Niedawno Zofia mi cytowała ładną historyjkę o kelnerze, co dostarczył klientowi colę ze sklepu obok, bo akurat mieli pepsi. Niestety, historyjka historyjką, a knajpy w PL to knajpy w pl. Włoska "restauracja" (no niby są kelnerzy i się na spożywkę czeka, ale to trochę taki fastfood) w KingsCrossie to w ogóle smutny przykład, że fajna na początku knajpa po jakimś czasie schodzi na psy. To chyba jedna z niewielu knajp, w których kelnerzy są zwykle bardziej zainteresowani opalaniem się w świetle lamp niż obsługą klientów. I jak złego słowa nie powiem, kiedy jest sporo ludzi, a kelner biega między stolikami, tak sytuacja, w której 15 minut czekam nad zamkniętym menu, aż ktoś do stolika podejdzie i dopiero odpyta mnie na okoliczność, co mam ochotę zjeść (nie wspominając, że potem czekam, aż przyjdzie jedzenie i kolejne minuty nad pustymi talerzami, aż się pojawi ktoś po pieniądze), doprowadza mnie do pewnego wkurzenia.
Dziś mój idol błysnął trzykrotnie. Najpierw wędrował leniwie po kwadracie, unikając patrzenia na nasz stolik, bo nie daj Bogini chcielibyśmy zamówić. Potem stwierdził, że bułeczek nie mają, bo się skończyły, więc zrezygnowałam z masła czosnkowego do sałatki, bo ogórka z winegretem nie posmaruję. Zanotował skwapliwie, że winszuję sobie sałatkę bez pomidorów, po czym - coup de grace - przyniósł sałatkę z pomidorami i bułeczką. Bez masełka połowa funu. Nie wspomnę, że we włoskiej sałatce "Cztery sery" szukałam dość beznadziejnie tego czwartego (był parmezan, feta i chyba zwykły ser żółty w kawałku), ale to raczej wina kucharza, a nie głuchego kelnera. Wisienką na czubku była cygańska młodzież sztuk trzy (jeden bardzo gruby), która przylazła na wspólną pizzę, obsłuchując melodyjki z komórek, drąc ryje, wylewając colę i latając dookoła stolika (i niech mi ktoś tylko powie, że jestem rasistką i myślę stereotypami, to zapraszam do malla na bliski kontakt z kilkoma przedstawicielami narodu stereotypowego). I ja mam dawać napiwek?
Już tak zupełnie z boku - nie rozumiem zupełnie, czemu (zwłaszcza w mallach) słyszę, że czegoś nie ma. A to makaronu we włoskiej knajpie, a to jakiegoś dodatku, a to kurczaka. Są jakieś tajemne zasady zakazujące pójść do sklepu rzut beretem i kupić, skoro jest w karcie, a przygotowanie polega na rzuceniu na talerz, pizzę bądź obgotowaniu?
I, last but not least - brakuje mi dobrych knajp. Dobrych, z klimatem, urozmaiconych gatunkowo, z niezłymi kelnerami (co to przychodzą, kiedy trzeba i umieją odpowiedzieć na proste pytania), z małymi drobiazgami, które sprawiają, że jest miłej niż gdzie indziej - darmowa woda, jakieś czekadełka przed posiłkiem, dolewki napojów, ciasteczko do kawy czy herbaty, z możliwością zamówienia pół porcji albo bez jakiegoś dodatku. Jakaś lista?
