Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o sf-f

Terry Pratchett - Zbrojni

Trafiłam na krótką notkę o tym, jak zmienia się wymowa wczesnych książek już z perspektywy całego cyklu. Stąd wziął mi się pomysł, żeby przejść przez Pratchetta seriami, bo czemu by nie.

Całkiem zgrabna notka o “Straż! Straż!”, którą dla przypomnienia przeczytałam ponownie (książkę, ale notkę też, lubię czytać swoje notki), jest tutaj.

Początkiem “Zbrojnych” są przygotowania do ślubu Vimesa i lady Ramkin, po którym Vimes zostanie dżentelmenem, a nie byle strażnikiem; jest to wyzwanie, na które jednak nie jest gotowy. Chociaż może rzecz zaczyna się od tego, że do Nocnej Straży przyjęto trolla, krasnoluda i… kobietę (w pewnym sensie). Albo jednak początkiem wszystkiego jest miecz, z którym znaleziono małego Marchewę, a który daje asumpt zubożałemu szlachcicowi-skrytobójcy, Edwardowi d’Eath, do poszukiwania prawowitego dziedzica Ankh-Morpork. Epizodycznie pojawia się postać Leonarda z Quirmu, również w pewnym sensie przykładająca się swoim wynalazkiem do przebiegu zdarzeń. Ważne, że wszystkie nitki prowadzą do śledztwa, którego Vimesowi nie wolno przeprowadzić. I, absurdalnie, Vimes wycofuje się, pozwalając ekipie Nocnej Straży na samodzielne detektowanie.

Uśmiechnęłam się pod wąsem, czytając opinię, że ta książka jest ciężka, mimo że ma zabawne dialogi. Jak ma nie być ciężka, jeśli w trakcie ginie smok i kilka osób różnych gatunków, a wszystko dla niespecjalnie dobrze przemyślanej zmiany ustroju? Oczywiście dramatyczne wydarzenia są świetnie równoważone scenami humorystycznymi - wyższą matematyką Detrytusa, wprowadzeniem wynalazków Bezdennie Głupiego Johnsona czy zaprzysięganiem nowych rekrutów do Straży.

Inne tego autora tutaj.

#38-39

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 9, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, panowie, sf-f - Skomentuj


Margaret Atwood - Oryks i Derkacz / Rok potopu / MaddAddam

Świat, który znamy, się skończył. Ludzkość zginęła podczas nagłej epidemii, ocalał tylko Jimmy (nazywający się aktualnie Yetim), młody naukowiec, prowadzący ze swoim przyjacielem Glennem (używającym pseudonimu Derkacz) projekt stworzenia nowych ludzi, zmodyfikowanych genetycznie[1], aby wyeliminować to, co doprowadziło świat na skraj wyniszczenia. Derkaczanie kolorem sygnalizują gotowość do prokreacji (co eliminuje złamane serca), żywią się tylko roślinami i koprofitami, nie modyfikując swojego ekosystemu, nie mają potrzeby zorganizowania się w społeczność, mają mentalność autystycznych 6-latków, a dodatkowo po 30 latach umierają. Jimmy, jako jedyny ocalały, opiekuje się nimi, opowiada im o ich stworzycielu Derkaczu i Oryks, Tej, Która Opiekuje się Zwierzętami oraz - retrospektywnie - zdradza, w jaki sposób doszło do katastrofy.

