Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o dijon

Les Halles w Dijon

Do pełnego zabytków Dijon w środkowej Francji przybywają tłumnie turyści nie tylko po to, żeby podziwiać słynne kolorowe dachy z terakoty czy Pałac Książąt Burgundzkich, ale głównie po to, żeby zjeść coś z bogatej gamy lokalnych smakołyków. W samym centrum co krok stoją stragany, sklepiki i kramy z najbardziej znaną musztardą z Dijon - gładką, żółtą i aromatyczną, z mniej znanymi musztardami owocowymi, z dijońskim smakołykiem - pain d'épices - miękkim, aromatycznym piernikiem, gęsto nadziewanym bakaliami albo przekładanym pyszną marmoladą, z miodami lawendowymi i tymiankowymi, z pasztetami i terrynami w wielu smakach czy chlubą regionu - likierem Crème de cassis, wytwarzanym z występującej lokalnie odmiany czarnej porzeczki.

Zaraz przy placu Notre Dame znajduje się mekka dla wszystkich lubiących gotować amatorsko i profesjonalnie. Gustave Eiffel, budowniczy najbardziej znanej paryskiej atrakcji, urodzony zresztą w Dijon, pod koniec XIX w. obdarzył swoje rodzinne miasto biało-złoto-turkusową ażurową halą, oszkloną i ozdobioną turkusowymi koronkowymi metalowymi arabeskami, w której we wtorkowe, piątkowe i sobotnie poranki odbywa się targowisko z tym, z czego słynna jest cała okoliczna Burgundia - świeżymi rybami i owocami morza, warzywami i owocami, serami, wędlinami, musztardami, piernikami i pasztetami. Na miejscu można też dobrze i niespecjalnie drogo zjeść. Niestety, trzeba się spieszyć - jeśli trafi się do hali po 14, można zobaczyć już tylko puste stragany i smutne służby porządkowe, usuwające resztki sprzedawanych chwilę temu delikatesów. Hala mieści się między ulicami Musette, Quentin, Bannelier i Odebert.

[Tekst "Smakołyki z Dijon" do Magazynu Business&Beauty, lipiec 2011].

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 25, 2011

Link permanentny - Kategorie: Przeczytali mnie, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: dijon, francja - Skomentuj - Poziom: 3


We wtorki targ w Dijon

Dijon (GALERIA ZDJĘĆ)

Średnio przepadam za autostradami, bo i owszem, jest szybko, ale też i nudno. Do Dijon pojechaliśmy przez Alpy (^havvah, nie czytaj). Wiem, że mnie się łatwo zachwycać, bo to TŻ siedzi za kółkiem i odwala całą ciężką pracę związaną z jazdą (a ja mam tę łatwiejszą część z entuzjazmowaniem i wydaniem dźwięków), ale fascynujące się górki, dolinki, serpentyny, kamienne mosty wyglądające jak romańskie akwedukty, zbocza na kilkadziesiąt metrów w górę i w dół i miasta w dolinie gdzieś tam zupełnie na dole, czasem za mgłą. Przy bardziej drastycznych zjazdach i podjazdach zaczynały odpadać uszy jak przy jeździe szybką windą (już można czytać). A przy tym co chwila mija się subtelne i ładnie ukwiecone małe miasteczka, z kamiennymi domkami, małymi kościółkami, bulodromami i starszymi panami siedzącymi na ławeczkach i zapewne dyskutującymi o tym, że młodzież dzielimy na obiecującą i ech, tą dzisiejszą. Po drodze przejechaliśmy przez Morbier, które niestety nie miało żadnego gustownego kramiku z lokalnym wyborem, koniecznie zapakowanym próżniowo, bo ser Morbier, mimo że bardzo sympatyczny w smaku, jednak trochę cuchnie jak zużyte skarpetki. Z wielkim żalem (albowiem się na lancz do Dijon spieszyliśmy, a lancz to rzecz święta) ominęłam Langres, zbudowane wewnątrz i dookoła kilkukilometrowych murów obronnych, z malutkim acz bardzo zabytkowym cmentarzykiem z kapliczkami i uliczkami zaraz obok. Zdecydowanie małe francuskie miasteczka zasługują na kilka dni poświęcone na wąchanie wiejskich kwiatów, robienie zdjęć krowom (mam nieskrywaną fascynację stadami krów, które leniwie leżą i żują; we Francji głównie beżowe i białe, czasem w szaro-czarne kropki, rzadko w biało-czarne plamy) i szukanie lokalnych wyrobów, ze szczególnym uwzględnieniem spożywczych.

Po to warto jechać do Dijon. Z dwóch z kilkudziesięciu sklepów (nie oszukujmy się, specjalnie dla turystów, bo lokalni pewnie żywią się hamburgerami i pizzą) wyszłam z wielkim trudem, bo weź tu się człowieku zdecyduj, jakie musztardy z kilkudziesięciu gatunków wybrać, czy wziąć większe opakowanie lokalnych pasztetów i czy ten ser, co się tak malowniczo rozkłada na desce, to dożyje do Polski. Zapałałam uczuciem do lokalnych pierników, czasem czystych, czasem nadziewanych orzechami, owocami i innymi cudami. Niestety rozsądek zwyciężył w kwestii kilku słoików z miodem, ale pluję sobie w brodę, że nie umiałam zdecydować między tymiankowym a lawendowym i ostatecznie wyszłam bez żadnego. Po co człowiekowi rozsądek, ja się pytam?

Rozsądek zapewne by mi się wyłączył w Les Halles, niestety w tym barbarzyńskim miejscu zamykają o jakiejś skandalicznej godzinie, więc nie miało mnie co w pięknej, biało-niebieskiej hali kusić (a sądząc po odcyfrowywanych francuskich napisach, było tam wszystko, zaczynając od kiełbasek, oliwek, serów, owoców i warzyw, na ciastach, rybach i pieczywie kończąc).

Samo Dijon ma bogate, dość skoncentrowane centrum z katedrami, pałacami i urokliwymi bramami. Jakbym była błyskotliwsza, to bym doczytała na mapce, że zielona trasa po starówce to bezpłatny autobus, który wozi leniwców z miejsca na miejsce. Na własnych nogach oczywiście też się da, ale w końcu mam wakacje i mam się lenić. Tylko coś mi nie wychodzi. W każdym razie – zdecydowanie trzeba wrócić po nauczeniu się czegokolwiek w nieludzkim języku, żeby chociaż z karty wybrać, co się lubi bardziej (sama wiedza, że fromage to ser jest cenna, ale niekoniecznie wystarcza).

Luxembourg (GALERIA ZDJĘĆ)

Napisy po +/- niemiecku, a większość mówi po francusku. Kelner w szaszłykowni tłumaczył długo i pokrętnie, czym się różni jedna wołowina od drugiej. Po czym przeszedł do pokazywania palcami i wyszło, że jedna porcja jest mniejsza, a druga większa. Zazdroszczę Luksemburczykom, bo miasto urody dużej. Z zameczkami, parkami, rezydencjami, restauracjami, chromowano-szklanymi biurowcami i zestawem ekskluzywnych sklepów (ja się pytam, czemuż akurat trafiłam na sklep Laury Ashley w jednym z droższych miejsc na świecie? Ja tu nie mam miejsca w szafie!). Z mostem, pod którym nie ma rzeki, tylko jest ogród. Czuć jaśmin, róże i zapach pieniędzy w powietrzu.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 3, 2009

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: dijon, francja, luxembourg, luksemburg - Komentarzy: 1