Więcej o
Oglądam
Dojechałam z wielkim samozaparciem do połowy 5 sezonu i po części żałuję, po części jeszcze mnie bawi. Serial podchodzi pod kategorię seriali specjalnej troski, do których do tej pory zaliczałam "Klan", ze względu na niesamowite nagromadzenie strasznych nieszczęść, jakie co krok spadają na bohaterów. Sean McNamara i Christian Troy prowadzą bardzo znaną klinikę chirurgii plastycznej, w której można się umówić na cud w przeciągu tygodnia, a na rzeczy niemożliwe należy poczekać trochę dłużej. Ważną nauką, jaką można wyciągnąć z ich pracy, to to, że z dowolnie zniszczonej bądź zdeformowanej osoby można za pomocą paru krwistych pociągnięć skalpela, odsysacza czy innych groźnie wyglądających stalowych narzędzi przywrócić stan początkowy (liczba wyjmowania i ponownego wkładania sztucznych piersi u niektórych osób jest imponująca, a na końcu dalej wyglądają jak nowe, tylko pewnie wygodniej byłoby suwaki wstawić). Oczywiście, nie ma łatwo, bo bardzo szybko się okazuje, że przez niesamowity apetyt na baby u Christiana, który wygląda jak podstarzały model z reklamy majtek w katalogu firmy wysyłkowej i usiłuje (dość skutecznie) przelecieć wszystko, co na drzewo nie ucieka (a czasem nie jest nawet tak restrykcyjny), klinika wpada co chwilę w kłopoty, a do tego udane do tej pory małżeństwo Seana się rozsypuje. Każdy z nich wielokrotnie obrywa, jest oszukany, ma na koncie przypadkowe śmierci i jest wrabiany w morderstwa, a w pewnym momencie graf pokazujący, kto z kim i kiedy sypia zaczyna się robić tak skomplikowany, że zabawny. Podobne problemy ma syn Seana (który nie do końca jest jego synem, ale), na którego panny lecą, mimo że wygląda jak Michael Jackson po kilku operacjach i - nie oszukujmy się - jest przeraźliwym matołem.
Żeby było czym wypełnić poszczególne sezony (a są na ponad 20 odcinków każdy, więc nie w kij dmuchał), oprócz problemów erotyczno-osobistych partnerzy w każdym sezonie walczą z jakimś przestępcą. A to wymusza na nich nielegalne usługi wytatuowany kartelowy mafiozo z ameryki Południowej. A to muszą naprawiać pocięte przez demonicznego złoczyńcę twarze pięknych kobiet (jak również swoje własne, bo to nie tak, że szewc bez butów chodzi, a chirurg plastyczny ma twarz nietkniętą skalpelem). A to dookoła ich kliniki owija swoje macki dobrze zorganizowany gang złodziei organów. Specjalnie więc im się nie nudzi, aczkolwiek poziom absurdu jest przeraźliwie wysoki.
To bardzo zabawny serial, może niekoniecznie dla ludzi o wrażliwości na widok krwi, bo zwykle elementy operacji są pokazywane w ramach "bawiąc - uczyć". Z perspektywy - można obejrzeć, jak już wszystkie inne dobre seriale się skończą, ale i to niekoniecznie. Końcówka sezonu piątego czeka, ale przyznam, że nie mam ciśnienia na sprawdzenie, ile jeszcze nieszczęść na tych biednych ludzi spadnie.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 24, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Nie jestem specjalnie trekkie, ale lubię, jak pokazują kosmos z rozmachem, wybuchają, mają pulpity ze światełkami i robią śmieszne znaczki rękami. Do tego, jak dokładają pyskatego głównego bohatera, trochę masek z elastycznej gumy i dużo przymrużeń oka tu i tam, to cała jestem szczęśliwa. Nie interesuje mnie, że prawa fizyki są łamane, bo ja się na prawie nie znam. A jak jeszcze jest trochę podróży w czasie (bo jak wiadomo, czarne dziury do tego służą) i prześlicznie zbudowana scenografia, to królowa jest całkiem zachwycona.