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 11, 2008
Link permanentny -
- Komentarzy: 7
Film "Saving Grace" pokazał, że da się prowadzić dalsze życie mimo nagłej śmierci męża, jak i że na dilowaniu zieloną rośliną da się nieźle zarobić. W zasadzie o tym samym jest "Weeds" - mieszkająca z dwoma synami w snobistycznej suburbiowej dzielnicy Agrestic Nancy odkrywa w sobie talent do rozprowadzania nielegalnych środków pochodzenia roślinnego. Zamiast angielskiej prowincji i nobliwej starszej pani jest amerykański styl życia, seksowna i dynamiczna MILF, tęskniąca za przedwcześnie i nagle zmarłym mężem, synowie, z których starszy zaczyna przeżywać kryzys autorytetu matki, a młodszy nie bardzo radzi sobie z życiem z piętnem dziwaka i sieroty. Bardzo bogaty drugi plan - afroamerykańska rodzina, od której Nancy kupuje towar, latynoska pomoc domowa Lupita podczas menopauzy, radny miejski z kolegami, którzy są głównymi odbiorcami towaru i pojawiający się znienacka lekkomyślny i nieodmawiający żadnym uciechom szwagier. Jest zabawnie, bardzo tekściarsko, czasem drastycznie i kontrastowo. Ot, drug-dealing wśród Desperate Housewives.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 8, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
Jeśli chodzi o Bardzo Złe Filmy, to dla mnie ten plasuje się w pierwszej dziesiątce. Wiadomo, jakie są komedie niemieckie. Wiadomo też, jakie są komedie koledżowe. Połączenie przaśnej niemieckiej komedii z komedią koledżową daje efekt co najmniej zabawny. Trzech młodych geeków uczestniczy w rytuale przywołania żywego trupa w celu wzięcia udziału w rytuale zdobycia miłości pewnej seksownej niemieckiej blondyny (pokrętna logika, ale czego się można spodziewać). Akcja "żywy trup" udaje się znakomicie, bo wprawdzie bohaterowie giną w drodze z cmentarza, ale za to się budzą w kostnicy, nieco zmechaceni i przybrudzeni, ale sprawni (pomijając karteczki na palcach stóp i pewne braki fizyczne). Potem jest coraz zabawniej, bo podczas licznych przygód (zjedzenie homoseksualnego nauczyciela od wf-u, rozpętania imprezy i bzyknięcia pani nauczycielki) zaczynają im odpadać różne elementy ciała (przyczepianie odpadniętego penisa za pomocą zszywacza jest naprawdę zabawne). Jest i element polski - kiedy młodzieńcy budzą się jako nieznani denaci, ustalają, czemu są nieznani. Powodem był brak dokumentów i jeżdżenie niezarejestrowanym vanem, kupionym za kilkadziesiąt euro w Polsce.
PS Poza tym - jak rany, jak można chcieć zawlec do łóżka plastikową blondynę, jeśli ma się pod ręką śliczną sąsiadkę, półkrwi Turczynkę? No jak?
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 5, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 6
Jestem, ale taka bardziej z Elbląga. Wegetuję, patrząc, jak kot odżywa (a do tego jutro przywozimy drugiego) i starając się nie myśleć, że w lutym trzeci etap leczenia. Oglądam seriale i filmy (ale paradoksalnie mam straszny problem, żeby jakieś emocje przelać w literki), czytam książki (jak wyżej), codziennie rano pluję na widok tego, co za oknem (no, metaforycznie, bo nie po to okna myłam, żeby je opluwać). Wkurzam się, że ciągle jest ciemno i ohydnie buro. Nawlekam na niteczkę kolejne małe wady życia zawodowego. Nową kołdrę mam, z IKEI. Dzisiaj po jodze wszystko mnie boli (bo opuściliśmy miesiąc zajęć), a jutro pewnie będzie mnie bolało jeszcze bardziej. Nie lubię zimy, no. Nic się nie dzieje. Nuda. Zżera mnie. Już mnie zeżarło, o.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 3, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 2
Niestety, z książki na książkę Makłowicz się psuje. Po pierwsze primo - mniej tekstu - tutaj w zasadzie tylko miniwstępy do przepisów i krótkie przedmowy o potrawach i krajach; zdecydowanie ciekawszą lekturą jest "CK kuchnia". Po drugie primo - rozdęcie czcionek - lista składników wielkimi literami, podzielonymi do tego liniami, żeby zająć więcej miejsca, na końcu rozwlekły spis treści. Po trzecie - oprócz sensownych (chociaż dość miejscami niewyraźnych i matowych) zdjęć potraw zapychacze w postaci dwustronicowych pejzażyków. I, co już zapewne nie jest winą redakcji, książka ohydnie wprost śmierdzi farbą. Na tyle mocno, że miałam problemy z czytaniem jej w łóżku (format A4 też w tym nie pomagał). Na plus - kilka sympatycznych przepisów, parę anegdotek. Warto, ale nie za cenę okładkową - magiczne ostatnio 69 zł.
