Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Maja

Wielkopolska w weekend - Dziekanowice i Ostrów Lednicki

[21.09.2014]

Ponieważ jeszcze dopadły mnie powidoki po #oktawie urodzin Majuta, a konkretnie w przedszkolu musiały się odbić oficjalne, choć opóźnione urodziny, zamiast pisać produkowałam z TŻ-em filcowe potworki z możliwością zapinania na zatrzask dla całej czeredy przedszkolnej (oraz ciasto ze śliwkami, już bez zatrzasków). Nauczyłam się przy tym, że koperta jest na planie kwadratu, a puchate ogonki jednak lepiej przyszyć niż przyklejać, za to filc-filc się skleja dość przyzwoicie. Ale ja nie o tym, tylko o Pierwszych Piastach Protoplastach.

Kompleks dookoła jeziora jest bardzo rozbudowany - w Dziekanowicach znajduje się Wielkopolski Park Etnograficzny, gdzie na sporej przestrzeni można wybiegać nieletnią (tym razem z przyjaciółką w podobnym wieku, co oznacza dwa razy więcej biegania). Wprawdzie ostatnio hasłem sztandarowym jest fraza "nuda, nuda, nuda", ale w skansenie były wiatraki (typu koźlak), które służyły do radosnego obiegania i wspinania się po schodkach, ślimaki ("ja chcę wziąć go do domu" - wyemitowała starsza H., co nie wzbudziło radości jej rodziców), kołyski i łóżka w ładnie wyposażonych domach z różnych epok (na które z kolei atak przypuszczała młodsza H., lat niespełna dwa), kozy i owce (wiadomka) oraz studnia. Studnia okazała się hitem - wprawdzie starsza H. wydawała okolicznościowe piski przy zaglądaniu do studni, że wpadnie i się boi, ale mimo to obie kilkakrotnie kazały dokonywać pobrania wody wiadrem w celu rytualnego wylania. Nie wiem, jakim cudem były w miarę suche. A, i kot był, ale nietowarzyski. Na terenie jest restauracyjka, można herbatę, żurek, pyrę z gzikiem i chyba niezłą - sądząc z reakcji współjedzących - lokalną smażoną rybę.

Kawałek dalej, w stronę Ostrowa Lednickiego znajduje się barak z zabytkowymi artefaktami, ale ominęliśmy go, bo najpierw chcieliśmy zdążyć na jeżdżący co pół godziny prom, a potem byliśmy głodni (i nawet bez łgarstwa, się zjadło nawet nieco pomidorówki i kotlet). Prom na Ostrów płynie dosłownie przez kilkaset metrów, co uspokoiło fobię TŻ-a, że jakby co, to dopłynie wpław). Sam Ostrów jest do obejścia w przewidziane pół godziny - trochę kamiennych ruinek, kilka domków, dużo zieleni i parę przeraźliwych rzeźb z metaloplastyki. Nie ma specjalnie poczucia, że się obcuje z duchem przodków, ale to miłe miejsce na wczesnojesienny spacer.


Aktualne ceny (dzieci do lat 7 - darmo) tu, podobnie godziny otwarcia - w tym roku do końca października z nieco okrojonymi godzinami. Oprócz tego są jeszcze dwa obiekty nieco dalej od jeziora - gród w Gieczu i gród w Grzybowie, ale to na następny raz. Bo, jak wspomniałam, wybiegane dziecko było głodne.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 25, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: dziekanowice, ostrów-lednicki, polska - Komentarzy: 2


Albania, Saranda

... czyli o tym, że jednak było jechać do Butrintu. Albowiem w Butrincie są podobno piękne wykopaliska na miarę Pompejów, tylko może mozaiki pochowane. Ale mając w perspektywie 4 godziny mendzenia, że jest gorąco, nogi bolą, pić, kiedy się kąpiemy, ja chcę już do hotelu itp., wybraliśmy opcję plaża w Sarandzie. Więc - jeśli ktoś Wam powiedział, że w Grecji jest brudno i byle jak, to nie był w Albanii. Plaża publiczna, jakkolwiek piękna wzrokowo, z błękitną, przezroczystą wodą, składa się z kamieni (wytrzymam, chociaż bose stopy oznaczają na zmianę syczenie z gorąca albo ze stanięcia na ostrych krawędziach) oraz z niedopałków, śmieci i pestek słonecznika. Bo połowa pali, druga połowa (nieletnia) łuska i rzuca, a śmiecą równo wszyscy. Miasto-kurort Saranda składa się głównie z hoteli-wieżowców, stosunkowo nowych, prawie zupełnie bez innych budynków, tuż przy plaży. Z rzadka zdarza się restauracja, a większość boleśnie przypomina Mielno '82. Więc jeśli marzycie o nostalgicznej podróży do PRL-u i FWP - Albania to zapewni. Wiem, jestem uprzedzona tylko dlatego, bo nie spotkałam żadnego kota (TŻ mówi, że je zjedli, ale jednak mam nadzieję, że nie). Pozytywy - lokalna waluta - leki - są naprawdę ładne (zwłaszcza monety), a Majut pozyskał pocztówkę w sklepiku ("it's a gift for kid").

