Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

13 piętro

Właściciel firmy software'owej tworzy rzeczywistość wirtualną, do której może się przenieść i żyć realnie w całkiem innym czasie. Niedługo po wizycie w ulubionym 1937 roku zostaje zabity, udaje mu się jednak zostawić wiadomość dla współpracownika. Współpracownik niezależnie od policji, dla której jest podejrzanym, rozpoczyna samodzielne śledztwo. Coś dla lubiących kryminały noir, filmy z twistem i jednocześnie szeroko pojęte sf. Mnie się bardzo (dla ustalenia uwagi - Existenz to kupa).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 11, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 9


Brokeback Mountain

Ja wiem, że może i to kino przełomowe, bo dotarło tam, gdzie żaden mężczyzna nie dotarł wcześniej (pun intended), ale czemuż ach czemuż ten film jest tak długi, nudny i nic się w nim nie dzieje? Dwóch młodych, czystych, ale z obowiązkowym dwudniowym zarostem kowbojów pilnuje bydła i z nudów wchodzi w bliskie stosunki ze sobą (mimo całego stadka ponętnych owiec w okolicy). Życie na łące ciężkie, bo a to niedźwiedź, a to śnieg, a to stado się zmieszało z drugim i trzeba rozdzielać, żeby nikt stratny nie był. Po czym, kiedy kowboje wrócili do cywilizacji, założyli rodziny i spłodzili dzieci, okazało się, że obrzydza ich konieczność wycierania nosów potomstwu i zarabiania na pieluchy, a tak naprawdę tęsknią za prawdziwą piękną, idealną miłością pod namiotem na stoku góry. I przyznam, że to był ten moment, który ostatecznie utwierdził mnie w przekonaniu, że z tym filmem jest coś srodze nie tak. Potem przez połowę filmu szarpali się ze swoimi życiami, spotykając ukradkiem (bo społeczeństwo było im wbrew, a przygodnie poznane w barze panny nie łapały, że smutny kowboj roniący łezkę w tex-mex nie jest do wzięcia) i zmierzając do wielkiego a mistycznego finału z gatunku "jak wisi na ścianie strzelba, to w ostatnim akcie wypali", podczas którego jeden z nich wygłosił tzw. refleksję i poszły napisy.

Przypuszczam, że opowiadanie Annie Proulx było zgrabniejsze i krótsze, bo to, co reżyser wyciągnął z tego, to flaki z olejem. Plus trochę widoczków z górami. Nie jestem fanką gór, więc może dlatego nie zachwyciło.

PS I jak zobaczę tu jakąś egzaltowaną panienkę, co to Bergman wielkim reżyserem jest, która zacznie mnie wyzywać od pseudouironicznych konsumentów hollywoodzkiej pulpy, to poszczuję kotem. Tak, jestem konsumentem rzeczy błahych i jestem z tego dumna.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 4, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 10


Wallace and Gromit "A Matter of Loaf and Death"

Aardmanowi filmy zdecydowanie lepiej wychodzą w krótkim metrażu niż w długim (z chlubnym wyjątkiem "Uciekających kurczaków") i są znacznie zabawniejsze. Wallace i Gromit mają piekarenkę, w której w sposób błyskotliwie zautomatyzowany wypiekają chleb. Kiedy ginie kolejny piekarz, Gromit zaczyna podejrzewać, że przyjacielska pulchna fanka piekarzy wcale nie ma dobrych zamiarów. Pościgi, bomby, ciasto, aluzje do znanych ikon popkultury ("Obcy" :>) i sporo zabaw słownych, niestety zapewne te ostatnie zaginą marnie podczas tłumaczenia ("cereal killer", "your bun is as good as toasted" czy "very well done").

