Ekranizacja środkowej części poddublińskiej trylogii Roddy'ego Doyle'a o wielodzietnej rodzinie Rabbitów. Najstarsza córka, Sharon, spodziewa się dziecka, ale nie chce powiedzieć, z kim. Kolportuje wersję, że był to anonimowy hiszpański marynarz, z którym zaprzyjaźniła się bliżej po pijackiej imprezie w jednym z klubów i nawet nie wie, jak miał na imię, bo następnego dnia odpływał. Powoli zaczyna jednak wychodzić, że ojcem dziecka mógł być kolega jej ojca, Jimmy'ego Rabbita. Trochę wstyd i niespecjalnie dobrze to wpływa na stosunki sąsiedzkie. Ale, jak to błyskotliwie ujął Jimmy: "Jejzu, jak to będzie dziewczynka i będzie podobna do starego George'a, to udusimy i położymy mu na wycieraczce".
Lubię książki, ale i bardzo cenię wersje filmowe, bo ładnie pokazują ciepło i radosny bałagan domu Rabbitów. Radość dziadka z pierwszego wnuka, kłótnie rodzeństwa, zagubioną Sharon, która w wyniku jednej pijanej nocy zmieniła się w czarną owcę miasteczka. A ten film lubię tym bardziej, że kręcony był częściowo w Bray.