Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Mam słabość do Channinga Tatuma po bardzo złym ”Jupiter Ascending”, niestety tutaj chłopak nie ma makijażu, a fabuła nie jest lepsza. Wiem, nie ogląda się Magic Mike’a po fabułę, tylko po dobrze zbudowanych mężczyzn z elastycznymi ciałami, którzy tańczą z lekkim posmaczkiem erotyki, ale tutaj nawet to jest wygładzone i letnie. Nie ma obciachu ani kontrowersji, bardzo sympatycznie jest rozegrany motyw z uzyskaniem pozwolenia na dotykanie, najlepszą rolę ma cyniczny acz wierny służący, niestety poza tym bieda.
Mike dorabia sobie jako barman, poznaje bogatą, sfrustrowaną Maxandrę (Salma Hayek), która jest w trakcie nieprzyjemnego rozwodu. Kupuje u niego ostatni taniec (“bez happy endu”, jasne), po czym wpada na pomysł, że zabierze chłopaka do Londynu, żeby zirytować eks-męża - planuje wystawienie erotycznego widowiska tanecznego zamiast nudnej sztuki w pretensjonalnym teatrze, dziedzictwie eks-męża. Przebudowują teatr, mają pewne problemy z mężem i urzędnikami, Maxandra się rozmyśla, ale Mike doprowadza do premiery przed zamknięciem teatru, tańczą i w końcu padają sobie w ramiona. Wszystko przyprawione jest mdłym komentarzem nastoletniej córki Maxandry, która analizuje istotę i rolę tańca; niestety tam, gdzie mogłaby mieć cokolwiek ciekawszego do powiedzenia, kamerdyner zasłania jej oczy, a potem wyprowadza ją z sali, żeby nie widziała, jak atrakcyjni, skąpo ubrani mężczyźni symulują akt płciowy w rytm muzyki. Ech.