Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

Dylan Dog - Dead of Night

Mam słabość do ekranizacji komiksów, zwłaszcza jeśli pojawia się w nich cyniczny detektyw, dużo biegania i rzucania się wzajemnie podczas potyczek oraz tajemniczy artefakt. Wprawdzie oryginalnie bohater rozwiązuje sprawy w mglistym Londynie, ale zmiana lokalizacji na Amerykę Północną całkiem nieźle się sprawdziła.

Dylan Dog, uroczy brunet w dżinsach i z gęstymi brwiami okazuje się być detektywem, który od kilku lat prowadzi sprawy nudne, bo od śmierci swojej dziewczyny przestał zajmować się sprawami paranormalnymi. I wprawdzie początkowo odrzuca śledztwo w sprawie zabójstwa przez wilkołaka, ale kiedy sprawa staje się osobista, wraca do świata nieumarłych. Jest atrakcyjna blondynka, klub sprzedający wampirzą krew uzależnionym, zorganizowane mafijnie wilkołaki prowadzące rzeźnię i grożąca całemu światu zagłada.

Niezbędna porcja przymrużenia oka - na samym początku ginie współpracownik Dylana, ale w Nowym Orleanie to dopiero początek, bo Marcus budzi się w kostnicy wprawdzie bez ręki ("miał taką miękką skórę, dbał o siebie"), ale za to jako zombie. Trudno mu to zaakceptować, zwłaszcza że zapasową rękę (kupioną w placówce o dźwięcznej nazwie "Body Parts") ma afroamerykańską, a dieta złożona z robaków i zgnilizny budzi w nim moralny opór. Obowiązkowo jest zebranie Zombie Anonymous ("I'm Markus and I'm dead. Hi, Markus!"), brakuje tylko wielkiego hasła "Dumny, bo z trumny".

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 12, 2012

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Skóra, w której żyję

Niespecjalnie lubiłam przedostatni okres u Almodovara, kiedy zaczął wchodzić w przedziwne relacje z kościołem, z ludźmi w śpiączce i ogólnie nie było widać, dokąd jedzie ten tramwaj. Natomiast dwa ostatnie filmy to powrót do tego co lubię. "Skóra" to taki tragiczny świat z "Matadora", gdzie niby jest happy end, ale każdy przegrywa; jednocześnie jest - mimo wielu tragedii - klimat lekkiej farsy, jak w "Kice". Ładnie zagrała zabawa w cofanie się w czasie i odsłanianie kolejnych warstw historii, dlatego niespecjalnie jest sens streszczania fabuły, bo smacznie jest oglądać to tak, jak pokazuje reżyser.

Robert (Antonio Banderas), znany chirurg plastyczny, wynalazł sztuczną skórę, oporną na ogień i komary. Twierdzi, że eksperymentował na myszach, ale w hacjendzie trzyma pod kluczem tajemniczą pacjentkę, Verę, która nosi ochronny kombinezon i usiłuje zrobić sobie krzywdę czymkolwiek. Opiekuje się nią wierna acz cyniczna służąca (Marisa Paredes), którą jednak zaskakuje pojawiający się po latach jej syn, Zeke. Wprawdzie w kostiumie tygrysa, ale wystarczy, żeby pokazał do kamery tyłek i mama go wpuszcza. Nie kończy się to dobrze, bo Zeke jest niebezpiecznym kryminalistą, a dodatkowo gwałcicielem-hobbystą i nie dość, że dopada pacjentki w celu jednoznacznym, to również wyznaje, że zabił przed laty żonę doktora.

I zupełnie pomijając fabułę, dom doktora jest niesamowity, wszędzie świeci słońce, a Vera praktykuje elegancką jogę.

Inne filmy Almodovara.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 23, 2012

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 3


Shutter Island

Niestety, najlepszym streszczeniem tego filmu jest porównanie go do innego filmu, co od razu zdradzi całą intrygę, więc bez porównań (a dla tych, co są ciekawi, to myślę o Gbżfnzbśpv z 2003 roku).