Fabuła jest prosta jak budowa cepa - w pewnym momencie czasoprzestrzeni pojawiają się ŹLI, demolują statek. Ocalały ze statku młodzieniec dorasta i spotyka się ze ZŁYMI, żeby ostatecznie się z nimi rozprawić i potencjalnie uratować kawałek świata.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 11, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 9
Na "Zbrodniach i wykroczeniach" Woody Allen powinien się zatrzymać, a nie powielać tego motywu najpierw we "Wszystko gra", a potem we "Śnie Kasandry". Przeniesienie akcji do Anglii i dołożenie zestawu innych aktorów nie dodało żadnej wartości w stosunku do tego, co Allen opowiedział 20 lat temu. Że w życiu nie jest prosto, jak się weszło w sytuację wątpliwą moralnie, to potem albo trzeba sobie umieć poradzić z wyrzutami sumienia i konsekwencjami własnych decyzji, albo mieć na tyle odwagi, żeby z takich sytuacji wyjść z twarzą. W "Zbrodniach" znany i utytułowany okulista nie umie poradzić sobie z zaborczą kochanką, więc decyduje, że wyasygnuje pewną kwotę na jej uciszenie. W drugim wątku niezbyt udany reżyser (oczywiście Woody Allen, który sprawia, że dość przeciętny film zacznie zyskuje) filmuje dokument o swoim znajomym, apodyktycznym reżyserze (niespodziewanie Alan Alda), głównie zainteresowanym lansowaniem za kulisami wschodzących gwiazdek, zakochując się w międzyczasie w koleżance po fachu (Mia Farrow). Momentem spajającym obie osie jest rozmowa między dręczonym wyrzutami sumienia okulistą, a rozczarowanym życiem i karierą reżyserem, który na podstawie historii na film opowiadanej przez okulistę stwierdza, że gdyby nakręcił taki film, to bohater przyznałby się do tego i poniósł konsekwencje. Nakręcił, dwukrotnie, czy słowa dotrzymał...
Zdecydowanie bardziej przekonała mnie "Vicky Cristina Barcelona", chociaż po obejrzeniu nie czuję w tym filmie ręki Allena. I soczysta, piękna, słoneczna Hiszpania, i pełnokrwista Penelope Cruz, nie wspominając o romantyczno-smacznym Javierze Bardemie to czystej krwi Almodovar. Historia o dwóch Amerykankach, które przyjechały do Barcelony studiować czy to Katalończyków, czy życie erotycznych, została niestety zepsuta przez przeraźliwie kiepskie aktorsko manekiny - drewnianą Rebeccę Hall i plastikową Scarlett Johansson. Nie rozumiem zachwytów Allena i obsadzania jej w kolejnych filmach. Zestaw trzech min, wykrzywianie głowy mające sygnalizować namysł i dodanie narratora, żeby opowiadał o głębokich procesach myślowych, których nie jest w stanie zagrać, zwłaszcza w porównaniu z emocjonalną i uczuciową Penelopą boleśnie pokazuje, że półotwarte usta i ufarbowane na platynę włosy nie starczą. Dowolna inna para aktorek dołożyła by do tego filmu wisienkę na czubek tortu, bo szczęśliwie reszta aktorów i piękna Hiszpania nie pozwoliła filmu położyć. Za dwa lata ja też pojadę sobie do Hiszpanii, może nie po to, żeby nawiązać romans z gorącym malarzem, ale zawsze.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 26, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Wszyscy pewnie widzieli, bo to tylko ja jestem 100 lat za Afroamerykanami, więc napiszę tylko, że mnie się bardzo. Wielką faunką Kevina Smitha jestem, a "Zack i Miri" wpisuje się w najlepszy nurt jego historii o ryćkaniu i życiowym popapraniu. Oprócz uroczej Elizabeth Banks, która pojawiła się w Scrubsach przez chwilę, jest i Jay (bez Silent Boba, ale za to chociaż pokazuje stukacza) czy Sock (z Reapera, epizodycznie, ale jako że pojawia się w trakcie kręcenia sceny w pornofilmie, to jest urocze).
