Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Szeroko pojęty los (i wybory własne) rzucają mnie w różne miejsca. TŻ pracuje teraz w okolicy Garbar i tam też chodzę na hiszpański, gdzie mozolnie wspinam się na trzecie piętro i od progu melduję, że buenos dias, hoy hace mucho calor. Uprawiam więc przy okazji turystykę kulinarną, mimo że okolica nastraja raczej funeralnie ze względu na sporą liczbę zakładów o mitologicznie brzmiących nazwach.
Łapu Papu to malutki bar hamburgerowy, wpisujący się w nurt dobrej jakości street foodu. Można wziąć bułkę w rękę, można zjeść na miejscu w lokalu przy kilku dostępnych stolikach. Z kolei Caryca i Król S mimo dość nietypowej nazwy to domowa restauracja z szerokim menu polskich potraw, również sezonowych - czernina, żurek, placki ziemniaczane, pierogi, świeża ryba, sznycle czy wątróbka. Lokal jest spory, dodatkowo ma przytulne podwórko z werandowym przedsionkiem, gdzie można wypasać młodzież (są zabawki). Podobno na posesji jest rudy kot, ale nie spotkałam. Co mnie ujęło, to obsługa - poczułam się jak na obiedzie u rzadziej widywanej ciotki, która jednak cieszy się z wizyty. Miło. Tylko w toalecie trzeba uważać, bo muszla jest na podeście i jak się człowiek zagapi na detal (jak ja), to się nagle spada przy wychodzeniu z łazienki. A, jest też zdradliwy moment przy płaceniu - trzeba mieć gotówkę oraz silną wolę, bo płaci się przy ladzie cukierni. Ciężko jest wyjść bez ciasteczka na deser.
Adresy: