Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Koty

Koci front [Uwaga, suodkie]

Bursza.

Szarsza.

Obawiałam się, że będzie znacznie gorzej. A tutaj nieledwie sielanka. Kot czarno-biały nie jest specjalnie obrażony, mimo że pręgacze wyżerają jej z miski, zajmują legowiska (aktualnie umościły się na JEJ parapecie i śpią) i są przeraźliwie aktywne. Ba, nawet zaczęła uczestniczyć w ich życiu, nawet jeśli ogranicza się do trącenia myszy[1] czy ostrożnego powąchania tałatajstwa z własnej woli.

Fajnie mieć małe koty. Nawet jeśli mają niepofałdowany jeszcze mózg (duże słowo), są ciągle pod nogami i co chwila trzeba je zdejmować z kolejnego Miejsca, W Którym Nie Powinny Być (krzesło - checked, zasłonka - checked, zmywarka - checked, kolumny - checked, parapet - checked, garderoba - checked, suszarka do bielizny - checked, brodzik - checked). Pewnie jakby nie były takie śliczne, to bym wywiesiła za futrzane ogonki na balkonie (C Hanka). Ale nic nie poradzę na to, że mam takie miękkie miejsce w serduszku dla kocich łapek, brzuszków i ogromnych różowych uszek. I bardzo się cieszę, widząc Szarszą wtuloną w Burszą i vice versa. Chciałabym kiedyś zobaczyć obie wtulone w kota czarno-białego.

[1] Okazało się, że mamy zachomikowany cały zapas futrzanych myszy (pewnie przy okazji jakiegoś sprzątania) na dolnej półce regału. Burasy znalazły i roznoszą po całej kuchni, siejąc zniszczenie. Głównie myszom siejąc. Wazon z różami żyje, ale wyemigrował na balkon, bo jak obgryzanie połowy płatków im nie szkodzi, tak wsadzanie najpierw małej łapy, potem całego kociego ryja do wazonu oraz robienie z łodygi katapulty - i owszem.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 11, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 9


Bez tytułu: 2008-10-08

Jesień pachnie wilgotną ziemią i dymem, pochodzącym z pierwszych nieśmiałych prób palenia w piecach i znacznie śmielszych ognisk z suchych liści. I światło jest najładniejsze na świecie. I liście mogłyby przez cały rok tak wyglądać, bo wystarczy, żeby trawa była zielona. Tylko czemu jest na tyle zimno, że marzną mi paluszki, kiedy mam otwarty[1] balkon? Czemu dni są coraz krótsze, a po powrocie z pracy jest za ciemno, żeby nowym ogonkom robić zdjęcia?

Tak, nowym ogonkom. Gdyby były samczykami, miałyby na imię Piotr i Paweł, bo urodziły się 29 czerwca. Ale są suczkami, więc wstępnie nazywamy[2] je Jasna i Ciemna, Szarsza i Bursza, Głupia i Głupsza (imię przyznawane rotacyjnie). Kot czarno-biały mówi na nie "Ssss" i patrzy na nas z wyrazem wyczekiwania i dymkiem na głową "Nie widzicie, że szkodniki są w domu, zabierzcie je stąd". Niestety, paragon wyrzuciliśmy, pręgacze zostają.

GALERIA ZDJĘĆ.

A poza mam zaawansowane jesienne lenistwo, napoczęte notki na paru blogach kwitną. Nie żebym się domagała uznania, oklasków, braw i bukietów kwiatów (oczywiście, zawsze mile widziane), ale jakoś nie mam zapału. Pan w garniturze na jednym ze spotkań służbowych (no dobra, to był nieledwie mój benefis ze względu na specyfikę) skomplementował mnie, że jestem bardzo dynamiczna i tak się tylko kryguję, że najchętniej bym poszła na emeryturę tak za trzy lata. Mam sobie na czole wytatuować, że nie jestem stworzona do zarabiania pieniędzy, tylko do leniwego zastanawiania się, co bym też mogła robić z tak pięknie zaczętym popołudniem?

[1] No, nie mam. Przychówek na razie ma szlaban na wychodzenie na balkon, bo dziczeje, a ja nie mam ochoty biegać piętro niżej i szukać w krzakach posiadaczek pręgatych ogonków.