Zack i Miri znają się ze szkoły, są tylko przyjaciółmi, z oszczędności wynajmują razem mieszkanie, ale między nimi nic nie zachodzi i nie ma szansy, żeby zaszło. Tymczasem w Pittsburgu kolejna zima stulecia, nie ma pieniędzy na rachunki, w mieszkaniu wyłączają po kolei prąd, wodę i inne dobra. Po mało udanym spotkaniu naszej-kllicealnym Zack wpada na pomysł nakręcenia filmu porno w celu zarobienia na pokrycie długów. Łatwo się domyślić, że film porno jest średnio fachowy, ale za to zabawny, a w trakcie kręcenia sytuacja między nimi się zaczyna powoli zmieniać.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 13, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Brytyjskie seriale mają tę piękną cechę, że nie są politycznie poprawne. Można powiedzieć "duży penis" bądź "cycki" i nikt się nie obraża. Przechodniu, zostałeś ostrzeżony. Spotkałam się (chyba w Strażnikach) z tłumaczeniem "coupling" jako spółkowanie i to dość dobrze oddaje ideę serialu.
Serial opowiada o sześciorgu blisko związanych ze sobą znajomych. Susan po kilkuletnim związku rozstaje się z Patrickiem, który jest mężczyzną dość nudnym, ale bogato obdarzonym przez naturę ("mówią na niego trójnóg") i wpada na Steve'a[1]. Steve rozstaje się akurat z Jane, więc związek z Susan zaczyna jakoś się układać. Jane należy do osób, którym nie można odmówić, ba - nie można z nimi nawet porozmawiać, bo najczęściej rozmawia sama ze sobą i ma ugruntowane, choć niekoniecznie do końca racjonalne poglądy na każdą sprawę. Sally jest przyjaciółką Susan, bardzo chce się z kimś związać, głównie dlatego, że nie daje sobie rady z byciem jedyną osobą bez partnera oraz dość słabo radzi sobie ze starzeniem. Najbarwniejszą postacią jest Jeff, pracujący w jednym biurze z Susan. Jeff lubi kobiety i kobiece biusty, ale na widok kobiety, zwłaszcza ładnej, traci całkowicie rozsądek i zaczyna mówić to, o czym myśli, co niekoniecznie sprawia, że udaje mu się wyjść poza pierwsze zdanie w rozmowie. Dodatkowo snuje też liczne teorie na temat związków (i jako totalnemu amatorowi wydaje mu się, że są bardzo cenne).
Uprzedzając pytania, to nie "Friends". Nie twierdzę, że nie jest to serial o retardach, ale odbiór mam zupełnie inny - żenujące sytuacje, w które wplątują się bohaterowie, są zabawne, a nie żenujące. Oczywiście, it's all in mind.
[1] Steve'a gra Jack Davenport, którego oczywiście nie poznałam jako jednego z bohaterów "Piratów z Karaibów", za to nieustająco przypominał mi Władka Sikorę z ex-Potemów. Nieustająco mnie to bawiło.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 15, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 4
Mogłabym teraz wyliczyć te kilkaset filmów, które są gorsze niż "Watchmen", ale jestem leniwa i mi się nie chce. Jak słyszałam, Moore nie był zachwycony ekranizacją "V jak Vendetta"; tutaj nie mam żadnej wątpliwości. Że był. Film jest bardzo wierny, przeraźliwie brutalny, a mimo to i tak mniej krwisty i cyniczny niż komiks. Ja wiem, że w komiksie nie o efekty chodziło, a o fabułę, ale i tak chapeaux bas, coś pięknego. Inna rzecz, że jak rzecz jest o superbohaterach, superzłoczyńcach i przestępstwach, to musi wybuchać co najmniej spektakularnie, pojazdy i scenografia musi być zjawiskowa, a gadżety unikalne (niesamowita maska Rorschacha). Do tego, jak już wspomniałam, fabuła. Ginie Komediant, jeden z utajonych superbohaterów, żyjących incognito po tym, jak mimo zasług w budowaniu władzy Stanów pokoju na świecie, posiadający nadnaturalne moce zostali na mocy prawa uznani za przestępców. Ci, którzy przeżyli, zaczynają chętnie lub mniej chętnie szukać mordercy.
A, zapomniałam. Komiksy są dla dzieci, a to, że film jest od 18 lat to tylko dlatego, że pokazują s.e.k.s. Ale czy ktoś pilnuje strażników?
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 8, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj