piękne detale
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Zaczęło się zabawnie, bo na Kościuszki po obu stronach synchronicznie stała miejska tkanka w postaci dwóch żuli, machająca niczym stewardesy podczas prezentacji zasad bezpieczeństwa w samolocie, tyle że tutaj w celu nagarnięcia klienta na napiwek za wskazanie parkingu.
Wyznam Wam, że czasem się zapuszczam w różne podejrzane okolice. Czasem jest ciemno, czasem po bramach snują się szemrane cienie. Czasem miauczą. Ale dziś weszłam w ulice, na których odczuwałam strach przed kolejnym krokiem. Zwykle, kiedy fotografuję balkony czy gargulca albo innego orła na szczycie, przesuwam się o kilka kroków to w jedną, to w drugą, żeby znaleźć dobry kadr. Dziś się bałam. Zamiast patrzeć przez wizjer, patrzyłam pod nogi, sprawdzając, czy tam, gdzie chcę postawić stopę, nie będzie psiej kupy. Witajcie, moi mili, w okolicy Kwiatowej, Rybaków, Łąkowej i Kopernika, miejscu, gdzie najodważniejsi patrzą pod nogi. Living on the edge.
TŻ zabrał mnie na burgera do Świętej Krowy. Sama kanapka wprawdzie jest mocno niewyględna, bo duża i bogato załadowana składnikami, ale całkiem całkiem. Ujął mnie etos kapusty kiszonej, dodawanej do burgera na kwasie, wymalowany na oknie wystawowym. Koło 13-14 jest tłok, potem już nie aż tak i można usiąść w środku. Na instagramie obiecują ładny food porn.
A co poza ostrożnością w tym rejonie? Niespodziewanie konsulat Urugwaju, klatka schodowa z przepięknie zdobionym sufitem (aktualnie w remoncie, ale wrócę, jak się remont skończy), sztukaterie, zapomniana stara tablica z nazwą ulicy. Ulica, która ma stykające się ze sobą ściany. I samochody. Setki samochodów, zaparkowanych metodą "na awaryjne" albo po prostu stojących wszędzie, bo tak. Samochodów, dla ustalenia uwagi, nie lubię tu.