Jimmy dorastał w świecie, powoli dochodzącym do krawędzi zagłady ekologicznej, podzielonym i drastycznie eksploatowanym przez wielkie korporacje. Codziennie ginął jakiś gatunek zwierząt, albo kilka. Korporacje radziły sobie z tym, wytwarzając w laboratoriach nowe gatunki, krzyżując i ulepszając; skądś trzeba brać jedzenie, paliwo, zastępować to, co wyginęło z powodu zanieczyszczeń, globalnego ocieplenia i rabunkowej gospodarki. Ludzie dzielili się na tych lepszych - bogatych lub z potencjałem rozwojowym - żyjących w odizolowanych enklawach oraz resztę, mieszkającą w tzw. plebsopoliach z duża przestępczością, niską przeżywalnością i ogromną inwigilacją. Nawet ci lepsi, pracujących dla korporacji, degenerowali się, czerpiąc rozrywkę z oglądania egzekucji, snuff porno (również dziecięcego), bogato produkowanego w mniej zamożnych częściach globu. Jimmy’ego i Glenna połączył przypadek i pewne podobieństwo ich losów - matka Jimmy’ego zniknęła wraz z wynikami tajnych badań, ojciec Glenna uległ tajemniczemu wypadkowi. Po studiach Glenn wciąga Jimmy’ego do pracy we wspomnianym laboratorium genetycznym, nie wyjaśniając mu jednak celu pracy. Kiedy pojawia się Oryks, absurdalnie obecna w życiu obu mężczyzn od dawna, tworzą skomplikowany trójkąt.

Tom drugi, “Rok potopu”, dzieje się równolegle do “Oryksa i Derkacza”. Toby i Ren przeżyły epidemię, ich relacja z życia w świecie postapokaliptycznym przeplata się z historią ultra-ekologicznego ruchu Bożych Ogrodników, w którym spędziły część życia w “starym” świecie. Ogrodnicy byli weganami, żyli zgodnie z naturą (a przynajmniej na tyle, na ile zniszczony świat pozwalał), prowadzili zieloną partyzantkę, rozprowadzając te genetyczne wynalazki, które reindukowały rośliny i zwierzęta kosztem wytworów cywilizacji. Autorka nie wprowadza tu zbyt wielu nowych tropów, ale wplata w historię Jimmy’ego i Glenna ruch Ogrodników, wyjaśniając ich rolę w rozpropagowaniu epidemii. Tekst przerywany jest inwokacjami i pieśniami z bogatego kalendarza ogrodniczych świętych, co raczej stanowi element folklorystyczny niż fabularny.

Część trzecia, “MaddAddam”, dzieje się już spójnie po apokalipsie. Jimmy-Yeti, Derkaczanie, Tobi i Ren oraz ocalali Ogrodnicy budują na zgliszczach starego świata nowy porządek. Gdzieś na obrzeżach kłębią się demoniczni Paintbólowcy, zdegenerowani i pozbawieni empatii mordercy-kanibale, zagrażający pokojowo nastawionym ludziom. Opowieść Zeba, brata Adama Pierwszego, rzuca nowe światło na udział Ogrodników w epidemii. Opowieść Tobi, spisywana na papierze i w oględnej wersji przekazywana Derkaczanom jako legenda to przyczynek do stworzenia nowej kultury, sklejanej przez naiwnych post-ludzi[2].

Największą siłę rażenia ma oczywiście tom pierwszy, ale nie powiedziałabym, że pozostałe można pominąć jako zaniedbywalne. Czy człowiek rzeczywiście jest koroną stworzenia? Czy da się zacząć ludzkość od nowa, eliminując to, co ewolucyjnie było niezbędne do ekspansji? I czy warto tęsknić za światem, opartym na przemocy i krzywdzie? Na niższym poziomie jako temat maturalny można rozważyć rolę Derkacza - zbawiciela lub zbrodniarza. Oraz jak daleko, jako społeczeństwo, jesteśmy od antyutopii Atwood.

[1] Derkacz latami pracował nad mruczeniem (...) Sztuczka polegała na takim operacyjnym zmodyfikowaniu kości gnykowej i dostosowaniu unerwienia, a także adaptacji układów korowych, by nie spowodować upośledzenia mowy i artykulacji. O ile Yeti pamiętał, przeprowadzono kilka spartaczonych eksperymentów. Pewne dziecko w grupie próbnej wykazywało tendencję do porastania długimi wąsami i darcia zasłon.