[2] W domu rodzinnym mówili na nie Srebrna i Złota.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 8, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 10


Kocia Santa Barbara

W zasadzie to nie planowaliśmy zatrzymywać się w Santa Barbara, ale ostatecznie po dłuższej przejażdżce El Camino Real (gdyby to była książka Nienackiego o przygodach Pana Samochodzika w Kalifornii, pojawiłby się tu przypis, że ECR to Droga Królewska, wiodąca wzdłuż zachodniego wybrzeża Kalifornii, a w odległości dnia jazdy konno znajdują się kolejne punkty misyjne, po latach przekształcone w miasta; na szczęście nie jest to Pan Samochodzik, a po szczegóły ciekawi mogą się udać do wikipedii) stwierdziliśmy, że warto rozprostować nogi w nieco innej formie niż przystanek na autostradzie (który wzbudził zaniepokojenie stróża prawa). I było warto - Santa Barbara jest prześlicznym turystycznym miasteczkiem z główną State Street, na której jest wszystko, czego człowiekowi do szczęścia trzeba (Borders, Barnes & Nobles, MAC i Starbucks), a nawet więcej, bo na samym końcu jest plaża i molo. Uczę się w praktyce, jakie różnice są między quesadillą, tacos, tostadą czy enchiladą. Niestety, nie zawsze jest kawior, bo w przypadkowo znalezionym w GPS-ie pensjonaciku Cheshire Cat Inn nikt nie otworzył (wyobrażacie sobie? mieszkać w krainie Alicji?), choć może to i dobrze, bo ceny mają słone.

Pocieszyłam się nieco hotelem Holiday Inn Express, w którego recepcji czeka na podróżnego szary kot.

Na ulicy spotkałam dziwnego człowieka, potencjalnego następcę Katarzyny Kozyry - na szczęście z żywą piramidą. Brakuje mi ciepłego kociego futra, mruczącego na kolanach.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 11, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: usa, santa-barbara - Skomentuj


Lilian Jackson Braun - Kot, który...

Drogi pamiętniczku. Nie pisałam ostatnio, bo czytałam. A że cykl o błyskotliwym kocim detektywie to wielotomowa przyjemność (30 książek), to trochę potrwało. Coś sympatycznego zwłaszcza dla ludzi, którzy lubią koty. Nie twierdzę, że to literatura wybitna, bo nie jest - czytadełka do autobusu czy na ławkę w parku. Ma natomiast duży fun factor dla ludzi lubiących koty. Wprawdzie bohaterem książki jest Jim Qwilleran, rozwiedziony były alkoholik, dziennikarz kryminalny obdarzony sumiastym wąsem i smutnymi oczami, ale tak naprawdę wszystkie zagadki kryminalne rozwiązuje syjamski kot Koko. Oczywiście nie dosłownie, bo jakby nie był kot elokwentny, to jednak ciężko zrozumieć to, co mówi poza czytelnymi "ptaszek, ptaszek" bądź "jeść! daj jeść!". Natomiast doskonale przykuwa uwagę Qwilla do rzeczy, które pozwalają mu rozwiązać tajemnicę. A przy tym jest miękkim, uroczym kotem syjamskim, który lubi jeść, być szczotkowanym i czasem wygląda jak ćwierćgłówek, drapiąc się tylną łapą za uchem.

Co jest dość niefajne, to tłumaczenie. Wprawdzie tłumacze (jak na razie prawie każdy tom tłumaczył kto inny) trzymają się konwencji, ale zdarza się sporo kwiatów typu "porcelana z Meisen" czy przepuszczone kawałki po angielsku. Smętnieje także wątek kontaktów Qwilla z płcią przeciwną. W każdym tomie dziennikarz natyka się na jakąś kobietę, zafascynowaną to jego osobowością, to wąsami, to oczytaniem i elokwencją, nie wspominając o paniach zainteresowanych ze względu na kwestie finansowe, czy chociażby chcących go nakarmić. Panie są albo szykanowane przez koty - Koko i Yumyum, albo okazuje się, że miały jakiś związek z przestępcą bądź wychodzi, że jednak mimo powierzchownej atrakcyjności mają wady (i rozstają się w przyjaźni między tomami). Nawet kiedy Qwill przez dłuższy czas spotyka się z jedną kobietą, zaczyna przeszkadzać mu jej infantylny zachwyt małym kotkiem. Widać, że autorka szykuje miejsce na nową kobietę w następnym tomie.