PS Za oknem opcja niemiecka ma wieczór grecki. Lokalesi grają i śpiewają, turyści klaszczą i wznoszą okrzyki. Irytujące czasem cykady i okazjonalny wrzask sierpniowanej kotki (tutaj sezon chyba dalej w pełni) zdają się muzyką dla uszu.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 31, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: 2014, albania, saranda - Komentarzy: 1


#Korfu, Paxos & Antipaxos [2]

[30.08.2014]

Na Paxos, a w zasadzie na Paxi, bo to określenie całego archipelagu wysp i wysepek, z których największa to Paxos, płynie się z Kerkyry. Płynęłam statkiem Ionian Cruises z obsługą wielojęzyczną, jakościowo fajny rejs, gładki i bez problemów. W trakcie po kolei w wielu językach (greckim, włoskim, francuskim, angielskim, niemieckim, czeskim, polskim i rosyjskim) przewodnicy emitowali informację, gdzie właśnie się przepływa, co było o tyle zabawne, że w większości języków coś rozumiem i skala szczegółowości opisów różniła się dość znacząco (nie ukrywam, że największą radość budził czeski i rosyjski). Stąd wiem, że Posejdon, zakochany aktualnie w Amfitrycie, łupnął trójzębem w dół Korfu i odłupał kawałek, żeby ukochana miała świętych spokój i chęć na igraszki. I tak się rozdokazywał, że na Paxosu potieriał trizubiec, który od tego czasu jest w herbie Paxos. Ale jeszcze zanim się dopłynie na wyspy, można z pokładu podziwiać widok z wody na stare miasto w Kerkyrze - od Nowej Twierdzy przez Campielo aż do Starej Twierdzy.

Przystanek pierwszy - Benitses. Port, do którego statek przybija na chwilę, żeby zgarnąć resztę pasażerów; piękne łodzie, nad nimi na skałkach miasto, obok plaża. Zastanawiam się, ile jest na świecie łodzi nazwanych odkrywczo Panta Rei.

Przystanek drugi - Paxos i błękitne groty. Groty jako takie nie są błękitne, tylko zwyczajnie skaliste, ale woda pod nimi mieni się turkusem, lazurem i szmaragdem. Oczywiście w niektórych z tych grot mieszkała Amfitryta, mimo ewidentnych niewygód. Za każdym razem, kiedy statek wpływał do groty, zastanawiałam się, czy nie zostawi na ścianie masztu. Ale nie. Zaletą niewątpliwą było to, że w grotach było *nieco* chłodniej; aura jednakowoż sprzyjała, ale gorąco było przeraźliwie.

Przystanek trzeci - Antipaxos. Ze względu na pielęgnowaną od dziecka nieumiejętność przemieszczania się w wodzie bez gruntu, do zatoczki wskoczył Maj z TŻ-em. Podobno zimna, ale myślę, że nikomu to nie przeszkadzało. Co mnie zawsze przy takich okazjach zaskakuje, wszyscy wrócili na pokład.

Przystanek czwarty - Gaios. Stolica Paxos, jeden z trzech portów na wyspie, mieszka w nim 200 osób. Tu mi trochę zabrakło czasu, bo po dość szybkim obiedzie, spacerze na plażę i zamoczeniu, nie było już specjalnie kiedy wejść w głąb wąskich, poweneckich uliczek. A szkoda. Plaża kamienista, ale prześliczna (tyle że nie ma muszelek). Obiad jedliśmy w Tavernie Mediterraneo, która na składzie miała dwa półdługowłose koty, z gracją i głębokim spojrzeniem zanęcające jedzących do małego datku. Nie dasz głodnemu kotku?

