Więcej o
panowie
Przyznam od razu, że po raz kolejny nie zrozumiałam tej książki w całości. Usiłowałam ze skrawków historii złożyć sobie całość, ale nie wyszło mi. Zgadzam się z częścią spostrzeżeń autora, części nie rozumiem. Może zmęczyła mnie struktura luźnych opowieści? Nie wiem.
To nie jest powieść (chociaż może jest?). To zbiór luźnych refleksji na temat życia, świata, wiary, celu istnienia, etosu pracy, depresji i umiejętności odnalezienia się wśród innych, ilustrowanych przez autora. Mam wrażenie, że luźna forma (podział na króciutkie "rozdziały", z przestrzenią na rysunek) to sposób na wprowadzenie oddechu w książkę, bo mówi o tych codziennych niepewnościach i strachach, których i ja doświadczam. Czy to, co nas kształtuje, to procesy chemiczne w głowie, które można "wyprostować" małą, żółtą tabletką, dzięki której jest łatwiej, człowiek jest sympatyczniejszy dla innych i trochę mniej myśli o sprawach egzystencjalnych? Czy człowiek ma coś specyficznego, jak kot miauczenie, a pies obsikiwanie drzew na spacerze? Czemu rodzina jest rodziną (i, jak to u Couplanda, każda jest nienormalna)? To książka o kryzysie w głowie bohatera, wychowanego bez wiary. I pada pytanie - czy jednak człowiekowi wiara w $DEITY nie jest potrzebna. Jakakolwiek.
I z tą optymistyczną inaczej myślą zostawiam Was, oddalając się w kierunku miasta zdominowanego przez zamek. I ulicę Książąt. Mimo że prognoza pogody TAM mówi, że +2 i śnieg.
Inne tego autora: tu.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 22, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Dag, Claire i Andy (narrator) mieszkają w Palm Springs i spędzają większość czasów opowiadając sobie historie. O rzeczach, które chcieliby zapamiętać z Ziemi, o końcu świata (wszak przełom 31.12.1999 i 1.1.2000), o swoich rodzinach, wyobrażeniach i strachach. Luźne historie przerywane są cynicznymi i postmodernistycznymi obrazkami i definicjami świata według pokolenia, które nie ma o czym marzyć.
California life is easy.
W zasadzie wszystkie obserwacje Couplanda o Pokoleniu X - ludziach, którzy zanegowali etos pracy i robienia kariery jako takiej - można odnieść do hipsterów. Tyle że hipsterzy są ironiczni, a pokolenie X realnie rzucało pracę w korporacjach na rzecz podawania drinków w barze na prowincji, spędzania życia na plaży i dorabiania tylko do poziomu, żeby było stać na wynajęcie byle jakiego domu i jedzenie. Czy odrzucając obowiązek człowiek staje się szczęśliwy?
Edycyjnie książka jest tragiczna - źle złożona (brakuje akapitów na 1. stronie każdego rozdziału, zamiast tego są znaki końca linii), opływanie obrazków jest zrobione przeraźliwie topornie. Nie umiem ocenić tłumaczenia, ale "Microserfs" też mi po polsku nie zgrzytało.
Inne tego autora tu.
#15
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 12, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Chyba najbliżej opisu książki jest fraza "ciotowski Dekameron". Michaśka, dziennikarz-literat, opowiada serię historii o "przegiętych" homoseksualistach, którzy mentalnie pozostali w latach 70. i 80. Nie są młodzi, nie są modni, nie są pachnącymi hipsterami, nie zależy im na miłości ani na związkach. Są reliktem, który tęskni za czasami, kiedy niedobitki radzieckich wojsk stacjonowały w Polsce, a znudzonym żołnierzom było wszystko jedno, czy na "obciąg" przychodzi kobieta, czy mężczyzna. Reliktem z epoki szaletów, mrocznych parków i wstydliwych urzędników z teczką, brutalnych pobić, kłamstw, mówienia o sobie jako o kobiecie i wielkiej udawance.
Czytałam i próbowałam zrozumieć, czym się życiu kierują/kierowali, ale nie zrozumiałam. W przeciwieństwie do "Drwala", gdzie oprócz poszukiwania archetypowego luja, heteroseksualnego byczka, działa się jakaś sprawa kryminalna, tu są tylko historie "piosenkarek", deklamujących "O Boże! Bożenka!". Barwne, zapada w pamięć, chociaż mam wrażenie, że wolałabym niektóre obrazy z głowy odszorować drucianą szczotką.
Inne tego autora tu.
#12
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 26, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, beletrystyka, opowiadania, panowie
- Komentarzy: 5
Drogi autorze, ja doskonale rozumiem, że po napisaniu ośmiu tomów o Harrym Hole'u można mieć dosyć zapijaczonego bohatera o dość moralnej duszy, ale na litość - czemu ciekawe śledztwo musi odbywać się w klimacie rodem z filmu Adrenalina? Harry jest trzeźwy od trzech lat, ale musi wstrzyknąć sobie porcję syntetycznej następczyni heroiny (udaje, ale i tak trochę mu trafia do krwiobiegu), obrywa w bójce, wylatuje przez okno, ma pociętą nożem szyję (i pieczołowicie zalepia ją norweskim analogiem duct tape, uprzednio zszywając sobie ranę znalezioną w hotelu nitką i igłą, oczywiście bez znieczulenia), znajduje się - pod wpływem alkoholu - w tunelu z wodą płynącą gwałtownie z obu stron, a na koniec autor zostawia mu tylko monolog wewnętrzny. Ja rozumiem, że jakoś trzeba serię zakończyć i doceniam, że nikt eks-policjantowi nie wyrwał serca i nie zamontował generatora oraz nie spalił go żywcem, ale i tak.
Hole wraca po tych trzech latach w trzeźwości z Azji, gdzie zajmuje się windykacją długów (i ma zamężną kochankę w Szanghaju), ponieważ w więzieniu ląduje syn Rakel, Oleg. Jest oskarżony o zamordowanie dilera i narkomana, Gusta. Poszlaki są silne, tym bardziej, że sam Oleg jest ciężko uzależniony, mimo że z porządnej rodziny. Harry węszy jednak, że w grę wchodzi matactwo dowodami i gra polityczna ze strony oficjeli i dawnych kolegów. Chodzi więc po Oslo w swoim lnianym garniturze, który z biegiem dni zyskuje coraz to nowe plamy i walor (zwłaszcza po lądowaniu w śmietniku). I mimo że kilkakrotnie sprawa wydaje się zakończona, a Hole może wyjechać z Norwegii, w pewnym momencie nawet z Rakel, MUSI wyjaśnić wszystko. Bez względu na koszt.
Inne tego autora tu.
#11
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 18, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panowie
- Komentarzy: 2
Za pomocą ziemniaka i kilku metalowych wihajsterków można zmontować sobie urządzenie - kroker, za pomocą którego można iść na wschód albo na zachód. Na taką samą Ziemię, jak Podstawowa, ale inną - taką, na której w przeszłości ludzkość się nie rozwinęła. Między światami można przenosić wszystko, oprócz żelaza (to we krwi można). Ma to sporo konsekwencji - od politycznych do ogólnoludzkich; można zacząć życie od nowa, bez cywilizacji albo pojawić się z bombą w Izbie Gmin. A, i po przejściu między światami się wymiotuje przez kwadrans, więc nie warto robić tego za często.
Nie wszyscy potrzebują urządzenia, żeby się przenosić - Joshua Valiente przenosi się tak łatwo, jak oddycha. Ze względu na to zostaje zwerbowany przez korporację i wraz z reinkarnowanym w sztuczną inteligencję Tybetańczykiem, Lobsangiem (czuję silny wpływ Pratchetta) udaje się w niespotykaną podróż tak daleko, jak można. Na zachód.
Jak zawsze, zastanawiam się rozpoczynając kolejny tom spoza Świata Dysku, po co Pratchett pisze cokolwiek spoza tego uniwersum, ale zbliżając się do 3/4, już wiem. Tym razem rzecz jest o poszukiwaniu. Siebie, świata, sensu i celu wszystkiego. I w pewnym momencie złapałam się na tym, że myślę nad skonstruowaniem krokera, bo może i z naszego świata da się przejść na zachód. Albo na wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja.
Inne tego autora tu.
#8
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 12, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
panowie, popularnonaukowe, sf-f, 2013
- Komentarzy: 3
Inżynier Wojciechowski zgłasza na milicję zaginięcie swojej żony, która nie czekała na niego z obiadem, kiedy głodny wrócił z pracy. Ba, musiał sam ugotować ziemniaki i podgrzać mięso. Nikt go nie traktuje poważnie, każą czekać co najmniej dobę, ale inżynier ma kontakty, więc dzwoni do swojego przyjaciela, pułkownika milicji, który - dla odmiany - sprawą się przejmuje. Nie tylko ze względu na starą przyjaźń i dotychczasowe ciężkie przeżycia inżyniera (poprzednia żona go zdradzała i była ogólnie nieprzyjemna), ale ze względu na to, że inżynier jest socjalistycznej sławy specjalistą od laserów[1]. Od razu wchodzi w to kontrwywiad, który szybko wykrywa, że piękna Elżbieta wcale nie miała na imię Elżbieta i była wytrawnym szpiegiem. Oczywiście Elżbieta zostaje znaleziona i okazuje się, że jednak nie szpiegowała, bo obudziła się w niej miłość do kraju ojczystego mimo prania mózgu w erefenowskim "instytucie kultury".
Akcję posuwa do przodu głównie ciężka praca wywiadowców. Jeden z nich rujnuje się na kawę i melbę w Europejskim, żeby od fertycznej ekspedientki wyciągnąć rysopisy towarzyszy potencjalnych porywaczy zaginionej damy. Drugi udaje najpierw domokrążcę (sznurowadła i inne barachło), potem agenta ubezpieczeniowego, ale tak nieudolnie, że obrywa po głowie[2].
[1] Bawiąc, uczyć: polscy inżynierowie odbili wiązkę lasera od powierzchni księżyca i nie tylko.
[2] Za to dostajemy krótką lekcję, jak uwalniać się z więzów w warsztacie za pomocą pilnika (zwanego raszplą) i imadła (zwanego imadłem).
Inne tego autora tu.
#6
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 29, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
kryminal, panowie, prl, 2013
- Skomentuj