Wszystkie tomy jeszcze nie ukazały.

  • 1: Kot, który czytał wspak - po dłuższym okresie bezrobocia, spowodowanym rozwodem i problemami z alkoholem, Qwilleran dostaje pracę w chicagowskim dzienniku Daily Fluxion. Dostaje posadę w dziale recenzji sztuki. Zamieszkuje w domu ekscentrycznego i znienawidzonego w świecie lokalnej bohemy krytyka, który wprawdzie jest nieprzyjemny i wymaga od niego opieki nad swoim kotem, Koko, ale jednocześnie doskonale gotuje i Qwilla karmi. Dziennikarz czuje wiatr w skrzydłach, kiedy w jednej z galerii zostaje popełnione morderstwo.
  • 1: Kot, który jadł wełnę - Qwilleran zaczyna prowadzić rubrykę wnętrzarską, niestety pechowo każdy dom, który opisuje w rubryce, dotyka jakieś nieszczęście. Koko zaczyna zjadać wełniane krawaty, a z okradzionej posesji z kolekcją jadeitów udaje się uratować śliczną syjamską koteczkę Yum-Yum.
  • 3: Kot, który się włączał i wyłączał - Qwilleran cierpi na braki finansowe, usiłuje więc wygrać gwiazdkowy konkurs na najlepszy reportaż. Zamieszkuje nad jednym z antykwariatów w zaniedbanej dzielnicy ze starociami. Gospodyni jest bardzo towarzyska i dobrze gotuje, natomiast jej mąż jest gburem, zaś po domu chodzi złośliwy duch. Dziennikarz zaprzyjaźnia się z mieszkańcami i od razu też zaczyna podejrzewać, że niedawna śmierć jednego z antykwariuszy nie jest dziełem przypadku.
  • 4: Kot, który nie polubił czerwieni - Qwill rozpoczyna pracę w dodatku kulinarnym i przeprowadza się do domu znanego kucharza i smakosza, gdzie niespodziewanie trafia na swoją dawną dziewczynę. Dom jest stary, obszerny i dzieją się w nim dziwne rzeczy, które przykuwają uwagę kota Koko. Kiedy następuje seria zaginięć, Qwill zaczyna węszyć kolejną zbrodnię.
  • 5: Kot, który lubił Brahmsa. Qwill wyjeżdża na prowincję na wakacje do domku swojej starej znajomej, wiekowej ciotki Franny. Zaprzyjaźnia się z lokalnymi dziennikarzami i odkrywa, że w domku na plaży, w którym mieszka, pojawiają się i giną przedmioty. A na końcu dziedziczy majątek.
  • 6: Kot, który bawił się w listonosza - Qwill ze zwierzyną przeprowadza się do odziedziczonej rezydencji, w której chce otworzyć muzeum. Kotom się podoba, zwłaszcza codzienna dostawa dużej porcji poczty, z których Koko bezbłędnie wyszukuje ważne listy. W pomieszczeniach dla służby znajduje na ścianie fresk namalowany przez jedną ze służących, która jakiś czas później zaginęła. Qwill zaczyna śledztwo.
  • 7: Kot, który znał Szekspira - w tajemniczym wypadku ginie właściciel gazety w miasteczku, po czym ktoś podpala siedzibę gazety (tych, którzy już wiedzą, że na stanie gazety był kot redakcyjny, uspokajam, że przeżył). Qwill wspiera syna właściciela w stworzeniu nowego dziennika. Kot Koko podsuwa pomysły, zrzucając z półki zabytkowe tomy Szekspira, w których znajdują się odpowiednie sytuacje.
  • 8: Kot, który wąchał klej - Qwill uczestniczy w próbach do amatorskiego spektaklu i jednocześnie - jako ojciec chrzestny - czeka na pierwszy numer nowej gazety. "Moose County Something" do pierwszego numeru dostaje sensacyjną wiadomość o śmierci jednego z aktorów i jego żony, którzy nie dotarli na próbę. Kot Koko jest podejrzewany o narkotyzowanie się klejem z kopert, ale tak naprawdę wszystko, co robi, ma sens.
  • 9: Kot, który zszedł pod podłogę - na upalne lato Qwill przenosi się z pokoju nad garażami do domku na wsi. Domek okazuje się mieć tę wadę, że po kolei coś w nim wysiada, przez co odwiedzany jest przez kolejnych hydraulików i elektryków. Jako że domek nie jest duży, Qwill planuje powiększyć go, ale kolejni majstrowie zatrudnieni do prac budowlanych, znikają bez śladu. A kot Koko nieustająco siedzi przy klapie zamykającej dziurę w podłodze.
  • 10: Kot, który rozmawiał z duchami - Qwill znajduje swoją starą znajomą martwą chwilę po tym, jak dzwoniła do niego, skarżąc się, że słyszy duchy. Wprowadza się do domu obok muzeum do czasu znalezienia nowego opiekuna. Kot Koko pokazuje mu różne przedmioty, dowodzące, że śmierć nie miała przyczyn naturalnych, a przy okazji dzięki rozmowom ze staruszkami poznaje tajemnicę z przeszłości.

