Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Dziennikarka, która na bawarskiej wsi spędziła pierwsze powojenne wakacje, kilka lat później przyjeżdża, żeby napisać reportaż o drastycznym morderstwie w odosobnionym gospodarstwie Dannerów. Zbrodniarz zatłukł siekierą małżeństwo rolników, ich dorosłą córkę Barbarę, dwójkę jej dzieci (siedmiolatkę i dwulatka) oraz służącą, która tego dnia rozpoczęła pracę u rodziny. Opowieść jest zlepkiem wywiadów z mieszkańcami wsi (sąsiadami, którzy zbrodnię odkryli, wójtem, proboszczem, koleżanką małej Marianny, siostrą służącej), przeplatanych modlitwami oraz pierwszo- i trzecioosobową narracją, opisującą przygotowania do zbrodni i samo zabójstwo. Ludzie wprawdzie odżegnują się od plotek, ale chętnie opowiadają o podobno kazirodczych stosunkach starego Dannera z córką i podejrzeniach, że młodsze dziecko może być owocem takiego związku, skąpstwie starego, dewocji starej Dannerowej czy wreszcie wspominają starą sytuację z czasów wojennych, kiedy w gospodarstwie samobójstwo popełniła Polka, podobno wykorzystywana i bita przez gospodarza, o czym wiedziała cała wieść.
Książka w nieco zawoalowany sposób wyjaśnia, kto i dlaczego zabił, ale to chyba inwencja własna autorki, ponieważ kanwą dla opisanych wydarzeń jest rzeczywista historia, która wydarzyła się tuż po pierwszej wojnie światowej w miejscowości Hinterkaifeck, gdzie przestępca nie został nigdy ujawniony. Książka mnie specjalnie nie zachwyciła, nietypowa forma nie poprawia brutalności opisu i raczej reportażowego, niż powieściowego ujęcia. Zabieg stopniowego ujawniania ciemnych stron rodziny Dannerów, który miał chyba w pewnym stopniu usprawiedliwić ich śmierć (oczywiście poza dziećmi), nie trafił do mnie zupełnie.
#33/#5