Więcej o
Moje miasto
Pierwsza taka. Czerwone lampioniki, camembert z truskawkami i zielonym pieprzem (tak, naiwnością byłoby sądzić, że o tej porze roku można dostać coś więcej niż kartonowe owoce z dmuchanego plastiku o aromacie zgodnym z naturalnym, ale musiałam spróbować), kawa z cynamonem, bukiet ciemnoczerwonych tulipanów. Choinkowe światełka, porozwieszane wszędzie. Małe świeczki na każdym stoliku. Dla gości wieczornych na stołach porozsypywane były różane płatki, oświetlone tea-lightami. Brzęk machiny do kawy. Dzbanuszek z herbatą i woda mineralna z cytryną.
I zachwycone spojrzenie wielkich, szeroko otwartych oczu. Zielona pognieciona serwetka. Ręce sięgające do mojej twarzy, usiłujące złapać brzeg mojego talerza. Bezzębny uśmiech. To naprawdę obłędne jest pokazywać świat niespełna 6-miesięcznej córce. Skończyła się pewna era (nie, nie gorsza; tym wszystkim, którzy twierdzą, że "zanim" ich życie było puste, mogę tylko nieszczerze współczuć), teraz jest inaczej. Nie, nie gorzej.
Czekam na wiosnę, żeby świat stał się bardziej przejezdny i przyjazny. Może i sople malowniczo zwisające z balkonu są urocze, ale wolę pokazywać zielone liście na drzewach, motyle, kwiaty i ślimaki. Poproszę wiosnę NAOW! Tak jak nadchodzenie jesieni to melancholijna schyłkowość, tak dłuższy dzień (o 17 jeszcze nie jest ciemno!), pierwsze pączki na drzewach i coroczny festiwal na największą dziurę w wielkopolskiej nawierzchni budzi nadzieję, że przyjdzie lato i już tak zostanie.
A poza tym opanowałam maleńki kawałek chaosiku, pakując go w kolorowe pudełka z BRW i jest mi z tym trochę lepiej.
Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday February 14, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 3
I. pokazała mi kiedyś for the love of bokeh [fuckyeahbokeh.tumblr.com - link nieaktualny] i to było to, na co można polować w Palmiarni oprócz liści, pni, storczyków, jaszczurek na solarium, leniwych żółwi, papug drących się "Dobrrre, dobrrre", puchatych kurek w bamboszach, wielkiego węża pytona czy cichych ryb z szeroko otwartymi pyszczkami ("a potem zapadła mrożąca krew w żyłach cisza - to były złote rybki Baskerville'ów").
Temperatura, jaka panuje w Palmiarni, to temperatura właściwa, w której można egzystować. I dopóki nie wyjrzałam przez którąś z szyb, nie czułam tego bolesnego kontrastu między rozbuchaną zielenią wewnątrz, a biało-szarym zimnem na zewnątrz. Kiedyś zabierałam tutaj absztyfikantów na jazdę próbną, dzisiaj córkę. Królewna była zachwycona (a okoliczne starsze panie odpytywały wnikliwie, ile ten chłopczyk[1] ma lat).
Wzruszyłam się też okrutnie, albowiem z planu sytuacyjnego dowiedziałam się, że spożyłam dziś kawę w pawilonie usługowo-dydaktycznym (czytaj: kawiarni).
I tak teraz siedzę i myślę, że byłoby miło mieć hacjendę z oranżerią, jak już ten klimat jest przeciwko mnie.
[1] Ależ oczywiście, że dziecko w zielono-szaro-biało-niebieskim pasiaczku to chłopiec. Przecież. Normalna matka by tak nie zadrwiła z dziewczynki ([Śpioszki w rakiety] "są raczej w kolorach i wzorach chłopięcych wiec ja ich zakładać córci nie będę").
Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday February 6, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 6
Dla porządku tylko wspomnę, że pieczołowicie nie zadaję pytań. A jednak, mimo to, pojawiają się odpowiedzi, czy ich chcę, czy nie.
Odkryłam nowe hobby. Wchodzę z wózkiem do sklepów z odzieżą małoletnią i szukam Ładnych Rzeczy, przy czym ładność jest oczywiście sprawą subiektywną i leży ewidentnie w moim oku. Stąd postponuję Panie Na Sklepie, rzucające się z nieodmiennym pytaniem "A dla chłopca czy dla dziewczynki", nieodmienną odpowiedzią "Wszystko jedno"[1]. Nie żebym wychodziła z jakimiś spektakularnymi zdobyczami. Dziś zatkało mnie nieco (przypadkowa trauma forumowa) na widok dość urokliwej czerwonej sukienki w rozmiarze mikrym, ozdobionej napisem "A jak Aniołek Mamusi". Tylko mikroskarpeteczki[3] zawsze w cenie.
