Więcej o
2020
Nieustająco zachwyca mnie, jak bardzo różnorodne i inne od wszystkiego, co znam, są światy Miéville’a (oraz oczywiście to, że w jego głowie na pewno są jeszcze inne, jeszcze dziwniejsze). Toromorze to twór nieogarnialny dla swoich mieszkańców, empiria mocno walczy z legendami, najcenniejszą niematerialną walutą. Dwa poziomy nieba, przy czym nadniebie, w którym żyją przerażające potwory, jest pełne toksyn z dawno zakończonej epoki przemysłowej. Dwa poziomy ziemi, gdzie w podziemiu - ukrywającym szczątki dawnej cywilizacji, “odzysk” - ryją zmutowane zwierzęta, dramatycznie niebezpieczne, ale też będące Filozofią i źródłem pożywienia. Na tym nabudowany jest świat właściwy - wydająca się nie mieć końca plątanina torów, na której przemieszczają się toromorscy żeglarze w pociągach[1] oraz archipelag rzadko rozrzuconych wysepek z niezniszczalnego gruntu, na których żyją ludzie w małych państwach.
Nastoletni Sham chciał być odzyskiwaczem, ale wylądował jako pomocnik lekarza na kretowniku, ogromnym pociągu z załogą polującą na kretoryje, przerażające ogromne przedwieczne zwierzęta; pani kapitan, pozbawiona podczas jednego z polowań ręki, ma idee fixe odnalezienia i zabicia największego kretoryja w kolorze kości słoniowej (białego, ale nie do końca). Niedopasowany nastolatek przypadkiem trafia na zaginiony pociąg, w którym są dokumenty świadczące o odnalezieniu krańca znanego świata, to staje się z kolei jego życiową Filozofią. Trafia na osierocone rodzeństwo poszukiwaczy, Calderę i Caldera i … wcale razem nie wyruszają na spotkanie przygody, bo autor ma zupełnie inny zamysł na całą historię, puszczając do czytelnika oko.
To powieść raczej młodzieżowa, chociaż - ze względu na to, że awanturnicza - krew się czasem leje, ale w takim starym dobrym stylu morskich opowieści. Uwielbiam przetworzenie zarówno literackich tropów (oczywiście Melville, ale i Defoe, Stevenson, Aiken, Le Guin i Strugaccy), jak i społecznych - wielkich korporacji dzielących między siebie świat, żeby postawić kolejną fabrykę, kolejną plantację, kolejny kilometr torów, które kiedyś (może) staną się częścią Toromorza.
[1] Załoga cięła, odrywała, obierała &[2] piłowała. Postękiwali & podśpiewywali szanty, “Z pijanym palaczem co zrobimy” (...)
[2] W dawnych czasach nie wszystkie słowa zapisywano tak jak teraz. Kiedyś słowo “&” wyglądało inaczej, było krótsze & pozbawione pętelki. Teraz wydaje się to szaleństwem. Ale naprawdę tak było & nic na to nie poradzimy”. Jakże ładnie autor przemyca to, że bohaterowie żyją na zrębie naszej cywilizacji, na pogorzelisku po biznesowych wojnach, a “nasze myśli to odzysk ze śmietnika historii, nasz umysł to urządzenie przetwarzające chaos na opowieść”.
Inne tego autora.
