Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Dziewczyna z pociągu (tu fabuła) filmowo niczym nie zaskakuje, bardzo przyzwoicie zrealizowana, ładnie poprowadzona akcja. Owszem, w książce było więcej zwrotów akcji, kilka wątków pociągnięte szerzej, ale ekranizacja nie rozczarowuje.
Za to "Arrival"... Na Ziemi lądują Obcy. Najpierw oczywiście skrzywiłam się, że lądują w Stanach Zjednoczonych, ale to tylko jeden z 12 wątków przylotu, bo wylądowali też w innych 11 miejscach globu. Każdy kraj próbuje dogadać się z gośćmi, ale łatwo nie jest - to siedmiomackowe głowonogi, zanurzone w płynie, wydające wielorybie dźwięki. Zatrudniona przez amerykańską armię lingwistka Louise rozpoczyna mozolną pracę z Obcymi, natykając się na utrudniające wszystko wojskowe procedury, za wsparcie mając jedynie kolegę-fizyka. Dodatkowo sytuacja globalna się zaognia, bo wielkie mocarstwa - Chiny, Rosja, Afryka - poważnie rozważają atak, zaniepokojeni przebłyskami komunikacji ujawniającymi takie słowa jak "broń". Louise odkrywa język pisany Obcych, a jednocześnie śni dziwne sny-wspomnienia o swojej córce i mężu.
Jaka to jest piękna historia o semantyce i komunikacji! Elegancka, nie przegadana, mądra. Bogata wizualnie - Obcy są naprawdę Obcy, a technika - chociaż chropawa - sugeruje całkiem nowy poziom rozwoju. Zostałam z materiałem do przemyśleń o tym, czy w świecie zdeterminowanym wiedzą o przyszłości pozostaje opcja wolnego wyboru.