Ciąg dalszy nastąpi.

Inne tej autorki

#32-42

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 23, 2008

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Koty - Tagi: 2008, kryminal, panie - Komentarzy: 9


Tresura

Kot przyszedł o 8 z niejaką pretensją, że jeszcze nie wstałam i miska pusta. Zestresowałam się, bo nie zdarza mi się zapomnieć nastawić budzika (do tego stopnia, że budzę się w nocy i sprawdzam, czy włączony), zwlekłam się do kuchni z kotem uprawiającym slalom między moimi nogami. Otwierając foremkę Sheby zorientowałam się, że dziś sobota i nic nie muszę.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 9, 2008

Link permanentny - Kategoria: Koty - Komentarzy: 4


Lubię miejsca, w których już byłam

Bo w nowych miejscach się zawsze stresuję. Czasem podświadomie, czasem tak bardziej na poważnie. Boję się nowych sytuacji, nowych knajp (zwłaszcza jak kogoś zabieram i naprawdę nie chcę, żeby się okazało, że jest byle jak) i nowych miejsc, zwłaszcza z akcentem na Zupełnie Nowe Miejsca - inne kraje czy kontynenty. Pierwszy kontakt zawsze mnie onieśmiela i pozbawia części przyjemności. Czytam przed wyjazdem przewodniki, nie po to, żeby stworzyć listę zwiedzania, ale żeby trochę oswoić. Druga wizyta na Węgrzech była znacznie przyjemniejsza niż pierwsza. Znalazłam miasto, rozumiałam metro i sieć tramwajów, wiedziałam, jak dość do rzeki i była to wiedza wystarczająca na relaks mentalny.

Nie dziwmy się pani Anieli, że nie poznała męż^U Nie dziwny się więc, że wracam do miejsc, gdzie było dobrze, a menu jest już tak trochę znane, chociaż zostawia sporo miejsca na dalsze przygody. Ptasie Radio ponownie, bar na specjalnie życzenie, a do tego schody w górę i w dół.

Przy okazji kupowania kwiatów na ślub kołorkera trafiłam do kwiaciarenki, w której kupowałam bukiet na ślub własny (nie, kwiaciarka mnie nie poznała, bo to było prawie 10 lat i paręnaście kilogramów temu). Obok kwiaciarni brama, w bramie trzy kicięta. Takie podrośnięte, ale widać, że jeszcze młode i współdzielą w ramach rodzeństwa mózg. Jeden stał na czatach, dwa się o siebie opierały, myziały łebkami i prawie że chwiały się synchronicznie z tym całym uczuciem wzajemnym. Tęsknię za dwoma kotami w domu, kot czarno-biały chyba też. Rozważnie, choć niecierpliwie, czekam na powrót z sierpniowego urlopu i szukanie parki pręgatych bydlątek. Rudego i szarego, a jakby jeszcze z dropiatym brzuszkiem któryś, to już w ogóle cała byłabym wdzięczna w tym ubranku. Jakby co - polecam się we wrześniu łaskawej pamięci, w ramach rozsądnego kilometrażu do Poznania dojadę i odbiorę. Nie może być tak, że ludzi jest więcej niż kotów w domu. Takie jest moje zdanie i ja się z nim zgadzam.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 28, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 9