#67
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 31, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panowie, sf-f
- Skomentuj
Władysław Krupiński - Celny strzał #058
Spis osób:
- kapitan Mirski - nawet najgorszą wiadomość lubi przekazywać natychmiast[1]
- Jolanta Stawicka - młoda i zgrabna, ale zaczerwienionymi oczami
- Karol Stawicki - inżynier w spółdzielni “Elektrosprzęt”, z zamiłowania myśliwy i fotograf
- Jankowski - leśniczy w Grocholinie
- pułkownik - zwierzchnik Mirskiego, zadaje mu uprzejme pytania
- Ela Kotarska - sekretarka prezesa, młoda, fertyczna i zalotna blondyneczka
- Bernard - prezes “Elektrosprzętu”, przystojny i z lekka szpakowaty
- Hanka - dziewczyna Mirskiego
- Jan Zbykowski - przyjaciel Stawickiego
- sierżant Marciniak - emerytowane źródło informacji
- Bernard - były chłopak panny Eli
Żona inżyniera Stawickiego zgłasza zaginięcie męża, który wyjechał na polowanie (tyle że z aparatem fotograficznym, a nie strzelbą) i nie wrócił. Milicja zajmuje się sprawą chętnie, zaczynając od wyjaśnienia, że nie jest za zniknięcie męża odpowiedzialna[2]. Zaginiony mąż znajduje się po kilku dniach, niestety zastrzelony. Co ciekawe, dane pistoletu znajdowały się już w archiwach - kilkadziesiąt lat wcześniej strzelano z niego na posterunku w małej miejscowości właśnie do Stawickiego, ale wtedy nie ze skutkiem śmiertelnym. Inżynier pilnował wtedy na ochotnika strażników z obozu koncentracyjnego, w którym wcześniej przebywał. Dodatkowym tropem jest nagranie, które inżynier przed śmiercią zarejestrował mikrokamerą w swoim samochodzie - widać na nim morderców. Wydawałoby się, że sprawa jest prosta, ale ktoś Mirskiemu zaczyna grozić, a nawet groźbę realizuje, przez co ranny kapitan ląduje w szpitalu.
Się pali: “extramocne”, “carmeny”.
Się pije: domową nalewkę.
Się ma równouprawnienie: kapitan pomaga swojej dziewczynie zanieść naczynia do kuchni po kolacji, którą przygotowała.
[1] Tyle że nie. Wdowa po inżynierze dowiaduje się o śmierci męża z komunikatu w telewizji.
[2]
- Proszę pana… przygryzła ładne, dyskretnie umalowane usta. - A może Karol został zatrzymany przez panów?...
- Przysłalibyśmy już dawno powiadomienie. Proszę tego nie brać pod uwagę.
Inne tego autora tutaj.
Janusz Osęka - Śmierć w żlebie Kirkora #059
Spis osób:
- porucznik Jan Dudziak - Komenda Miejska w Zakopanem
- sierżant Stanisław Książek - fotograf milicyjny
- Anna Zemanek (22) - turystka z Krakowa, nauczycielka, najpierw zaginiona, potem martwa
- Halina Gałaj - kierowniczka pensjonatu „Krokus”
- ratownik Smreczyński - GOPR
- Antoni Tobiaszewski - raczej zamożny, choć prowadzi niezbyt czyste interesy
- Tobiaszewska - ma zawsze wszystko za złe
- Zdzisław Piątek (25) - z Gdyni, ciągle się uśmiecha, połączenie bigbitowca i konika sprzed kina
- Ksawery Wojtecki (40+) - spokojny, małomówny zaopatrzeniowiec z Krakowa
- Wojtecka - prowadzi z sukcesami warsztat wytwarzający plastiki, żona Wojteckiego
- Jadwiga Wiśniak (21) - maszynistka z Łodzi, współlokatorka denatki
- Marta Rataj (20) - liceum pedagogiczne, jw.
- Stefania Zemanek - matka nieboszczki, wygląda na to, że nie znała wcale córki
- Natalia Ciołkosz - raczej znajoma niż przyjaciółka Anny
- Wojciech Czarnecki - właściciel czerwonej Skody, zakopiański podrywacz
- ”Czarny Stach” - Stanisław Wańtuła, handluje walutą na Bukowinie
- kapitan Czesław Szarecki - kolega Dudziaka ze Szczytna
- Szymon Wrzos - inwalida, skończył z rozbitą głową
- Franciszek Gałas - sąsiad, znalazł martwego Wrzosa
- Daniel Badura - sąsiad Wrzosa, bez wpływu na akcję
- Piotr Siwek - sąsiad Wrzosa, odpłatnie użycza teleskopu turystom
- Biernacki - kadrowiec w dawnej pracy Wrzosa, dużo wie
- Ignacy Wolicki - zmalwersował, a Wrzos na niego doniósł, więc odsiedział
- Maria Wrzos - bratowa denata
- Zenon Wrzos (17) - siostrzeniec, przypadkiem w okolicach Zakopanego
- Wolak - informator Szareckiego
- doktor Doliński - gastrolog z umiejętnością obserwacji
- Iwona Szczęsna - narzeczona Czarneckiego, ale niechętnie
- Burcyn - lokalny celebryta, gawędziarz góralski
- Helenka - dochodząca Tobiaszewskich
- Gorczycki - wspólnik Wojteckiej
- Żakowicz - kierownik schroniska, na szczęście ma porządek w papierach
Anna przyjechała na urlop do Zakopanego i po trzech dniach zaginęła, znalezioną w Żlebie Kirkora; co ewidentnie świadczy o tym, że ktoś ją zepchnął. Śledztwo wyklucza wypadek tym bardziej, że dziewczyna była w 3. miesiącu ciąży. Niedługo potem ginie Wrzos, mieszkający w Zakopanem emeryt po przejściach, żyjący w biedzie. Milicja szuka powiązań, bo niedługo przed śmiercią ktoś widział Wrzosa zaczajonego pod pensjonatem, w którym wcześniej mieszkała denatka. Wygląda na to jednak, że oboje zamordowanych nic nie łączy; ważnym tropem natomiast jest trzydniowa nieobecność Anny podczas poprzedniego urlopu i sposób, w jaki Wrzos dorabiał sobie do renty.
Się pali: carmeny.
Się (nie) je, bo:
Tu czekały go [kapitana] jednak kłopoty z kolacją. Portier nie chciał wpuścić gościa do restauracji bez wykupienia karty konsumpcyjnej za sto złotych.
- Jest dancing! - tłumaczył surowo.
- Ale ja chciałem tylko zjeść coś szybko. Jestem głodny.
- Nie! - przeciwstawiał się ostro. Wreszcie uległ błaganiom kapitana, ostrzegając jednak: - Wpuszczę pana,
ale niech pan tylko spróbuje zatańczyć!
Się dokonuje przeszukania, ale czasy nie sprzyjają minimalizmowi:
Na dole szafy były dwie szuflady. W górnej stare półbuty leżały obok zeszłorocznego kalendarza
ściennego, połamany ołówek, przepalona żarówka, świeca, jakieś śrubki, gwoździe, kłębki sznurka. W dolnej tkwił
zniszczony skafander narciarski, kilka blaszanych łyżek i widelcy, torba cukru, pudełko kawy „Marago”, trzy pary
skarpetek, okulary słoneczne, pastylki na żołądek „Idalbina”, sweter wełniany koloru szarego. Z leżącej obok otwartej walizki wysypywały się: torba makaronu, zatłuszczone karty do gry, dwie koszulki „polo”, latarka elektryczna, sznurowadła. Wewnątrz leżały stare numery „Przekroju”, dwie pary kalesonów, pasek do spodni, krawat, lusterko, torebka cukierków miętowych.
Jerzy Łaniewski - Prześwietlone zdjęcie #60
Spis osób:
- inżynier Zbigniew Rudziński - kierownik zespołu projektowego, a nie poganiacz mułów
- Zosia Juszczyk - kreślarka, nieoficjalnie sekretarka, szczupła nieduża blondyneczka
- Janek Kaliński - świetny fotograf, ale mentalny nastolatek-dowcipniś[1], złota rączka do samochodów
- inżynier Kwiecień - najmłodszy w zespole
- Wacław Poliński - “Stary”, dyrektor
- Krystyna - sekretarka dyrektora
- inżynier Wacław Turoń - pupilek Rudzińskiego
- mecenas Władysław Marczuk - radca prawny, często wpada na pogawędkę do zespołu
- inżynier Wiktor Rapecki - zapalony amator motoryzacji, trochę chodził z Zosią
- Jan Kowalik - portier i woźny
- Kowalikowa - woźna, żona Kowalika
- inżynier Helena Ceruk - dawna pracowniczka Pracowni
- Władysław Piekliński (ps. Piekiełko) - fachowiec od giełdy samochodowej, przyjaciel Kalińskiego
- Antoni Zawada - fotograf z Barlinka
- Marek Jabłoński - właściciel mercedesa spod Grójca
- kapitan Wiesław Niecki - gwiazda polskiej kryminalistyki
- Stefan/Jurek - narrator, dziennikarz, marzy o uczestniczeniu w śledztwie
- sierżant Berski - współpracuje z Nieckim od lat, więc czyta mu w myślach
W Pracowni Konserwacji zabytków fotograf wychodzi na pół godziny, ale już nie wraca mimo że miał oddać dokumentację do pilnego projektu. Po tygodniu zostaje znaleziony martwy w nieczynnej kotłowni, ktoś zatłukł go łomem. Milicja wraz ze współpracującym znajomym dziennikarzem usiłuje odkryć, czemu nikt nie chce opowiadać o żartach Kalińskiego oraz czemu mimo pogarszającej się jakości pracy fotograf jednak utrzymuje się na stanowisku. Po mrówczej pracy przy przeglądaniu archiwum fotograficznego denata okazuje się, że wesołek szantażował swoich kolegów zdjęciami (a to w sytuacjach erotycznych, a to podczas pijackiej imprezy). Pozostaje odkrycie, komu nastąpił na odcisk na tyle, żeby musiał zginąć. Co ciekawe, nie pojawia się w fabule żadne prześwietlone zdjęcie, bo denat był świetnym fotografem.