Okolice Bostonu, 1952. W mroczny, klaustrofobiczny klimat szpitala psychiatrycznego i jednocześnie więzienia na odciętej od świata wyspie, pełnej tajemniczych budynków, zalewanej zimnym morzem i dotkniętej przerażającą burzą wchodzą dwaj szeryfowie - Edward "Teddy" Daniels (Leonardo DiCaprio) i Chuck Aury (Mark Ruffalo). Mają pomóc personelowi szpitala w znalezieniu pacjentki, która zniknęła z zamkniętego pokoju, bez butów, z wyjściem pilnowanym przez funkcjonariusza, zostawiając tylko lakoniczną notatkę. Mimo że funkcjonariusze zostali wezwani przez dyrektora szpitala, nikt nie chce z nimi rozmawiać ani nie dostają dostępu do danych personelu. Teddie dodatkowo ma narastające bóle migrenowe i światłowstręt, do tego zaczynają pojawiać się przerażające wizje - wyzwalanie obozu koncentracyjnego w Dachau, płonąca żona, mokre dziecko mówiące, że mógł je uratować. I okazuje się, że nie jest przypadkowo w tym miejscu - przy okazji śledztwa, chce znaleźć zbiegłego mordercę swojej żony, Andrew Laeddisa. Przesłuchiwani, kiedy wspomina o Laeddisie, płaczą albo wpadają w przerażenie. Potem znika jego partner, a wszyscy dookoła twierdzą, że nigdy go nie było.

Owszem, można narzekać na przewidywalność zakończenia, ale film fantastycznie pracuje klimatem grozy, opuszczenia i wszechogarniającego spisku. Do tego sam budynek szpitala i tajemnicza wyspa z klifami, cmentarzem i barykadami pod napięciem to świetny cukierek dla oczu. I oczywiście można sarknąć, że znowu DiCaprio, ale to aktor, który umie zagrać każdą rolę. Mnie się w każdym razie bardzo.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 17, 2012

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Prawdziwe męstwo

Od razu powiem, że nie lubię westernów. Bardzo upraszczając, są dla mnie niewiarygodne psychologicznie, nielogiczne, szwarc-charakter za czarny, a dobry szeryf zwykle jest frajerem. Więc trudno mi docenić jakość "True Grit", mimo że bracia Coen umieją tak rozegrać sytuację, że nic nie jest czarne i białe. W każdym razie to bardzo zgrabny film, świetnie filmowany, z niesamowitymi preriowo-beżowym, gęsto przetykanymi trupami, pejzażami i z doskonałymi aktorami.

14-letnia Mattie szuka najemnika, który wyśledzi i doprowadzi przed sąd mordercę (brolin) jej ojca. Do wyboru ma podpitego szeryfa z nadczynnością spustu (tego w pistolecie), Roostera Cogburna (Bridges) albo łowcę nagród, LaBoeufa (Damon), który wprawdzie chętnie, ale chce mordercę zawieźć do innego stanu na egzekucję, a to psuje plan zemsty dziewczynki. Dziewczynka to w zasadzie złe określenie, bo Mattie jest silna, mądra, umie negocjować i bywa zaskakująco stanowcza i skuteczna. Ostatecznie cała ekipa jedzie polować wspólnie, kłócąc się po drodze, uprawiając rękoczyny i ustalając hierarchię.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 14, 2012

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2


Sucker Punch

Lubię, jak film zostawia mnie z jakimiś myślami. A przy wszystkich swoich wadach, Sucker Punch trochę zostawił. Fantastyczny wizualnie, przemyślany i zaprojektowany do najdrobniejszego szczegółu, postmodernistyczny, posklejany z teledyskowych epizodów w sposób godny Tarantino, z doskonale dobraną świetną muzyką i filmowany tak, że chciałabym połowę kadrów oprawioną i do powieszenia na ścianę. Ale. Nie lubię, kiedy nie umiem powiedzieć, po co - poza tym, że "patrzcie, potrafię" - jakiś film powstał. A tu tak niestety jest.

