Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Terry Pratchett - Trzy wiedźmy

Lancre, małe królestwo w Ramtopach. Ginie król Verence (spada ze schodów, nadziewając się przypadkiem na sztylet trzymany ręką księcia Felmeta), który jednak nie odchodzi, ale zostaje w zamku jako upiór. Trzy czarownice - Babcia Weatherwax, Niania Ogg i Magrat Garlick - pomogły uratować królewskiego syna, odsyłając go w świat z podróżującą trupą aktorską (i trzema dobrymi życzeniami), teraz stają przed problemem uspokojenia zirytowanej istoty królestwa, które domaga się prawowitego i zaangażowanego króla (a Felmet zaangażowany głównie jest w mycie rąk, bo krew). 15 magicznych lat później, na żądanie Felmeta do Lancre przybywa znana już trupa teatralna, żeby przedstawić politycznie poprawną historię śmierci króla Verence’a.

Literaturowo - dużo kreatywnie użytego Szekspira w dyskowym anturażu, ale to głównie historia o tym, kim są czarownice. Bo jakie są, to widać od razu - Niania to uśmiechnięta terrorystka z ogromną rodziną, Babcia (chociaż nie ma dzieci i wnucząt) jest sztywna i zgryźliwa, a Magrat - zalękniona i nieśmiała, chociaż z największą wolą działania i wiarą w czary i magiczne parafernalia. We trzy absolutnie nie są w stanie się porozumieć, ale to chyba taka uniwersalna zasada, że idealną liczbą czarownic w pomieszczeniu jest jedna. Oprócz intrygi uporządkowania kwestii dziedziczności tronu pojawia się wyjaśnienie, czym jest droit du seigneur i czy może zardzewieć, czemu Gildia Błaznów to najsmutniejsze miejsce w Świecie Dysku oraz ustalona zostaje częstotliwość mycia włosów przez Magrat.

Inne tego autora tutaj.

#27

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 3, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, panowie, sf-f - Skomentuj

« Jussi Adler-Olsen - Kartoteka 64 - Aleksandra Marinina - Jasne oblicze śmierci »

Skomentuj