[2] – Wystarczy wyeliminować jedno pokolenie – ciągnął Derkacz. – Jedno pokolenie czegokolwiek. Pszczół, drzew, mikrobów, naukowców, ludzi ze znajomością francuskiego, obojętnie. Przerwać łączność między jedną generacją a następną, i gra dobiega końca.

Inne tej autorki tutaj.

#34-36

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 4, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, panie, sf-f - Skomentuj


Andrzej Sapkowski - Lux perpetua

TL;DR - pierwszy tom tak, pozostałe niech ktoś Wam streści.

Żeby nie trzymać Was w niepewności, to od razu powiem, że srodze mnie tom trzeci (yay! ostatni!) rozczarował, jeszcze chyba bardziej niż drugi. Jakbym miała zarysować fabułę, to Reynevan - na wstępie obłożony ekskomuniką - miota się między obowiązkiem (uczestniczeniem w napadach na kolejne śląskie miasta przez husytów) a potrzebą serca (szukaniem Nikoletty, zwanej też Juttą). W tym celu szantażuje (sprzedajnego kościelnego) i sam jest szantażowany (przez sympatycznego przedstawiciela Inkwizycji), wchodzi w alianse (niechętnie z głupawym księciem litewskim, chętniej z żydowską wojowniczką Rixą), leczy, załamuje się po cb antłrw śzvrepv Whggl v cemrjvqljnyarw Fnzfban (frevb, żnqan m avpu avr wrfg cbgemroan nav avpmrtb avr jlwnśavn, mjłnfmpmn wrśyv pubqmv b gb, xvz olł Fnzfba), wreszcie próbując ratować ikonę Matki Boskiej, ląduje w lochu na trzy lata tuż przed dość nijakim końcem całości. Owszem, gorąco wierzę, że autor odrobił historyczny research należycie, ba, ze sporą przyjemnością łykałam dialogi nasycone sarkazmem i humorem, ale czytałam ten cykl po raz pierwszy i ostatni.

Za dużo polityki, za dużo detalicznych opisów rzezi, za dużo postaci trzecioplanowych, konia z rzędem temu, kto w ogóle był w stanie skupić się na tych wszystkich układach, podchodach, układzikach gęsto omaszczonych religią i pieniędzmi (chociaż akurat wątek Fuggerów miał najwięcej sensu). W ostatnim tomie jest sporo nowych wątków, które są… po nic, na przykład sprawa przejścia przez bród na rzece, gdzie Reynevana jednocześnie indaguje inkwizycja i stronnictwo polskie, ten zdradza (ale ma ważny powód), po czym się okazuje, że nikt brodu nie chronił, więc… po co go pytali? Wyjaśnienie, kim był Pomurnik i co go motywowało, było co najmniej słabe, nie wspominając o zakończeniu typowo deus ex machina (wiem, stanowiącym klamrę dla całości, ale zdecydowanie niesatysfakcjonującym). Oraz absolutnie nie szanuję za pozostawienie wątku Samsona Miodka, wszak cholernie ważnej postaci dwóch pierwszych tomów, bez wyjaśnienia. Co, mam sama sobie wymyślić, kim naprawdę był? Żydem Wiecznym Tułaczem? Archaniołem Gabrielem oskubanym ze skrzydeł? Dybukiem (ha ha)? Rozczarowanie.

Inne tego autora tutaj.

#31

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 21, 2019

Link permanentny - Tagi: 2019, panowie, sf-f - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 5


China Mieville - Blizna

Wydarzenia z “Dworca Perdido” prowadzą do zawiązania akcji części drugiej. Zimna i samolubna lingwistka Bellis Coldwine, zaprzyjaźniona z Grimnebulinem, który niechcący sprowadził na miasto wysysające życie motyle, ucieka z Nowego Crobuzon, bo boi się, że brutalna milicja powiąże ją - jak pozostałych znajomych Grimnebulina - z niedawnymi wydarzeniami i przymusowo zniknie, jak pozostali. Nie dociera do celu wyprawy, bo jej statek, oprócz pasażerów przewożący prze-tworzonych ludzi-więźniów, zostaje zaatakowany i przejęty przez Armadę, mityczne pływające pirackie miasto na konglomeracie statków. Bellis nienawidzi Armady, w przeciwieństwie do innych pasażerów i uwolnionych więźniów nie chce się zaaklimatyzować; chce za wszelką cenę wrócić do Nowego Crobuzon, a przynajmniej wysłać pisany przez całą podróż list do tajemniczego adresata. Rozpoczyna pracę w bibliotece i wbrew woli zostaje wciągnięta w polityczno-naukową rozgrywkę między lokalnymi ugrupowaniami politycznymi. Kochankowie, sado-masochistyczna para rządząca Niszczukowodami, chcą okiełznać pradawne zwierzę z innego wymiaru, awanka i zmusić go do ciągnięcia Armady (i nie tylko), pozostali władcy (m.in. wampir Brucolac) są dość sceptyczni, zważywszy na koszt przedsięwzięcia.

Ale nie bohaterowie, raczej obojętni w kierunku niesympatycznych (zwłaszcza wielokrotnie ukazywani jako absolutni zwyrole Kochankowie czy antypatyczna Bellis, odrzucająca wszystkich czy tajemniczy Uther, grający do własnej bramki) są siłą tego tomu; nie jest też nią akcja jako taka, mimo że są dwie bitwy, wyprawa badawcza czy wreszcie podróż do Blizny, będącej horyzontem rzeczywistości. To, co zostaje po lekturze, to kreacja światów i stworzeń te światy zamieszkujących oraz mitologia świata pradawnego, po którym zostały tzw. artefakty możliwości (miecz, który istnieje w każdej możliwej przyszłości). Do ludzi, kheprich, vodyanich (absurdalnie, prawie nieobecnych w tym tomie, mimo że akcja dzieje się w zasadzie na wodzie), taumaturgicznie prze-tworzonych ludzi-maszyn dołączają ludzie-kaktusy, salkrikatorianie - ludzie-raki, ludzie-moskity (podzieleni na łagodnych, roślinożernych samców, filozofów i naukowców, niemych, ale potrafiących biegle czytać i pisać oraz krwiożercze samice, zbyt głodne, żeby zrobić użytek z inteligencji) i wreszcie sama Blizna, gdzie zawodzi logika świata. Absurdalnie, mimo znacznej i wyczuwalnej obcości, Mieville wplata płynnie kawałki naszej kultury w egzotyczny świat Bag-Las (“Swoiście pojmowana sakralizacja kobiety. Pogarda skrywana pod maską adoracji”).

Tłumaczenie ma przedziwne kwiatki (“Bellis ledwo zipiała” czy “dostawała już mdłości koloru skały”, a “fizjonomia zapewnia (...) bezpieczeństwo” w kontekście braku krwi/zabezpieczenia strupowatym pancerzem, dzięki czemu kobiety-moskity nie mogły ich wyssać), ale chyba najbardziej przeszkadza mi spolszczenie wszystkich nazw własnych - gryzą mnie Niszczukowody, Tobietwój czy Alozowice przy zachowaniu angielsko brzmiących nazwisk bohaterów.

Inne tego autora tutaj.

#28

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 6, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, panowie, sf-f - Komentarzy: 1


Arkadij Strugacki, Borys Strugacki - Drugi najazd Marsjan

"Drugi najazd Marsjan"[1] to dziennik, pisany przez Apolla - emerytowanego prowincjonalnego nauczyciela. Mieszkający gdzieś w małym, nieznaczącym miasteczku, czekający na decyzję o przyznaniu renty, Apollo opisuje wydarzenia od lądowania obcych (określanego jako wielki pożar albo fajerwerki) przez powolne odkrywanie, że świat właśnie zostaje powoli skolonizowany do momentu, kiedy już jest za późno na walkę. Marsjanie nie pojawiają się w ogóle, wysyłają elegancko ubranych (i uzbrojonych) przedstawicieli. Nie zmieniają wiele - ot, jest zakazy picia alkoholu z ziemskich zbóż, zamiast tego są szybkorosnące zboża marsjańskie, z których też można pędzić procenty, nie ma niektórych lekarstw, a kilka osób znika bez śladu. I o wiele nie proszą - tylko o mało inwazyjne i odpłatne oddawanie kwasu żołądkowego. Mimo obdarzenia mieszkańców mitologicznymi greckimi imionami (Minotaur obsikujący posiadłość Laomedona nieustająco mnie bawi), wszystko jest tu bardzo radzieckie w duszy – począwszy od postawy władzy, skończywszy na sposobie myślenia i działania ludzi (na przykład Apolla, skupiającego się na moralnym prowadzeniu się córki czy kolekcji znaczków). Strugaccy zadają ciekawe pytania: co będzie, jeśli obcy nie przybędą na statkach kosmiczny z laserowym uzbrojeniem, a po prostu nas kupią? Jak zachowają się ludzie, jak wyglądać będzie ruch oporu, jak zmieni się życie zwykłego człowieka?

[1] Pierwszy był u Wellsa, gdzie statki kosmiczne i uzbrojeni obcy.

Inne tego autora tutaj.

#19

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 30, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, panowie, sf-f - Skomentuj


Arkadij Strugacki, Borys Strugacki - Trudno być bogiem

Don Rumata jest znanym szaławiłą, szeroko znanym w królestwie Arkanaru, bogatym, odważnym, z koneksjami i poza układami. Obserwuje z niechęcią, jak ubożejący kraj powoli przechodzi przez prąd pokrewny europejskiemu średniowieczu - uczeni, zwłaszcza lekarze, i pisarze albo zostają złamanymi akolitami rozpasanej i prymitywnej władzy, albo giną w mękach. Don Rumata próbuje temu zapobiec, nie szczędząc środków na ratowanie najcenniejszych ludzi kultury i nauki czy buntowników, wywożąc ich czasem helikopterem. Bo don Rumata to ziemski, XXI-wieczny antropolog, który dzięki rozwojowi techniki i podróży kosmicznych może obserwować na żywym organizmie społeczeństwa z innych planet, uczestnicząc w lokalnym życiu. Nie wolno mu jednak ani się wtrącać, ani niczego zmieniać (więc, jak widać, te małe, zwykle nocne akcje, są realizowane nieco poza protokołem). Mimo częstokroć humorystycznego podejścia i ironicznej obserwacji, to ponura opowieść o teście na człowieczeństwo. Czy da się być bezstronnym obserwatorem, kiedy na twoich oczach giną tysiące niewinnych ludzi, przewala się fala bezmyślnego okrucieństwa, a za chwilę świat zaleje fala podobna do tej, która cofnęła Europę o setki lat? (Nie jest to tytuł, ale odpowiedź jest oczywista).

Kolejna książka, co to na pewno przeczytałam, a jednak nie. A warto, bo autorzy chytrze budują obraz społeczeństwa arkanarskiego - gnijącego, tonącego w pijaństwie, z brakiem perspektyw i władzą tępiącą wiedzę i ludzi inteligentnych brutalnymi metodami. Ludzie posądzeni o niesprzyjanie władzy (tej jawnej i tej "szarej", o której jednak wszyscy wiedzą), znikają bez śladu. Chytrze budują, bo kto w książce science-fiction odczyta rosyjską historię (choć może to kwestia odważniejszego tłumaczenia, ale don Rumata nazywa kraj dosłownie "Komunistyczną Republiką Arkanaru”, komentując zachodzące w imperium przemiany społeczno-polityczne.

Na jego palcach... Nie, to nie była krew - to tylko ślad po poziomkach.

Inne tego autora tutaj.

#6

Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 23, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, panowie, rosja, sf-f - Skomentuj