Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Dwa wątki, które - teoretycznie - nie mają prawa się związać, a jednak się zwiążą (jak to u Morton czy innych wielowątkowych autorów). 2003. Sadie Sparrow, policjantka zawieszona w obowiązkach służbowych z powodu niedozwolonej komunikacji z prasą (oczywiście dla dobra śledztwa w sprawie zaginionej matki 2-latki), jedzie na przymusowe wakacje do dziadka w Kornwalii. Podczas przebieżek z psami trafia do opuszczonej od prawie 70 lat posiadłości Edevanów, która ją zachwyca najpierw wizualnie, potem - gdy dowiaduje się, że do dziś nie rozwiązano tajemnicy zaginięcia sprzed lat - również profesjonalnie. 1933. Podczas hucznej imprezy świętojańskiej znika niespełna roczny syn gospodarzy. Mimo intensywnego śledztwa nie udaje się znaleźć ani żywego dziecka, ani jego zwłok. Autorka schodzi nawet głębiej w historię, do roku 1911, budując pełen obraz związku Eleanor i Anthony’ego Edevanów, ich dzieci - najstarszej córki Deborah, średniej Alice, najmłodszej Clemmie i rozkosznego syna Theo, którego wszyscy kochali. Sadie z pomocą lokalnego bibliotekarza, znajomej dziadka i prowadzącego 70 lat wcześniej emerytowanego policjanta, dogrzebuje się do zaniedbanych w śledztwie dokumentów, które naprowadzają ją między innymi na 86-letnią Alice Edevane, uznaną i ciągle aktywną pisarkę powieści kryminalnych. Ta jednak wcale nie pragnie powrotu ani wyjaśnienia przeszłości, bo nie do końca chce opowiadać, co się zdarzyło w upalną, czerwcową noc.
Więc ja absolutnie nie będę się kłócić, że jest to literatura wybitna, że rozwiązania fabularne są możliwe, czy nie jest zbyt rozdmuchana dygresjami[1] czy że realia są odrobione należycie[2]. Ale jakże to się pysznie czyta. 500+ stron, a ja nie mogłam się oderwać! Autorka - korzystając z objętości tomu - myli tropy, podpowiada rozwiązania cząstkowe, wprowadza wiele wątków, pozornie zbędnych (na przykład dobrze opisuje nerwicę frontową), żeby na końcu jednak okazało się, że były istotne. Można, oczywiście, narzekać na zbiegi okoliczności, prowadzące bohaterów w to konkretne miejsce, bo tylko wtedy coś się może zadziać, ale bez tego byłaby to zwyczajna książka obyczajowa.
[1] Bo jest. Opis jakiejkolwiek sytuacji generuje wspomnienia, opisy przyrody i wnętrz, wydarzeń z przeszłości, egzaltowanie się rozkoszami macierzyństwa (tak, są słodkie, pulchniutkie nóżki i policzki, które aż chce się całować). Jakkolwiek dodaje uroku, to jednak wielokrotnie wzdychałam i poganiałam autorkę, żeby jednak przeszła do akcji.
[2] Bo nie są. 86-letnia krucha dama biega nocą po lesie, który “zna jak własną kieszeń”, mimo że nie bywała na dłużej w posiadłości od czasów nastoletnich. 11-miesięczny chłopiec doskonale chodzi i ma (w narracji autorki) przemyślenia oraz analizuje świat jak osoba dorosła.
Inne tej autorki tutaj.
#94