Inne tego autora tutaj.
#1
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 1, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam -
Tagi:
2008, kulinarne, panowie
- Skomentuj
Zjadliwa satyra na HM Anglików i angielską Izbę Lordów w musicalu z 1972 roku. Kiedy podczas autoerotycznych zabaw (jakże to angielskie) umiera 13. lord Gurney, okazuje się, że ma potomka, który może przejąć zarówno majątek, jak i pozycję we władzach. Wprawdzie uważa się za Jezusa Chrystusa, głosi wolną miłość dla wszystkich i nie zachowuje się w sposób zgodny z normami społecznymi, ale w pewnym momencie przechodzi przez kontrolę psychiatry, dostaje majątek, nieco przechodzoną wdowę-macochę i posadę we wspomnianej wcześniej Izbie Lordów. Jak komuś nie przeszkadza formuła musicalu z lat 70., a lubi Petera O'Toole z makijażem, trochę s.e.k.s.u i krwi, to polecam.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 1, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Na niekorzyść tego filmu świadczy wszystko - i tytuł (phleeze), i streszczenie (40-latek jeszcze nigdy nie zamoczył i koledzy organizują mu okazję, żeby wreszcie się udało), i dość oczywista wymowa (nie warto iść do łóżka z byle kim, nawet kosztem potencjalnego nie pójścia w ogóle). Na korzyść - to naprawdę jest ładny film. Ciepły, inteligentny, pokazujący mnóstwo stereotypów związanych z amerykańskim modelem "zaliczania" - procedury randkowe, kto ma do kogo oddzwonić itp. oraz - już mniej typowo - że seks nie jest domeną nastolatków i wyzwolonych 40-latków po przecenie i przejściach. Bardzo dobra rola Steve'a Carrella (Michael z "The Office"), doskonała piosenka na zakończenie. Mnie się bardzo.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 1, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Miłą rzeczą w dodatku do książki jest film. Bardzo miłą rzeczą jest film dobrze zrobiony. Fabularnie trudno dodać coś więcej, bo ekranizacja bardzo wierna. Złagodzone zostały trochę ostre sceny opisane w książce, zmienił się trochę tryb narracji. Całość bardzo zyskuje na ładnej Laurze, pejzażykach tatrzańskich, przygładzeniu postaci Ingrid i przyszarzeniu roli matki. Jak na czeski obyczajowy film przystało, jest prześmieszny i - dziwnym trafem - bardzo wigilijny.
Inne tego autora: tu.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 29, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Obiecuję, że do lutego nie będę marudzić. Na dobry początek zestaw słów kluczowych z wyszukiwarki:
- jak sikac przy pisuarze
- zestaw do robienia bimbru
- walenie ze zwirzetami
- boom boom boom i want you in my room tlumaczenie tekstu [riki tiki tak, połóż się na wznak]
- brutalne filmiki porno bez płacenia
- cuda we włoszech o winie i o cele boskim
- czy koty mają pępek [mają]
- imie lucy czyta się [lusi]
- jak zrobić zeby miec podglad na stan konta w telefonie
- jak sprawic zeby on wrocil
- o czym opowiada tekst w piosence kurta nielsena [wtf is kurt nielsen?]
- syn mnie lizał
- walenie konia folia
- śmieszne foto z karpiem
- czym mozna dojechac do ciechocinka
- bzykają się i robią cza cza
- osobowosc wieloraka w warszawie [są ich miliony]
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 25, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Śmieszne
- Komentarzy: 4
Albo za głupia jestem na tzw. ambitne kino, albo ten film jest o niczym. Ma ładne obrazki, świetny soundtrack, fajne kolory. Ale ni cholery nie rozróżniam jednej pani Azjatki od drugiej pani Azjatki, nie widzę związku między przygodami niezbornego niemowy, który przemocą wykonuje usługi w zamkniętych sklepach a ciężkim życiem płatnego zabójcy, który sobie chodzi i zabija, a za nim chodzi jedna panienka i sobie robi dobrze na jego kocyku. Poza tym nie lubię nocnego azjatyckiego życia, w nocy to się śpi, a nie łazi po ulicach.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 25, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj