Więcej o
majowka2015
Miałam takie przeczucie, że w takim mieście jak Berlin (które ma dwa zoa, rzekę, wieżę telewizyjną i currywursty), musi być ogród botaniczny. I to było dobre przeczucie, bo berliński Botanik to trzeci co do wielkości na świecie. Ze względu na gabaryty i to, że machnęliśmy wcześniej jeszcze rundkę po Muzeum Historii Naturalnej[1], obejrzeliśmy oranżerie i kawałek japońskiego ogrodu i nastąpiło zmęczenie materiału, na które nie wystarczyło leżenie na gęstej trawie. Zdecydowanie następnym razem zapakuję kosz piknikowy i zaplanuję dłuższą eksplorację wszystkich zakątków oraz muzeum przy ogrodzie.
Widziałam kijanki! Pierwszy raz w życiu! (... a Ty, kiedy ostatni raz robiłaś coś po raz pierwszy?).
Zdjęcia będę dodawać sukcesywnie, na razie kilka na zachętę (jakoś mi się ich machnęło koło 300, nie wiem sama, jak). EDIT: GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Już bardziej dokładnie niż prawie trzy lata temu, pani kierowniczka wmościła się na kanapę, nad którą był film o kosmosie i domagała się symultany na podstawie cichutkiej ścieżki dźwiękowej po niemiecku, którym i owszem nieco, ale nie wszystko.
GALERIA ZDJĘĆ.
Adresy:
Obiad: Nirwana, Schloßstraße 49.
Ogród Botaniczny: Königin-Luise-Straße 6-8.
Muzeum Historii Naturalnej: Invalidenstrasse 43.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 3, 2015
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, niemcy, ogrod-botaniczny, majowka2015
- Komentarzy: 3
Wyrobiłam w sobie już dość dawno przekonanie, że najfajniejszym posiłkiem dnia jest śniadanie, nawet takie spożywane w okolicach południa. Nie pojechaliśmy na Kreuzberg, więc nie było okazji spotkania Poli Dwurnik (dzięki czemu nasze sery były bezpieczne). W wielu miejscach w Berlinie (i nie tylko w Berlinie) można znaleźć sieciowe śniadaniownie - Kamps Backstube, z kanapkami, croissantami, ciastem, a w większych lokalach z wieloskładnikowymi śniadaniami. I kawą.
W wersji bardziej etnicznej trafiliśmy zimą do barku MyHome Breakfast & Coffee Shop prowadzonego przez uśmiechnięte Arabki - mnóstwo różnych wersji śniadań, od słodkich do wytrawnych, dla wege i jajko- i mięsożerców.
Ale chyba najmilej było w mieszczącej się przy Bayerischer Platz restauracji Robbengatter (Seal's Paddock), gdzie można było nawet wybrać śniadanie w wersji dziecięcej (jajko na twardo oraz croissant z nutellą), a kelner wyglądał jak Adam Słodowy. Tak jak w większości miejsc, śniadania kosztują zwykle od 5 do 8 euro za zestaw (czasem ciut więcej, jak zestaw z łososiem czy czymś bardziej wyrafinowanym), napoje oddzielnie. W niedzielę trafiliśmy na brunch table - 9 euro za all you can eat dla pań, 10e - dla panów (#gender).
Ponownie przespacerowaliśmy się po Muzeum Techniki, tym razem jednak z rundką po części nieinteraktywnej (lokomotywy! nastawnia! maszyny drukarskie! samoloty! łodzie!), gdzie WTEM w małej symulacji kopalni z drewnianym wózkiem wpadliśmy na Wojtka z przedszkola (z rodziną), który się w Mai kocha. Dzieci w stadzie zwiedzają dość dynamicznie, ale bez marudzenia, a dodatkowo można z rodzicami wypić karafkę Imiglikosa. O Spectrum pisałam w grudniu, tym razem do Domku Czarownicy został wydelegowany TŻ.
Jak ktoś będzie sprytniejszy niż ja, to za okazaniem biletu z Muzeum Techniki można wejść do Muzeum Historii Naturalnej ze zniżką (i vice versa, drugi bilet gratis do końca 2015); zauważyłam dopisek dopiero przy czyszczeniu kieszeni po powrocie do domu.
Adresy:
Kamps Backstube am Checkpoint Charlie - Friedrichstrasse 41,
Kamps Backstube Bikini Haus -Hardenbergplatz 2,
MyHome Breakfast & Coffee Shop - Kochstraße 28 - niestety, zlikwidowane (edit: maj 2016),
Robbengatter Restaurant - Grunewaldstraße 55.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 2, 2015
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
Niemcy, Berlin, majowka2015
- Skomentuj
Najważniejszym artefaktem wyjazdu okazał się duży pusty kubek po kawie nawynos, albowiem kiedy się przejeżdża przez tunel szybkiego ruchu pod Berlinem, to sytuacja robi się nieco napięta, jeśli najmłodszy uczestnik wycieczki zdradza chęć nagłego zwrotu spożytego w obfitości[1] pożywienia i napojów. Kubek utrzymał, doznałam wprawdzie uszczerbku na spodniach, ale w piątek spokojnie mogliśmy iść do zoo, a nie szukać na już w dzień wolny w Niemczech myjni samochodowej.
Myślałam, że wybraliśmy niesprytnie, idąc do zoo w dzień wolny od pracy, ale pogoda była doskonała (słonko, 16 stopni, 0% szans na deszcz), a ogromną[2] kolejkę przy głównym wejściu ominęliśmy, wchodząc w kilka minut od strony przeciwnej. Berliński zoolog jest fantastyczny - gęsty, zielony, pachnący wiosennym kwieciem (poza pawilonem drapieżników, który pachnie zwierzęciem), mimo tłumów wygodny, z mnóstwem ławek i zakamarków.
Z niejakim wstydem muszę wyznać, że najzabawniejszym wydarzeniem wizyty był tak na oko 2-letni malec, który zaaferowany wrąbał się w Petting Zoo w sadzawkę koło kranu do mycia rąk, tak po pas. Zapewne to zabawne dla niego i rodziców nie było, ale minę miał wartą wszystkich pieniędzy.
Adresy:
Bardzo przyjemna restauracja peruwiańska (z grającym do pieczystego młodym człowiekiem z gitarą): Sabor Latino, Badensche Straße 35.
Zoologischer Garten Berlin AG, Hardenbergplatz 8 (wejście główne), Budapester Str. 32 (wejście zapasowe, przy Akwarium).
[1] Albowiem chyba przestawimy się na karmienie w samochodzie. Wystarczy, że są zapięte pasy i uruchomiony silnik, a już zaczyna się przetrząsanie prowiantu i ciągłe pytanie "A co jest jeszcze do zjedzenia" (duży ogórek, kilka kawałków marchwi, chrupki ryżowe, chleb żytni, soczek, woda, precelki, jabłko, oreo). Oczywiście zakładając, że się nie zwróci.
[2] EDIT: całkiem małą, patrząc na kolejkę do poznańskiego Nowego Zoo (2h czekania).
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 1, 2015
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, berlin, zoo, ogrod-zoologiczny, majowka2015
- Komentarzy: 4