Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Lata 50. W wagonie pocztowym, transportującym 20 milionów koron w świeżo wydrukowanych banknotach z tytułowej serii C-L, wybucha bomba. Giną wszyscy konwojenci poza pracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa, który - bardzo ciężko ranny - twierdzi, że nie było szans na to, żeby pieniądze nie uległy zniszczeniu. Kapitan Kalasz z Komendy Głównej i młodziutki Karliczek, oddelegowany jako asystent, są sceptyczni - dziwne ślady (nieużywany w pociągu klucz francuski i zamordowana dziewczyna przy torach kilkanaście kilometrów przed miejscem wybuchu) oraz pojawiające się epizodycznie na rynku banknoty z feralnej serii sugerują, że eksplozja nie była wypadkiem przy pracy i kradzież jednak nastąpiła. Potem ktoś planuje (na szczęście bez efektu) zgładzenie hospitalizowanego funkcjonariusza, a kolejni podejrzani o posiadanie kradzionych banknotów zostają znalezieni martwi. Przestępca okazuje się psychopatą, który chciał się zemścić na państwie za to, że rozstrzelano jego ojca za odmowę uczestniczenia w 1. wojnie światowej (“ponieważ był członkiem jakiejś sekty religijnej”). Morduje współpracowników, bo byli nierozważni, a narzeczoną, bo ”kobiety nawet za tysiące milionów nie zmusicie do milczenia”.
Się je: czekoladę, pieczywo, kiełbasę i ciastka oraz popija herbatą z manierki, wodą mineralną i kawą (w podróży), jajko w majonezie i rogaliki (w restauracji na Przykopach), dużą
porcję lodów, cocktail, czarną kawę, kilka ciastek i papierosy (przesłuchiwana w kawiarni świadkini). Wreszcie dość obficie pożywia się kapitan, strudzony śledztwem[1].
Się gra: w “durnia” (”Grali w skupieniu, z drobnomieszczańską chciwością zagarniali drobne monety, co u tego rodzaju ludzi, mających do czynienia z milionami, wydało mi się groteskowe”).
Się pali: Karliczek nie pali, za to Kalasz pali nałogowo (na szczęście jest zdrów jak rydz), podobnie podpułkownik - straszliwe cygara, ze od ich dymu padały muchy.
Się czyta: “Dikobraz” (ale wcale nie bawi).
Się pije: czerwone wino.
Się zażywa: “chytry środek”, który pozwoli kapitanowi pracować dwa dni bez ustanku i usunie senność i zmęczenie; lekarz przepisujący przestrzega, że “organizm poza zażyciu zjada sam siebie”.
Się udaje: “białego” emigranta rosyjskiego, bo tylko tacy mogli dostać darmowy wstęp na wyższe studia.
[1]
— Zatrzymajcie się, na Boga! — krzyczę niemal. Wszystkie uczucia zagłusza we mnie nagle przemożny głód. Człowiek musi jeść. Kupuję trzy parówki z musztardą, dwie świeże bułki i kufel piwa. Potem z zapalonym papierosem wsiadam znowu do auta.
Inne z tego cyklu.
#74