Więcej o
sf-f
Zanim wyszli "Niewidoczni akademicy", zatęskniłam do Pratchetta i wylosowałam sobie z półki "Wyprawę wiedźm" (ale, jak widać, priorytety się zmieniły i "Wyprawa" poczekała, aż skończę "Akademików"). Jestem taką podróżniczką jak Niania Ogg - wysyłam
pocztówki, uważam, że za pomocą machania rękami, mówienia głośniej oraz klepania
wachlarzem po ręku i mówienia "le sir" mogę załatwić wszystko, a turyści to tacy ludzie specjalnej troski, nad którymi czuwa parasol opatrzności. Za to szczególnie lubię "Wyprawę".
Lubię rozpoznawać u Pratchetta kalki naszej rzeczywistości. Genoa to Nowy Orlean, z Mardi Grass, voodoo, czarnoskórą kucharką panią Gogol z nieodłącznym magicznym czarnym kogutem Legbą, alejgatorami na bagnach i zombiem Saturdayem. Wioska z
wampirem, co nie wytrzymał starcia z kotem Greebo - Transylwania. Miasteczko z ziołowym likierem i wyścigami byków - Katalonia. Taka formuła "świat w kilka dni". Na Dysku możliwe, u nas trochę trudne.
A cała wyprawa, która się zaczyna od tego, że Magrat dziedziczy funkcję wróżki i
czarodziejską różdżkę oraz ma udać się sama, bez Niani i Babci do Genoi - typowa głowologia. Wiadomo, że jak się czegoś zakaże wiedźmom, to są znacznie chętniejsze niż gdyby im coś nakazać. Do tej pory kocur Niani - Greebo, słodki, mały pieszczoch ze śmierdzącym futrem i bez oka - był postacią mocno przypodłogową i drugoplanową. Tutaj - zyskuje ludzką postać i ma sporo rozrywki. Ja też. Sceny z Greebo są urrrocze. I z Casanundą, drugim najlepszym kochankiem na Dysku.
Inne tego autora tutaj.
#18
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 7, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, panowie, sf-f
- Komentarzy: 1
Kolejna po "Piekle pocztowym" książka o Moiście von Lipwigu, naczelniku Poczty w Ankh-Morpork. Tym razem, po delikatnej sugestii Vetinariego, Moist udaje się na wizję lokalną do banku (oraz mennicy) i - jak się łatwo domyślić - zaczyna nim kierować jako pełnomocnik aktualnego prezesa, psa Marudy. Z pewną przykrością stwierdzam, że ten tom jest dość słaby - powiela rozwiązania fabularne z "Piekła...", nie wprowadza za wiele nowych postaci (krótka wizyta na Niewidocznym Uniwersytecie, epizod ze Strażą, najbardziej rozbudowany wątek Chlupacza w podziemiach banku - maszyny, która odwzorowywała przepływ gotówki w mieście), wątek złotych golemów jest doklejony niespecjalnie ściśle, a Adora Belle pojawia się pretekstowo. Nie jest źle, ale bardziej porwała mnie wartka akcja poprzedniego tomu.
PS Ależ oczywiście, że odłożyłam wszystkie czytane dotychczas, bo mnie cisnęło. I dorzuciłam do stosu kolejną Doncową, bo miałam pod ręką.
Inne tego autora tutaj.
#43
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 28, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, panowie, sf-f
- Komentarzy: 1
Deszcz. Industrial. Kontrastowo stare hotelowe wnętrza, pościel, łóżka, nagie piersi Asi Argento i goły tyłek Willema Defoe (Christopher Walken wprawdzie chodził o lasce i wykonywał nią obsceniczne gesty, ale był przyzwoicie odziany).
Dwóch agentów z jednej korporacji usiłuje podkupić błyskotliwego naukowca z drugiej korporacji. Druga korporacja naukowca broni swoimi zasobami, więc jedyna opcja to wysłanie pięknej lekko prowadzącej się damy, Sandii, która ma naukowca uwieść. Zarówno film, jak i opowiadanie Gibsona (z tomiku „Johnny Mnemonik”), na podstawie którego film powstał, nie mają dużo treści, ale bardzo dużo emocji. Rozmów i scen, którym retrospekcja po czasie nadaje nagle zupełnie inne znaczenie, a pozbierane w całości pozwalają na znalezienie alternatywnej historii.
Nie przeszkadza ani specjalnie nie dziwi brak typowo cyberpunkowych artefaktów, broni, techniki czy komputerów. Prawdziwa, cyberpunkowa walka dzieje się w mózgach, elektronicznych i białkowych, to najcenniejsza waluta. Do tego nie trzeba matriksowych ekranów, broni plazmowej i wszczepianych gadżetów.
Inne tego autora tutaj.
