Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Przysypało

Skąd śnieg w lutym?! W każdym razie zrobiło się jaśniej, a mnie bolą uda, bo uruchomiłyśmy z córką sanki pierwszy raz w tym sezonie ("Mama! Nie hamuj! Nie hamuj! Ja chcę się rozbić o płot!" Jassne, córeczko). Chociaż może to nie od tego. Ale to tak na marginesie, bo chciałam o cmentarzu. Życie rzuca mnie w różne miejsca Poznania, ćwicząc moją cierpliwość przede wszystkim. Wczoraj rzuciło mnie w okolice cmentarza Jeżyckiego, który - co ciekawe - nie bardzo jest na Jeżycach, tylko na Ogrodach. Tak czy tak, jest pod śniegiem.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu Thursday February 5, 2015

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Tag: cmentarz - Skomentuj


Projekt Jeżyce - Jackowskiego

Jackowskiego to ulica początków. Z jednej strony rejestruje się samochody w Starostwie Powiatowym, z drugiej wjeżdża się w bramę kliniki położniczej na Polnej (bo brama od Jackowskiego). Dodatkowo to jedna z niewielu ulic, która jest niby jednokierunkowa, ale nie do końca, bo można z Polnej wjechać kawałek "pod prąd" specjalnym pasem, żeby do szpitala. Większość Jackowskiego to piękne kamienice, zapełniające kompletne kwartały. Wyrwy pojawiają się lewej stronie, najpierw Starostwo, obrzydliwe warsztaty i hangary, potem - po kawałku kamienic - szpital. Chciałam połączyć przejście ulicą z lanczem w wegetariańskim Wypasie, niestety - zamknięty jest z powodu remontu. Ale wrócę, bo J. mi obiecała, że ze mną pójdzie, a do tego brama z Wypasem to jedna z piękniejszych, tyle że zamkniętych.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday January 17, 2015

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Skomentuj




Enigmatyczność akronimów, czyli ICHOT

[30.11.2014]

Nieco zdradliwie przedzimowe słońce wyciągnęło nas z ciepłego domu na mróz, na Ostrów Tumski i Śródkę. Uzbrojeni w audioprzewodniki - TŻ dla dorosłych, ja z Majutem dla dzieci (wspólne odtwarzacz z kabelkami do dwóch par słuchawek) - weszliśmy w sale Centrum. Od razu powiem, że lepiej, żeby rodzic połączony z dzieckiem był raczej mikrych rozmiarów, bo jedną z atrakcji jest wchodzenie POD makietę i wyglądanie przez kopułki jak surykatka (albo, dla starszych, gadające głowy z Futuramy), a pod makietą jest tak koło metra przestrzeni. Może metr dziesięć. Wyznam, że wiele o historii okolic się nie dowiedziałam, bo polowałyśmy na uśmiechnięte buźki, w które się klikało i miały być podpowiedzi. Niestety, dotyczące tylko lokalizacji następnego czujnika, więc zwiedzanie odbywało się w tempie szybkim. Z przystankiem na grę planszową, zarysowanie śladów "węglem" czy patrzenie przez "lornetki". Pewnie dzieci nieco starsze będą miały więcej cierpliwości, z 5-latką jest szybko. Z uwagi na taki mamy klimat, sorry, lepiej się wybrać latem, bo jednym z elementów questu jest wyjście na taras widokowy, co bez odzieży wierzchniej jest dość, powiedzmy, ekstrawaganckie. Zostawiłam więc dziecko TŻ-owi i wyszłam na 5 zdjęć i jedną panoramkę. Jeszcze żyję, ale trochę zatykało. Co ciekawe, mojego błędnika w ogóle nie ruszyły przeszklone kładki między salami.

Nie wiem, czy warto merytorycznie - mnie się podobało graficznie. Sale są ciekawie zaaranżowane, dużo zabawy światłem, witraże, przesłony. Niespecjalnie lubię zwiedzanie czegokolwiek w trybie autystycznym (ze słuchawkami na uszach), a tu to wymóg.

GALERIA ZDJĘĆ.