Się je: golonkę firmową.
Się pije: koniak (tylko 25 gram!), wódkę (w celu przepchnięcia projektu budowlanego z niedoróbkami).
Rys historyczny: giełda samochodowa na Okęciu.
Mimowolny antysemityzm: sprzedawany samochód “idzie do Żyda”.
Się ma kiepskiego redaktora: narrator raz jest Stefanem, raz Jurkiem, zaś Kaliński zaginął w sierpniowe popołudnie, które potem okazuje się być 20 lipca.
Się pali: wcale! Nikt nawet paczki z papierosami nie wyciąga!
[1] Mysz sekretarce do szuflady, łajno z plastyku na biurko, chlapanie białych bluzek znikającym atramentem czy fotomontaż woźnego w mundurze esesmana, zatrzymajcie tę karuzelę śmiechu.
Inne tego autora:
Inne z tego cyklu tutaj.
#66
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 26, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panowie, prl, kryminal
- Skomentuj
Pani profesorowa udaje się na obserwowanie zaćmienia księżyca do domu doktora Beringera. Na miejscu okazuje się, że oprócz salonowo niewinnej obserwacji zaćmienia ma się też odbyć seans spirytystyczny, a dodatkowo jednym z 12 gości jest szatan - niesławny nihilista Przybyszewski. Seans jak seans, zapada ciemność, medium nie jest zbyt przekonujące, ale w pewnym momencie gospodarz ulega jakiemuś atakowi ze skutkiem śmiertelnym. Obecny kolega po fachu stwierdza otrucie strychniną. Szczupaczyńska węszy sensację, sugeruje więc wezwanie zaprzyjaźnionego sędziego śledczego Klossowitza, który ma do niej słabość i pozwoli jej na współpracę przy śledztwie. W trakcie poszukiwań pani profesorowa odkrywa kilka zdrad małżeńskich, powiązania finansowe, zwykłe cwaniactwo, miałkość skandalistów skupionych wokół Przybyszewskiego i wreszcie ogromną zazdrość, która doprowadziła do przemyślnej zbrodni. Aby do tego dość, usypia męża środkiem nasennym, bo narzeka na jej częste wychodzenie z domu i korzysta ze zdolności aktorskich służącej Franciszki.
Albo się starzeję, albo już mnie Szczupaczyńska aż tak nie drażni jak wcześniej. Owszem, jest małostkowa i skąpa, dużo robi na pokaz, a śledztwo prowadzi, żeby poczuć się lepsza od swoich znajomych i poznać ich grzechy, ale sama robota detektywistyczna jest w porządku.
Inne tej autorki tutaj.