Lubię te dni, kiedy pierwszy raz. Taste Barcelona ma jeszcze pod tym względem kilka dań do zaoferowania. Sałatka z fasoli, hiszpańskiej szynki i koziego sera na ciepło[3] (z małym akcentem octu balsamicznego) to był dobry pierwszy raz. A w domu zrobiłam dziś guacamole. Też całkiem nieźle.
[1] Czy kusi[2] mnie, żeby odpowiedzieć, że jeszcze nie wiem, bo nie miałam okazji tego dziecka rozebrać, a na wygląd to trudno ocenić? Ależ.
[2] I ciekawi, jak szybko ktoś zawiadomi odpowiednie służby? Ależ... niekoniecznie.
[3] Hm, dopiero teraz zauważyłam, że zielone skarpetki powtarzają kolory sałatki. I pomarańczowej serwetki. Czy skarpetki sprawiły, że sałatka? Czy myśl o sałatce wpłynęła na wybór skarpetek?
Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday January 23, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
stary-browar
- Skomentuj
Kiedy usłyszałam, że w Starym Browarze mają otworzyć pierwszego w Poznaniu "Starbucksa", ani się nie zdziwiłam (bo po pierwsze - czas najwyższy, a po drugie - gdzie, jak nie w SB), ani nie zasmuciłam. Kiedyś już pisałam za co lubię Starbucksa (nic się nie zmieniło, tyle że już nie mam jednego kubka, a - policzmy - siedem). Dodatkowo teraz dochodzi ta miła cecha, że dostanę tam latte z mlekiem sojowym bez wywoływania zażenowania bądź zdziwienia u personelu. Nie jest to zapewne instytucja pierwszej potrzeby, ale tak czy tak miło.
W zasadzie Stary Browar w żadnym aspekcie nie jest towarem pierwszej potrzeby, ale umówmy się, od pierwszych potrzeb to jest apteka, piekarnia i spożywczy. Lubię przespacerować się wzdłuż sklepów z odzieżą i obuwiem, żeby stwierdzić, że moda zimowa nie jest dla mnie (lub kontrastowo znajdować w kolekcjach letnich coś w każdym sklepie, co będzie wymagało wydania pensji i nowego mieszkania, żeby wszystko pomieścić), obwąchać cudności w Almie, Piotrze-i-Pawle czy Kuchniach Świata albo usiąść we wnęce w Taste Barcelona i dostać michę zieleniny z hiszpańskimi wędlinami.
I oczywiście po to, żeby obejrzeć sobie po raz kolejny Opertus Lunulę Umbrę, czy jak tam to się odmienia. I kółeczka.
Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday January 16, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
stary-browar
- Komentarzy: 3
I to by było na tyle.
PS Irytują mnie właściciele posesji, którzy nie odśnieżają chodnika.
Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday January 9, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 17
Mam w głowie takie generyczne obrazy na różne okazje. Jesień - park z płomiennym listowiem, lato - plaża, wiosna - coś tam jeszcze innego. Zima ma kilka obrazków, ale taki pocztówkowo-świąteczny, zapisany gdzieś na dnie mojej głowy, to gwiazdkowa wieś. Ciasno stłoczone domy ze skośnymi dachami, okryte śniegiem, z choinkami, światełkami, bałwanem koło krzywego płotu z desek. I taką wieś dzisiaj zobaczyłam w podpoznańskim Luboniu. Widziałam ją już wielokrotnie, bo tamtędy wiedzie droga do outletu z ciuchami. Za każdym razem jestem zachwycona, bo czuję się, jakbym pojechała w Zupełnie Inne Miejsce. Domy są jak z najprostszych dziecięcych rysunków - prostopadłościenne klocki z dwuspadzistymi dachami, tyle że w jednym prostopadłościanie mieści się kilka domów, na każdy przypadają po dwa okna i drzwi na środku. Wygląda to przeraźliwie ubogo, ale coś mnie w tych domach fascynuje. Dzisiaj padał śnieg, zapadał zmrok, w oknach za zasłonami zapalały się światła, a w jednym z domo-baraczków szyld dumnie obwieszczał, że tu się mieści ogólnospożywczo-przemysłowy sklep "Rabat". Poczułam się jak w skansenie własnej wyobraźni.
PS Uprzedzając, powyższa notka nie ma wydźwięku pejoratywnego ani kpiącego.
Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday January 2, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Moje miasto
- Komentarzy: 5