Bilet rodzinny - 30 zł, w cenie można w ciągu 10 dni wypożyczyć dodatkowo audioprzewodniki po samym Ostrowie. Przed wejściem bardzo przyjemna kawiarnia, gdzie kawa, koktajle, niedrogie ciasta i kanapki robione na miejscu.

Napisane przez Zuzanka w dniu Monday December 1, 2014

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: ostrow-tumski, srodka - Skomentuj


Where Zuza Ate

Niedomagam ostatnio na energię, listopad mnie przytłoczył namacalnym SAD. Wyciągnę trochę z archiwum, co mi zalegało od dawna.

Kiedyś wjechałam w wiecznie zakorkowaną Naramowicką (dlatego zwłaszcza polecam w weekendy, wtedy mniej) i trafiłam, choć nie bez pewnego kłopotu, do Fortezzy. Nie bez kłopotu, bo hotel/restauracja Fortezza mieści się przy ulicy Dworskiej, która nie jest oznaczona na tabliczce. Warto, nie tylko ze względu na bogate menu z elementami sezonowymi - dobrze przyprawione zupy, duże porcje obiadowe, ciekawe przystawki (podobno jest dobra pizza). Budynek powstał na bazie starego fortu Fergusson, jego ceglane ściany są elementem nowoczesnej architektury, dużo szkła i przestrzeni. Lokal jest raczej biznesowo-okazjonalny. Można wejść bez schodów z poziomu parkingu. Dla dzieci jest zaaranżowany fajny kącik z akwarium, wykładziną i zabawkami, w pewnej odległości od stolików.


(więcej zdjęć nie mam, ciemno było i padało)

Poznikało ostatnio kilka restauracji egzotycznych (Warung Bali, Shivaz), na szczęście pojawiła się nowa restauracja indyjska Tavaa. Mieści się na pięterku (niestety, schody) z pięknym widokiem na Ratajczaka. Tym bardziej widok można podziwiać, że dwa stoliki (dwuosobowe) stoją w witrynce nad ulicą; można robić za żywą reklamę restauracji. Menu jest dość krótkie, ale zawiera wszystkie indyjskie pewniaki - tikka masalę, butter chicken, raitę czy dania tandoori, dodatkowo jest sporo dań wegetariańskich. Znajomy Hindus wyżej ocenił Taveę niż Taj India na Malcie.

Do Trattorii zabrali mnie E. i S. na bardzo miły lancz. To filia restauracji w Przeźmierowie, o której już kiedyś pisałam, tyle że nastawiona bardziej na ofertę lanczową czy wieczory z winem. Wielki krąg wonnego sera na środku, pod ścianami regały z butelkami, bardzo uczynna i szybka obsługa (już dawno nie byłam w restauracji, w której ktoś upierał się przy trzymaniu mi odzieży wierzchniej).

O Cafe Blubra też już wspominałam przy okazji zwiedzania Szamarza, spędziłam tam miłą chwilę z C. na kawie. Kilka schodków do sutereny, wygodne kanapy, do kawy (niestety, nie ma ekspresu, jest tylko "z dripa") na miejscu pieczone ciasta i ciastka. Dużo książek, można sobie z czymś smacznym usiąść i zostać. Z facebookowego profilu wiem (oprócz aktualności z Rynku Jeżyckiego), że dzieją się tam rękodzielnicze warsztaty i akcje wspomagające np. dzikie koty.


(pretekstowe zdjęcie z telefonu)

Z kolei do Cafe Bimba nie trzeba wchodzić w ogóle, bo można usiąść przy niej na ulicy (krzesła nie są zbyt wygodne, jednak). Ale wejść warto, bo mieści się w zabytkowym wagonie tramwajowym. Jest chleb ze smalcem, rogale marcińskie, czasem zupa i dobra kawa. Co lubię, to że można patrzeć na Poznań przemieszczający się w jedną i drugą stronę, psy na trawniku, tramwaje i murale na Zielonej.

Adresy:

Nawiązując do tytułu, w księgarniach wysyp fajnych książek kucharskich, których nie mam: O jabłkach Elizy Mórawskiej, What Katie Ate Katie Quinn Davies czy Moja mała francuska kuchnia Rachel Khoo. Żadna aluzja, tak tylko wspominam.

Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday November 22, 2014

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: murale - Skomentuj