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 30, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: 2014, grecja, korfu, paxos, antipaxos - Skomentuj


#Korfu, Paxos & Antipaxos

Miał być relaks. Kiedy tak patrzę na rozkład dnia (wstać o 7:00, 7:30 autobus, 9:30 łódź, zwiedzanie błękitnych grot, kąpiel przy Antipaxos i obiad/kąpiel w Paxos, powrót 21:00), to niespecjalnie odpoczęłam. Ale. Jak się dobrze przyjrzycie, to zobaczycie Majuta i TŻ (Maj ma różowe kółko). Taka lagunka, rozumiecie. Greckie karaiby.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 30, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: 2016, grecja, korfu, antipaxos, paxos - Komentarzy: 1


#Korfu, Gouvia, Agios Ioannis

[29.08.2014]

Ponieważ nie samą kulturą grecką człowiek żyje, do Agios Ioannis pojechaliśmy w celu wymoczenia Majuta w nieco chlorowanej wodzie aquaparku (Aqualand, ceny na mają na stronie www, po 15 nieco taniej). Nie mam zdjęć, bo trochę słaba jeszcze pomigrenowo byłam, więc czytałam w cieniu leżaka. W samym Agios Ioannis nie ma w zasadzie nic, celowaliśmy w polecaną restaurację Spiros & Vasilis [2018 - link nieaktualny], ale była czynna od 18, a wymoczony w wodzie człowiek zdradza jednak chęć jedzenia teraz już, pojechaliśmy więc do Gouvii.

Gouvia ma prześliczną plażę, kamienistą, ale z fantastyczną wodą w zatoczce. Przejrzyście błękitną, bez fal, za to ze zmienną temperaturą wody - ciepła, ciepła, aaaa, nagle zimna, ciepła. Po zatoczce pływały też kaczki i gęsi, co jakiś czas emitując zapotrzebowanie na bułkę. W Gouvii jest też marina, ale taka typowo robocza oraz resztki poweneckie w postaci ruin. Na kolację trafiliśmy do restauracji na głównej ulicy, "9 muses". Może i kuchnia nie tak wykwintna jak w planowanym S&W, ale kelnerki szczerze zachwycały się Majutem i bardzo się angażowały w umilenie jej posiłku.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 29, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: grecja, korfu, gouvia, 2014 - Skomentuj


#Korfu, Achilleion[2]

[29.08.2014]

Cesarzowa Sissi, zwana oficjalnie Elżbietą Bawarską, nie była specjalnie szczęśliwa. Jako nastolatka wyszła niespodziewanie za mąż za Cesarza Niemiec, Franciszka Józefa; niby chciała, ale życie na dworze okazało się dla niej trudne. Dlatego uciekała - na Maderę, do Anglii, Francji czy wreszcie na Korfu, gdzie przeniosła się na dłużej po samobójczej śmierci jedynego syna. Stąd, między innymi, powtarzający się motyw Achillesa, obecny w jednym z najczęściej odwiedzanych zabytków na Korfu. Achilleion (Achilleon, Achilion) tuż obok wsi Gastouri, jak to u Greków, dojazd do zabytku nie jest jakoś specjalnie celebrowany (choć należycie oznaczony), pełne autokary turystów jadą prawie że przez podwórka z praniem, szopki i miejsca dość niewidowiskowe. Aż wtem. Zdarza się, że jest spiętrzenie i nagle pojawia się mnóstwo turystów, bo to obowiązkowy punkt na trasie tzw. objazdów, warto chwilę poczekać, po półgodzinie znikają, bo jadą do następnego zabytku. Wstęp: 7 euro (dorosły), 5-latka nie płaciła.

Czytałam o ciężkiej, neoklasycystycznej niemieckiej architekturze z elementami klasycznymi, ale to zdecydowanie nie oddaje uroku pałacu. Nie jest duży - kilkanaście sal, piękna klatka schodowa prowadząca z parteru na drugie piętro, skąd wychodzi się na taras z widokiem na kontynentalną Grecję, ozdobiony figurami Muz. Maj zafascynował się Muzami o tyle, że odkrywał u siebie kolejne talenty, ale prawdziwy zachwyt wzbudził w niej Hermes. Nie wiem, czy bardziej zachwycały ją skrzydełka przy kostkach, czy fakt, że był patronem cwaniaków i oszustów. Ale jak to, mamo?! Dookoła pałacu park, nieduży, częściowo zamknięty, ale przez lokalizację na zboczu góry, robi niesamowite wrażenie wielopoziomowością. Miłe miejsce, żeby się zgubić. Jak się człowiek nie zgubi, to przy wyjściu jest kawiarnia.


(nie ma turystów, są turyści)

Niezmiernie mnie ubawił przydrożny, tak jak u nas w drodze na Zachód, skład z figurami. Zdecydowanie wyglądał, jakby właśnie stąd pochodził asortyment w Achilleionie.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 29, 2014

Link permanentny - Tagi: korfu, grecja, 2014 - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Skomentuj