Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o panie

Wilhelmina Skulska - Paryska bagietka

Wprawdzie autorka kojarzyła mi się z głębokim PRL-em i kryminałami o dzielnym kapitanie Rogoszu, ale w znalezionej na bookcrossingowej półce ani słowa nie ma o stróżach prawa, za to są wspomnienia autorki z okresu 6 lat w Paryżu, który spędziła przy mężu dyplomacie (z dwiema córkami, gospodynią i psem). Rzecz się dzieje w latach 60., u władzy de Gaulle, a polscy dyplomaci/handlowcy chwalą się osiągnięciami polskiego przemysłu socjalistycznego. Wyczuwałam w opowieści o Paryżu - wszak mieście westchnień milionów - dość umiarkowany entuzjazm (wszędzie korki, drogo, ludzie nieprzyjaźni, język trudny, sąsiedztwo takie sobie), ale biorę poprawkę na rok wydania książki, kiedy to dla czytelników wyjazd do Paryża był niemożliwy z wielu względów. Trochę historyjek jeży włos (wysłanie 9-latki i 4-latki na trzymiesięczny obóz bez znajomości języka), trochę wywołuje wzruszenie ramion (niewychowany pies terroryzujący rodzinę), pozostałe jednak bywają zabawne (o rodakach w Paryżu). Nie jest to przewodnik po Paryżu ani okolicach - nie ma w zasadzie żadnych adresów (poza adresem 5 Rue Molière, gdzie autorka mieszkała).

#36

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 19, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, panie, podroze - Skomentuj


Aleksandra Marinina - Iluzja grzechu

Zamordowano starą, bogatą damę o dźwięcznym nazwisku Aniskowiec, otaczającą się środowiskiem artystycznym. Co dziwne, z jej bogato wyposażonego w antyki i dzieła sztuki mieszkania nie zginęło nic, nawet biżuteria. Dziedziczyło po niej muzeum, odpadł więc całkiem motyw rabunkowy. Liczni znajomi potwierdzili, że starsza pani była lubiana, nikomu nie nastąpiła na odcisk, a przy tym była dyskretna i adoratorami i mężami rozstawała się w zgodzie, więc i tutaj nie ma podstaw do szukania zabójcy. Kamieńska jest niepocieszona aż do momentu, kiedy - zupełnym przypadkiem - przesłuchując znajomą ofiary, opowiada jej towarzysko historię przypadkowo spotkanej na korytarzu Iry, którą przed laty spotkała tragedia: jej matka wyrzuciła trójkę młodszego rodzeństwa z ósmego piętra, potem skoczyła za nimi sama, a ojciec umarł na zawał dzień później. Dzieci i matka cudem przeżyły, oczywiście z różnymi uszkodzeniami i od sześciu lat przebywają w szpitalu, a Ira, która uciekła przed matką, nie dojada, nie dosypia, pracuje na kilka etatów, żeby dbać o rodzinę. Kiedy znajoma ofiary rzuca "O, Aniskowiec znała tę matkę, przyjaźniły się i mówiła, że spodziewała się, że TO się źle skończy". Kamieńska rzuca się na trop jak labrador na zdechłego kreta[1] i powoli odkrywa, że dzieci niedoszłej samobójczyni[2] były obiektami eksperymentów szalonego lekarza.

Jak przy okazji poprzednich książek ("Za wszystko trzeba płacić" czy "Złowrogiej pętli") łamał mi się kołek do zawieszania niewiary, tak tutaj ewidentnie autorce odjechał już peron. Są eksperymenty radiologiczne na nienarodzonych dzieciach w celu stworzenia nadczłowieka, złowroga szajka islamskich terrorystów, lekarz-katolik leczący duszę, nastolatka prześladowana w szkole za znajomość ortografii czy najmniej już dziwiący szowiniści (dżentelmen zaprasza panią na schadzkę do swojego mieszkania, po której to schadzce pani zmywa naczynia i sprząta, po czym wychodzi).

Kamieńska ma stosunkowo małą rolę w powieści, za to wielokrotnie irytuje w kontaktach zawodowych i społecznych, a do tego chodzi chora do pracy, bo musi pracować mimo nieleczonej grypy. Męża za to leczy metodami naturalnymi - moczenie nóg w wodzie z gorczycą, gaziki ze startą cebulą w uszach(!), maść terpentynowa na stopy.