#65
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 25, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panowie, kryminal
- Skomentuj
Cztery opowiadania, które łączy lokalizacja - kamienica na Opaczewskiej w Warszawie, imiona bohaterek (różne warianty imienniczki Matki Boskiej[1], Marii), które czasem ocierają się o siebie, ale nie są siebie wzajemnie świadome. Bazarówa Mańka nasłuchała się czerniakowskich piosenek o podwórkowej Czarnej Królowej i marzyła o tym, żeby coś znaczyć chociaż dla jednej osoby, niekoniecznie dla wszystkich. Terroryzowana latami i zaniedbana przez matkę, bo brzydka i tępa, opuszczona przez męża, bo bezpłodna, wpadła w alkoholizm i w alkoholowym widzie rodzi dziecko-embrion, które tylko ona widzi[2]. Pani Maria Wachelberska (już nigdy Wachelberg!), poznaczona żylakami weteranka Powstania Warszawskiego, bywalczyni przychodni, do dziś się ukrywa. Bo może ktoś się domyśli, że tak naprawdę nazywa się Wachelberg i jako jedyna z rodziny przeżyła getto. Jej finalną kwaterą jest piwnica w kamienicy na Opaczewskiej. Paniopan Marian, cichutki, kulturalny, na rencie z powodu zniszczonego w wojsku przez heteronormatywnych kolegów kręgosłupa, ma śliczne mieszkanko na tejże Opaczewskiej, zręczne ręce i ogromne poczucie estetyki. Wreszcie Marysia, nastolatka, która wymyka się z mieszczańskiej kamienicy nocami, żeby potrząsnąć światem, wrzucić ziarenko do bezbłędnej maszyny. Niech coś się dzieje, niech się wszyscy obudzą.
Pomiędzy bohaterami pojawiają się archetypy kobiet, wytłuszczone w tekście - Wariatki, Święte, Kury, Handlary, Kiblary, Strażniczki Podwórek, Wdowy Cmentarne, Barmanki, Biurwy i wreszcie Buntowniczki, które - zapytane o motywację - skromnie odpowiadają: “Ach, nic takiego. Posprzątałam całe mieszkanie i taki mi właśnie przyszedł do głowy pomysł, żeby może coś rozpierdolić”. Atlas, jak tytuł wskazuje, nie jest fabularny; wątki kobiecych losów autorka wplotła potem w “Cwaniary” (i pewnie inne historie), gdzie głos tych, które są za kulisami, takie zwykle, pomijalne, nagle okazał się ważny.
[1] “Święta Bozia z góry zerka, jak nam w rękach tańczy ścierka” - szemrzą na kolanach pokolenia gospodyń w mantrze do Matki Boskiej Sprzątającej. Maria W* tytułuje się “Matka Boska Warszawska. Strzegąca samotnych dziewczyn wyruszających wilgotnymi kanałami. Narażone na wojenne zamiecie. Na gwałty, na degradację w szeregach żołnierskich. Na porwaną sukienkę, wyszarpniętą bieliznę. Panie generale, melduję posłusznie, że przyjmuję od dzisiaj pseudonim Matka Boska Żydowska, matronka wszystkich bojowniczek getta i powstań zbrojnych. Kobiet strzelających, bombowniczek, morderczyń, rebeliantek, sabotujących terrorystek, wariatek z karabinem. Kobiet-rewolucji, które w nocy kręcą włosy na wałki, żeby rano ładnie wyglądać na barykadzie. Którym podarły się ostatnie pończochy, więc kopiowym ołówkiem rysują sztuczne szwy na gołych łydkach.”.
[2] Tak, w tym momencie poległam, kiedy próbowałam czytać “Atlas” w okolicach końca ciąży, hormon nie pozwala się cieszyć fantastycznymi zdaniami autorki, jej obserwacjami ponad fabułą życia, reporterskim zapisywaniem mowy ulicy.
Inne tej autorki tutaj.
#64
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 24, 2020
Link permanentny -
Tagi:
panie, 2020, beletrystyka -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Eddo-Lodge pokazuje w zbiorze swoich esejów smutną rzeczywistość niebiałych Brytyjczyków - bez względu na to, gdzie się urodzili (a sporo z nich jest rodowitymi Brytyjczykami, których tym bardziej boli uprzejma propozycja, żeby “wrócili do siebie”), nigdy, jeśli nie wprowadzi się w rzeczywistości społecznej zmian, nie będą równoprawni białym Brytyjczykom. Punktem wyjścia dla autorki jest feminizm, ale nie ograniczający się do równouprawnienia kobiet, a równouprawnienia wszystkich - kobiet, mężczyzn, czarnych, brązowych, pełnosprawnych i niepełnosprawnych, heteroseksualnych i z całego spektrum LGBT+. To, w jaki sposób odbierani są ludzie o innym niż normalny (sic!) kolor skóry - „domyślny znaczy biały. Czarność oznacza, że ktoś jest »inny«, a co za tym idzie – podejrzany”; ”Mówią nam, że czarni aktorzy i aktorki w rolach głównych bohaterów są nierealistyczni” - wymaga zrezygnowania z “białego przywileju” i rasizmu wbudowanego ze strachu i w obawie o utratę tożsamości przez białych. Efektem takiej budowy społeczeństwa jest klasizm, gdzie tylko szczególnie zdeterminowane jednostki mogą wskoczyć poziom wyżej, przy czym zawsze będą określani “jak na niebiałego jest całkiem…”. Obserwacje wsparte są o rys historyczny - skąd się wzięła Czarna Brytania: kolonializm, niewolnictwo, wcielanie “poddanych korony” do brytyjskiej armii na frontach I wojny światowej jako opcji na awans społeczny.