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 2, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2


Hancock

Z całej sylwestrowo-noworocznej pulpy wybrałam sobie Hancocka i mnie się bardzo (i już zupełnie abstrahuję, że lubię Willa Smitha). Hancock jest superbohaterem i zdarza mu się uratować kawałek Los Angeles, ale nawet jak ratuje, to amerykański naród nie jest zadowolony. A to akurat Hancock jest pijany, a to przy okazji ratowania rozwala trochę samochodów i domów (nie wspominając o nawierzchni), a to zachowuje się w sposób ogólnie uznawany za obelżywy, co nie przysparza mu wielu zwolenników. Kiedy ratuje pewnego przemiłego (to chyba jest film dla dzieci) przedstawiciela zawodu PR, ten proponuje mu pomoc w ratowaniu nadwyrężonego image'u. Bardzo pouczające są sceny, w których nikt nie wierzy, że Hancock może wsadzić głowę jednego więźnia w tyłek drugiego. Bardzo duży LOL-factor, ale przy tym film familijny.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 1, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 5


The Big Bang Theory (Teoria Wielkiego Podrywu)

Jak widać, u nas z tytułu zniknęła śliczna dwuznaczność, bo rzecz jest o życiu uczuciowym i przyjaźni wśród geeków, konkretnie fizyków teoretycznych. Ale jak widać niemoc tłumaczy mi się udziela, bo zabieram się do tej notki jak pies do jeża. Serial jest genialny, zabawny, dowcipny, najeżony geekowymi aluzjami i jak rzadko mi brakuje języka w gębie, tak tutaj mogę jedynie napisać "to trzeba zobaczyć".

Leonard jest dość ekstrawertyczny jak na geeka i nawiązuje szybki kontakt z Penny - blond sąsiadką, pracującą jako kelnerka w Cheesecake Factory (błyskotliwie przetłumaczone jako "Fabryka serników"). Penny nie jest geekiem i wpuszczenie jej do świata ludzi, dla których kłótnie o to, czy właściwsza jest teoria strun czy plazmy, są na porządku dziennym, musi oczywiście budzić sporo rozrywki. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy pojawia się Sheldon - człowiek z nerwicą natręctw, uporządkowany i logiczny do bólu, rozumiejący wszystko literalnie i zdecydowanie nie próbujący się dostosować do szeroko pojmowanego społeczeństwa. Drugoplanowo pojawia się archetypowy Żyd Wolowitz, mieszkający z wrzeszczącą za drzwi matką, która skutecznie odstrasza potencjalne podrywki, oraz Hindus Koothrappali - młody naukowiec, nieustająco swatany przez swoich mieszkających w Indiach rodzicach, mający tę wadę, że traci mowę w obecności kobiet, a nawet kobieco wyglądających mężczyzn (chyba że wypije drinka).

Leonard: For God's sake, Sheldon, do I have to... hold up a sarcasm sign every time I open my mouth?
Sheldon: You have a sarcasm sign?

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 26, 2008

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 3


Tajne przez poufne (Burn After Reading)

Bracia Coen ustalili dość wysoko poprzeczkę w kwestii tego, co może się zdarzyć w czarnym kryminale, również w komedii. Nawet udział znańszych gwiazd nie sprawia, że w pewnym momencie się nie okaże, że ktoś skończy w kałuży krwi i mózgiem na całej dostępnej powierzchni. "Tajne przez poufne" to bardziej "Śmiertelnie proste" niż "Fargo", ale przy tym dość komediowe (i z dobrą obsadą - Pitt, Malkovich, Clooney, McDormand).

Analityk służb specjalnych zostaje zwolniony z pracy. Usiłuje pisać książkę o swoich przygodach w tajnych służbach, ale niezbyt mu to wychodzi. Despotyczna żona analityka, romansująca z seksownym, acz nieco neurotycznym mężem pewnej pisarki, wyrzuca go z domu, żeby oddawać się romansowaniu w pełnym zakresie. Tymczasem w pewnej siłowni starzejąca się trenerka szuka pieniędzy na operację plastyczną, bo nie widzi inaczej swoich szans na udany związek. Przypadkiem znajduje płytę z danymi, które wyglądają na tajne i próbuje swoich sił w szantażu.

Przeurocze jest podejście Tajnych Służb do swoich pracowników i tajności tego, co robią, żon do mężów, których można wymienić na lepszy model w każdej chwili, rosyjskich szpiegów do informacji, paranoików do ich fobii i wynalazców do swoich pomysłów. A ponieważ Coenowie nie mają problemu ze stworzeniem niesztampowego zakończenia, do końca nie wiadomo, czego się spodziewać.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 1, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 3