[1] Dygresyjnie, fraza mi się ostatnio mocno wzbogaciła po lekturze Janina Daily, co i Wam polecam.

[2] I nie tylko one, bo pan doktor prowadził eksperymenty na każdej spotkanej pani, angażując siebie i swoje nasienie bez większych oporów natury moralnej. Gorzej, że owe panie bez większych wyrzutów sumienia dają się zapłodnić doktorowi, nie wtajemniczając w sprawę mężów, czasem wielokrotnie.

Inne tej autorki tutaj.

#35

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 8, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, panie, kryminal - Komentarzy: 2


Kinga Izdebska - Biuro kotów znalezionych

Kingę znam z internernetsów, zaczęłyśmy siebie najpierw czytać, potem rozmawiać. I nagle (nie aż tak nagle, ale utrzymajmy dramaturgię) w księgarniach jest książka Kingi. Jakbym miała ją zaklasyfikować, to taki blogo-reportaż o tym, jak się człowiek wkręca w koci wolontariat - skąd, dlaczego, jak działa dom tymczasowy, czemu się sterylizuje i wypuszcza dzikie koty, co się dzieje w schroniskach, czemu fucha karmiciela kotów jest niekoniecznie wdzięcznym społecznie zajęciem. Co mnie ujęło, to brak lukru - łatwiej jest trudne moralnie tematy owijać w słodką watę niedomówień, spieszczeń i udawanek, że słodko. A nie zawsze jest, czasem człowiek musi sobie kichnąć, żeby zamaskować łzy. Mimo że o kotach (i ze zdjęciami), tak naprawdę to książka o samej autorce - jej dylematach (np. ile kotów w domu można obsłużyć bez szkody dla siebie), migawkach z życia, jej mamie (pozdrawiam!); zaproszenie do domu, w którym prowadzi się rozmowy i koty głaszcze.

#103

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 30, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panie, reportaz - Skomentuj


Frances H. Burnett - Mała księżniczka

Sara Crewe trafia do szacownej szkoły dla panien w Londynie, gdzie ma się uczyć, zanim przejmie majątek swojego ojca. Własny pokój, służąca, kucyk, luksusowe futra, klejnoty i zabawki oraz nieustająca atencja właścicielki pensji przy wrodzonej skromności i grzeczności dziewczynki zyskują Sarze przydomek "księżniczki". Jest tak nazywana, chociaż już ironicznie, po tym, jak jej ojciec bankrutuje i umiera, a dziecko zostaje wyrzucone w resztkach odzieży na strych i zagonione do ciężkiej pracy. Od smutku po śmierci ojca i załamania ratuje ją wyobraźnia - nie musi mieć koronek i aksamitów czy wykwintnej uczty, wystarczy, że sobie ją wyobrazi. Kiedy do kamienicy obok wprowadza się "smutny pan z Indii", a na strychu zamieszkuje jego hinduski służący, los Sary zaczyna się zmieniać.

Zgryz mam trochę, bo to jedna z moich ukochanych (wszak egzaltowane nastolatki lubią nieszczęśliwe historie, ale z happy endem) książek sprzed hmdziesięciu lat. Ale zbyt zestarzała się w wielu warstwach: społecznej - dzieci bogate mają przywileje i służbę, dzieci biedne mają pracować, wychowawczej - liczne kary fizyczne czy kulturowej - indyjscy służący u sahiba, czarni górnicy w kopalni diamentów za miskę zupy wyrąbujący drogocenności dla pana. Pewnie podsunę ją córce za czas jakiś, obserwując jej reakcję.

Inne tej autorki tutaj.

#102

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 28, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panie, dla-dzieci - Komentarzy: 2


Grażyna Plebanek - Przystupa

Przystupa (bez imienia) ma 20 lat, pochodzi z małej wsi bez perspektyw i nagle stwierdza, że musi wyjechać. Nic nie umie, nie ma planów, zdaje się na los - zaczyna swoją pielgrzymkę po domach różnych rodzin, w których z perspektywy mopa i kosza na śmieci obserwuje ludzi. Jako sprzątaczka jest meblem, niewidocznym i nie wartym zwracania uwagi, może obserwować swoich pracodawców bez gorsetu cywilizacji - widzi zdrady, kłamstwa, kłótnie, powierzchowność, matactwa ukrywane pod spontanicznością, skąpstwo i nieczułość. Jest narażona na molestowanie, bo ta strefa życia rodzinnego też nie jest wolna od patologii, nawet jeśli z zewnątrz rodzina jest cudowna. Z Warszawy trafia do Szwecji, najpierw do środowiska polonijnego z jego zaściankowością i pogardą dla tych, co w Szwecji, i dla tych, co w zostali w Polsce, potem sprząta domy Szwedów i ekspatów z innych krajów. Wszędzie jest niekomentującym, nieoceniającym (poza ucieczką lub wzruszeniem ramionami) świadkiem rzeczy patologicznych.

Kreacja "Przystupy" jest dziwna - z jednej strony to feministyczny manifest pokazujący losy kobiet w związkach, w których dla zapewnienia sobie pozycji i stabilizacji zgadzają się na rzeczy, na które zgadzać się nie powinny. Z drugiej - jest to narracja naiwna; Przystupa jest pozbawiona jakichkolwiek podstaw pozwalających na ocenę sytuacji, wielkie zdziwione oczy robi na widok męża bijącego żonę i na widok galerii handlowej. Zaskakuje ją to, że w Szwecji księdzem jest kobieta i stwierdza, że ona sama zostanie księdzem, po czym wraca do ścierki, a wszystkie zarobione pieniądze wysyła do rodziny. Zostało mi poczucie niedosytu, źle wyważony balans między ironiczną groteską a realnością.

Inne tej autorki tu.

#97

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 6, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, obyczajowy, panie - Skomentuj


Dodie Smith - Zdobywam zamek

Z wrodzonego lenistwa posłużę się recenzją dees. Wiele nastolatek marzy, żeby mieszkać w zamku, bo to romantycznie, stylowo i na pewno któregoś dnia na horyzoncie pojawi się rycerz na białym koniu. Cassandrze się udało - od lat mieszka w resztkach przebudowanego, gotyckiego zamku na angielskiej wsi wraz z ojcem, macochą i dwójką rodzeństwa. Ojciec, niegdyś autor znanej i cenionej książki, od lat nic nie napisał, rodzina nie ma więc żadnych dochodów i żyją z tego, co dobrzy ludzie dadzą. Trójka dzieci - dorosła już Rose, 17-letnia Cassandra i chyba 14-letni Thomas snują się po pełnym przeciągów, niemożliwym do ogrzania i nieustająco przeciekającym zamku, pożyczają sobie ogarki świec po zmroku i wegetują z dnia na dzień. Ekscentryczna macocha, modelka Topaz, głównie martwi się tym, że nie ma z czego zrobić obiadu oraz że dziewczętom drą się ostatnie sukienki. Któregoś dnia podczas zabawy najstarsza zaklina rzeźbę pod kuchennym sufitem (rzucającą diabelski cień), żeby ich życie się odmieniło. I wtem do drzwi pukają dwaj młodzieńcy prosto ze Stanów, spadkobiercy okolicznego majątku oraz faktyczni właściciele dzierżawionego zamku. Starsza, Rose, decyduje, że bez względu na wszystko, musi się wyrwać z biedy nawet kosztem związku bez miłości.

To wszystko opisuje Cassandra w pamiętniku, najpierw pełnym dziecięcej naiwności, potem, gdy zaczyna rozumieć mechanizmy rządzące światem uczuć - już bez złudzeń, samokrytycznie i analitycznie. Ale tak naprawdę warstwa emocjalna jest tu mniej ważna - fantastycznie bogaty jest opis angielskiej wsi, czuć zapach, wilgoć mgły, kolory i faktury. Owszem, książka raczej dla nastolatek, ale na zimne jesienne wieczory - pyszna.

#96

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 29, 2015

Link permanentny - Tagi: 2015, beletrystyka, panie - Kategoria: Czytam - Skomentuj