Tytuł jest przewrotny - to nie autorka chce przestać dyskutować, tylko biali nie chcą być (jeszcze) partnerami do dyskusji. Próba zmiany istniejącego systemu to dla nich utrata wszystkiego, na co pracowali ich przodkowie - przodownictwo białej rasy, a na to nie można pozwolić, bo jak.
Do książki dołożone jest posłowie Moniki Bebako o ksenofobii (również w stosunku do zakorzenionych w kulturze Żydów, bo ciemnoskórych jest znacząco mniej) w polskiej tożsamości.
#63
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 20, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panie, reportaz
- Skomentuj
W 1896 roku do majątku Nassenheide pod Szczecinem przyjeżdża z pruskim mężem i trójką małych dzieci Elizabeth, Brytyjka pochodzenia australijskiego. Małżeństwo nie jest zbyt udane, bo mąż jest sztywny w poglądach na życie i role społeczne, Elizabeth cieszy się więc, że jej pan wyjeżdża często w interesach, zostawiając ją sama z największą, nawet przed dziećmi, miłością - ogrodem. Tu metodą prób i błędów, bo ziemia kiepska, światło niekoniecznie korzystne, a dodatkowo kolejni ogrodnicy mają swoje przyzwyczajenia inne niż fanaberie nieco egzaltowanej dziedziczki (jeden nawet jest chory psychicznie), usiłuje z zaniedbanego gąszczu zrobić kwiatowy raj. W recenzjach czytałam, że to “najnudniejszy kawałek książki, bo co kogo obchodzi sadzenie i odmiany róż”, więc jeśli ktoś się nastawia w tym pamiętnikarskim zapisie - od maja do kwietnia kolejnego roku - na wyrafinowaną akcję, to się rzeczywiście rozczaruje. Elizabeth fantastycznie opisuje swoje starania ogrodnicze, często autoironicznie, swój zachwyt przyrodą, która jest dla niej ratunkiem od oschłego męża (jak potem można przeczytać w źródłach, pozbawiającego ją na mocy pruskiego prawa zarobków za napisane książki) czy konwenansami.
Między wierszami jednak jest sporo o realiach epoki, przedstawianych często w ostrych opiniach męża Elizabeth, nie bez powodu zwanego Gniewnym. Niżej urodzeni powinni znać swoje miejsce w hierarchii, zarabiając grosze za pracę dla państwa i ciesząc się jak dzieci z drobnych prezentów, kobiety są od rodzenia dzieci, do czego są przystosowane tak, że nie czują bólu, tylko przyjemność, poza tym trzeba je regularnie bić, wtedy porządek świata będzie utrzymany. Elizabeth opisuje sąsiadkę, drobną bogobojną Niemkę, która twardą ręką trzyma swoją służbę, nie szczędząc im wychowawczych razów, oczywiście tylko dla ich dobra. Unika znajomych ze swoich sfer, buntując się przeciwko “bywaniu” w wielkim świecie, tego samego chce dla swoich córek, bo naturę i ogród ma w większym poważaniu niż splendor. Wymuszone przez znajomych przewlekłe wizyty (zwłaszcza przypadkowych ludzi - nieprzyjemnej Minory) są do przetrwania tylko dzięki poczuciu humoru i ucieczce w ogród.
Jest kilka wydań tej książki na rynku, ja mam to (link niesponsorowany); w środku piękne ilustracje ogrodów i kwiatów. Mogłabym oczywiście zrobić zdjęcie, ale nie zrobiłam, a książkę pożyczyłam mamie.
#62
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 17, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, beletrystyka, panie
- Skomentuj