#40
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 25, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam -
Tagi:
2009, opowiadania, panowie, sf-f
- Komentarzy: 2
I znowu ambiwalentnie - z jednej strony Pratchett trzyma poziom, dając doskonale napisaną, wzruszającą (no komu nie drgnął muskuł po przeczytaniu "... i dlatego rodzimy się w wodzie, nie zabijamy delfinów i spoglądamy w stronę gwiazd", bo mnie i owszem) książkę o alternatywnej historii Ziemi, na której uchował się naród o bogatej, kilkudziesięciotysięcznej historii, ładnie splecionej ze znaną nam monarchią brytyjską. Z drugiej - książka w porównaniu z bogactwem kreacji Świata Dysku jest nijaka i dość płaska. Na maleńką wysepkę gdzieś na krańcach świata po uderzeniu tajfunowej fali (czy co tam robi taki duży plusk, co zmiata ludzi, domy i żywinę wszelaką) trafia angielska arystokratyczna nastolatka, poszukująca ojca, brytyjskiego lorda, 138-ego w kolejce do tronu. Dalej jest ładnie, choć nie dość, że przewidywalnie (opcja była tylko w kwestii zakończenia, bo równie dobrze pasowało złe i dobre), to dość pedagogicznie, trochę młodzieżowo i mniej cynicznie niż to na przykład w książkach o Straży jest. Dzikusy okazują się bardziej cywilizowani i ludzcy od poddanych korony brytyjskiej, następuje starcie ludów pierwotnych z cywilizacją, wychowana w wiktoriańskiej posiadłości i odziana w stertę halek Ermintruda (zwąca siebie samą - nie dziwię się - Daphne) poznaje, jak wygląda prawdziwe życie. Gdyby napisał to inny autor, byłabym zachwycona. U Pratchetta - na poziomie słabszych powieści dyskowych. Treściowo podobne do "Pomniejszych bóstw", ma parę bon-motów, ale raczej do zliczenia na palcach, a nie zachwycania się co kilka stron; raczej (i to pod koniec książki) lekkie skrzywienie ust w uśmiechu niż coś, do czego warto wracać.
I wbrew opinii z połowy lektury, kiedy to zastanawiałam się, po co Pratchett marnuje swój cenny czas na książki dla młodzieży - nie jest to książka zła, ale nie jest też bardzo dobra. Miły, czytalny średniaczek.
Inne tego autora tutaj.
#37
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 10, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, panowie, sf-f
- Skomentuj
Chyba bardziej od kiepskiej książki, którą odkładam w połowie bądź po kilkunastu stronach albo męczę długie dni, czytając po kilka kartek, nie lubię takiej, którą się świetnie czyta prawie za jednym posiedzeniem, a potem książka się kończy bez sensu. Niestety, to ten drugi przypadek. 90% książki to kompulsywne przerzucanie kolejnych stron, żeby jak najszybciej dowiedzieć się, co dalej. Jane Charlotte w więziennym pomarańczowym uniformie siedzi w sali przesłuchań więzienia i opowiada terapeucie o popełnionym przez nią morderstwie, które de facto nie było morderstwem, tylko pracą wykonywaną na zlecenie tajemniczej Organizacji, która oczyszcza świat ze Złych Ludzi. Niestety, z wciągającej historii kolejnych odsłon, które pokazują siłę Organizacji, jej wszechstronność i możliwości, im bliżej tylnej okładki, tym historia opowiadania przez Jane zaczyna być coraz bardziej nieskładna, żeby na samym końcu dojść do finału klasy (uwaga, to nie spoiler): "a to wszystko to się śniło". Pozycja obowiązkowa dla fanów Dicka (nic dziwnego, w końcu to hołd dla pisarza) i dla usiłujących wyśledzić, czy ta rzeczywistość, w której aktualnie się jest, to ta prawdziwa czy wirtualna.
Inne tego autora:
#35
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 7, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, panowie, sf-f
- Komentarzy: 5
Historia śledztwa w sprawie tajemniczego morderstwa jednego z krasnoludzkich oficjeli, prowadzona przez upartego komendanta Vimesa, jak również pouczająca historia o tym, że ciężko być ojcem 14-miesięcznego syna, któremu o 18 trzeba koniecznie przeczytać bajkę „Gdzie jest moja krówka”, choćby się wszystko sypało na głowę. A się sypie, bo wszystko wskazuje na to, że krasnoluda zabił troll, co prowadzi do walk ulicznych i eskalacji wielusetletniego konfliktu między krasnoludami i trollami. Niespecjalnie przepadam za Marchewą, bardziej mnie cieszy przeniesienie akcentu na cynicznego i błyskotliwego Vimesa i resztę jego wielorasowej gromadki na posterunku.
Tłumaczenie niezłe, ale miejscami trochę uwiera (kilkukrotnie użyte niezgrabne „świerzbiał”, nietrafione i niepasujące tłumaczenie gry słownej „iron-irony” na „ironia-aronia”, które zagrałoby w przypadku braciszka Cadfaela, pędzącego sok z jagód, a nie krasnoludów, znawców metalurgii).
Inne tego autora tutaj.
#21
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 6, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, panowie, sf-f
- Komentarzy: 5