Kiedy umiera matka Babydoll, jej wściekły o zawartość testamentu ojczym (jak się łatwo domyślić, nic nie dostał) atakuje dziewczynę, ta się broni znalezionym pistoletem, w strzelaninie ginie młodsza siostra[1], ojczym zrzuca na Babydoll winę i zamyka w szpitalu dla psychicznie chorych. Za pomocą zgrabnej łapówki uzyskuje na dokumentach podpis pozwalający na wykonanie lobotomii, dzięki czemu otrzyma niesprawną roślinę, którą się będzie za pieniądze jej nieżyjącej już matki opiekował. Babydoll wchodzi w wymyślony świat, w którym ląduje w luksusowym więzeniu-burdelu, z którego - wraz z pozostałymi dziwkami-więźniarkami - chce uciec. Gromadzi artefakty - mapę, klucz, nóż i zapałki (i piąty, jeszcze nieznany), zyskuje sojuszników i jednocześnie tańczy, żeby odwrócić uwagę oprawców. Tańcząc, prowadzi walki, zagłębiając się w kolejne iluzje: walczy z japońskimi upiorami, w świecie steampunku z okresu I wojny światowej rozwala zombie-germańcówhitlerowców szybkostrzelną bronią, w zamku orków uzyskuje dające ogień kryształy i napada na pociąg z uzbrojoną bombą. I jak fascynujące było obserwowanie, jak przenika się świat urojony z rzeczywistym, wynurzanie się z kolejnych urojeń i wchodzenie w nowe, jak bardzo nieprzyjemne a jednocześnie pięknie nakręcone były niektóre sceny, tak pozostało to poczucie, że reżyser nie wie, co powiedzieć.

I chociaż sylwestrowo byłam nastawiona na film klasy #4morons, tak - chociaż oczywiście można pić pod każdego trupa, obśmiewać orki i każde machnięcie mieczem z jednoczesnym spojrzeniem spod jedwabistej rzęsy - jakoś się nie kwalifikuje do rozrywki prostej.

EDIT: [1] Oglądałam wersję niereżyserską i tak nie było do końca jasne, czy młodszą stuknął ojczym, czy dostała rykoszetem.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 1, 2012

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Jak zostać królem

Zupełnie nie jest fajnie być następcą tronu, zwłaszcza jak się człowiek jąka, zacina podczas przemówień publicznych, jest dość nieśmiały, a do tego się czerwieni (a srogi ojciec nie dość, że doskonale sobie z wystąpieniami radzi, to jeszcze wiesza na synu psy). A film wcale nie opowiada baśniowej historii, która działa się dawno, dawno temu, tylko pokazuje epizod z życia księcia Jorku, a potem króla Jerzego VI, który panował w Wielkiej Brytanii od 1936 roku. Bertie dość się przejmuje, bo to jednak obciach, kiedy książę nie umie powiedzieć kilku słów do mikrofonu, ale żaden z logopedów i specjalistów od wymowy nie jest w stanie mu pomóc (nie działa nawet świetna metoda Demostenesa z kamieniami). Ma na szczęście upartą żonę (szerzej znaną potem jako królową-matkę), która znajduje ekscentrycznego acz niespełnionego aktora, nauczyciela wymowy Lionela Logue'a. Dużo kłótni, dużo trzaskania drzwiami, śpiewania, dużo przekleństw ("Bertie, a znasz słowo na "f"? Fff...furnicate!"), zakład o szylinga ("nie noszę ze sobą pieniędzy"), ale - spokojnie, wszystko można przeczytać w wikipedii - przynosi to efekt. I kiedy nagle brat Bertiego, Edward, zrzeka się korony, żeby ożenić się nie dość, że z Amerykanką, to jeszcze z dwukrotną rozwódką, świeżo koronowany król ma kogoś, kto jest po jego stronie i komu zależy, żeby umiał powiedzieć kilka zdań do poddanych.

Nie jest to komedia, wbrew zapowiedziom, ale kawałek niezłego filmu parahistoryczno-kostiumowego. Królowa Elżbieta II i księżniczka Małgorzata pojawiają się jako dziewczynki z loczkami i w podkolanówkach, świetna Helena Bonham-Carter w roli królowej-matki ("uważa mnie za grubą kuchtę!") i Colin Firth, wpadający w furię i czerwony na twarzy, ale jednak pełen godności.

PS Oczywiście polski tytuł jak zwykle od czapy, bo w filmie naprawdę nie chodzi o to, co doprowadziło Jerzego VI na tron, tylko o mozolne przygotowanie do przemówienia.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 31, 2011

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1