić i schodzić, wchodzić i schodzić, wchodzić i schodzić, a panie pilnujące eksponatów wcale na ruchliwego zwiedzającego ze zgniecionym w małej rączce biletem nie krzyczą.
[1] Plac Wolności to takie moje niespełnione marzenie o ładnym poznańskim zagłębiu knajpiano-towarzyskim, w które mógłby się plac zamienić, jakby wywalić z jego okolic banki, zasiedlić restauracjami i kawiarniami, które mogłyby wysiać ogródki na zamknięte dla ruchu ulice. Jest piękny budynek Arkadii (z Empikiem i nie tylko), biblioteka Raczyńskich, stoją ławeczki, będzie fontanna, tylko ciągle nie będzie ludzi, bo po co siedzieć na pustym placu...
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 16, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
sztuka
- Komentarzy: 3