nie przyszłoby mi do głowy zapytać, czy z dzieckiem. jakaś naiwna chyba jestem. śliczny film :)
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Umówmy się, że to nie jest może i kino ambitne, ale jakże zabawne. Jest zwyczajny łotr, Wade, który lubi złomotać innych łotrów za pieniądze lub zgoła hobbystycznie. Potem jest jak w filmie - poznaje dziewczynę (i to jaką), zakochują się, po czym, jak już jest całkiem stabilnie i miło, okazuje się, że chłopak ma nieuleczalny nowotwór. Przyjmuje szemraną propozycję człowieka, który wygląda jak Roman Wilhelmi i w Fabryce Superbohaterów zostaje... strasznie szpetnym, choć niezniczalnym łotrem. Wprawdzie bez nowotworu, ale i bez dziewczyny, bo wygląda jak przepuszczony przez maszynkę do mięsa (jak to ładnie w jednej recenzji określono - krzyżówka Freddy'ego Krugera i pizzy peperoni) i jednak się krępuje wrócić. Ponieważ przemieniający go naukowiec-cwaniaczek rzucił lekko, że mógłby tę niewyjściowość anulować, jakby mu się chciało, Wade wchodzi na ścieżkę wojenną i demolując pół miasta ściga cwaniaczka. W trakcie wplątują się nieco wybrakowani X-meni, pyskaty barman, niewidoma (choć ciągle chętna) staruszka, meble z Ikei oraz lotniskowiec.
Są przekleństwa, nagość, pożycie intymne, krew i zabijanie, żeby nie było, że kaszka z mleczkiem. Nie wiem, czy da się nakręcić bardziej postmodernistyczny film o komiksie, pełen nawiązań, puszczania oka do widza (dosłownie, czwarta ściana leży) i lekkiej drwiny z Hugh Jackmana.
PS Sami byliśmy, bez dziecka, uprzedzając pytania. Dziecko miało wywczas u dziadków.