Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o 2018

Cormac McCarthy - Droga

Świat się skończył, nie wiadomo dlaczego. Zimno, nie ma już słońca, przemysłu, rządów, prądu. Po popiołach cywilizacji idą ojciec z synem, pchając sklepowy wózek z zapasami, znalezionymi po drodze. Idą, bo nie jest bezpiecznie zostawać w jednym miejscu, a dodatkowo na wybrzeżu jest cieplej. Czasem są głodni, czasem muszą uciekać przed ludźmi, którzy mogą ich skrzywdzić. Bo nie ma już zwierząt, ale najgroźniejszym drapieżnikiem jest człowiek, odarty ze społecznych konwencji, skupiony na przeżyciu zdziczały kanibal. Narratorem jest ojciec, który ma scenariusz na sytuację, kiedy jego syn umrze (jedyna kula w pistolecie), ale nie jest w stanie przejść do wyobrażenia sobie tego, co się stanie z odwrotną kolejnością. Co robić, jeśli on już wie, że nie ma nadziei, ale ze wszystkich sił chce sprawić, żeby jego syn miał siłę na kolejne dni. Pada najważniejsze pytanie: “A skąd wiemy, że to my jesteśmy ci dobrzy, tatusiu?”.

I może jest to kolejna powieść katastroficzna, ale taka, że z przerażeniem wyglądasz przez okno i idziesz przytulić dziecko. To się mogło zdarzyć w czasie Zimnej Wojny, to się może zdarzyć jutro. Już same rozważania o wyborze śmierci dziecka jako mniejszego zła przyprawiają o dreszcze. Oszczędna forma - krótkie, mocne zdania, nieprzypisane dialogi, przemieszanie wspomnień ojca o świecie, w którym desygnaty pojęć straciły już swoje znaczenie z obserwacją umierającego świata bez przyszłości, to wszystko sprawia, że to bolesna lektura, w której można znaleźć (przynajmniej ja znalazłam) obicie swoich lęków macierzyńskich. Podobny strach odczuwałam lata temu przy "Ostatnim brzegu" Shute'a.

#81

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 22, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, panowie, sf-f - Komentarzy: 1


Hakan Nesser - Żywi i umarli w Winsford

Maria, szwedzka prezenterka telewizyjna podróżująca z psem Castorem, wynajmuje skromną chatkę na angielskim wrzosowisku, w okolicy Winsford. Opowiada, że jest pisarką, publikującą pod pseudonimem, że się jakiś czas temu rozwiodła, stąd brak chęci na kontakty z dawnym życiem. Prowadzi proste życie, spaceruje, odwiedza lokalne puby, widać, że potrzebuje spokoju. Sytuacja trochę się zmienia, kiedy poznaje sympatycznego rozwodnika z niepełnosprawnym synem. Tyle że to nie jest romans. Sielską opowieść o rozpoczęciu nowego życia na wrzosowiskach przerywają skąpo wydzielane przez Marię wspomnienia z “poprzedniego” okresu. Depresyjne, mroczne, pełne żalu. Martin, mąż Marii, profesor uniwersytecki, został oskarżony o gwałt. Mimo wycofania się oskarżającej dziewczyny, plama na opinii pozostała. Sama Maria, zwłaszcza po rozmowie z dziewczyną, przestaje mężowi ufać, dodatkowo przypomina sobie wcześniejsze zdrady i swoje osamotnienie. Zgadza się jednak na ucieczkę; Martin planuje napisać bestseller o wydarzeniach w hipisowskiej komunie literatów sprzed lat, dla spokoju chce spędzić pół roku w Maroku (rym niezamierzony). I tu następuje szereg zdarzeń (m.in. w Międzyzdrojach), w wyniku których osamotniona Maria przedziera się to przez klasykę literatury, to przez rękopisy męża, oglądając się czasem przez ramię i drżąc, bo tuż obok niej zaparkował złowieszczy samochód z polską i szwedzką gazetą.

To nie jest kryminał w typowym ujęciu - owszem, jest zbrodnia (nie jedna), czytelnik jednak stosunkowo szybko poznaje tajemnicę Marii. Śledztwo dzieje się gdzieś w tle, w dość nagłym finale zazębia się z narracją Marii. Fantastyczny, gęsty klimat sprawia, że ciężko się oderwać. Owszem, są pewne wady - kilka wątków jest potraktowanych powierzchownie (np. kwestia dzieci, tajemnica oryginalnego celu podróży - czemu tak naprawdę Maroko czy wreszcie kim był(a) G., autor(ka) naglących e-maili), dialog wewnętrzny Marii jest dość przygnębiający, ale angielska prowincja dookoła wraz z tajemnicami starych domów aż prosi się o ponowną lekturę.

Inne tego autora tutaj.

#80

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 21, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, panowie, kryminal - Skomentuj


Mario Puzo - Rodzina Borgiów

To nie tak, że rodziny patologiczne zostały wymyślone w XX wieku. Puzo, znany ze współczesnych historii o rodzinie Corleone, wraca do przełomu XV i XVI wieku, żeby opowiedzieć o praprzodkach mafii - rodzinie Borgiów. Kardynał Rodrigo Borgia, nie stroniący od życiowych radości i bynajmniej nie przestrzegający zasad celibatu (chociażby czworo[1] dzieci z ulubioną konkubiną, Vanozzą), zostaje wybrany na papieża, przybiera imię Aleksander VI. Teoretycznie ma dbać o dobro kościoła, ale skupiony jest na budowaniu pozycji własnej rodziny - syn Cezar zostaje kardynałem (mimo braku predyspozycji), Juan - wodzem wojsk (mimo braku predyspozycji), a pozostałe dzieci - Lukrecję i Joffre - wydaje za mąż/żeni w celu uzyskania sojuszy politycznych. Ponieważ najbardziej na świecie kocha swoją córkę (a poza tym uważa, że wszystko powinno zostać w rodzinie), dla uniknięcia przykrości pierwszej nocy z niesympatycznym mężem, organizuje jej utratę dziewictwa z bratem, Cezarem. Potem jest już tylko lepiej - brat morduje brata, Lukrecja i Cezar obściskują się po kątach ze skutkiem w postaci dziecka (jednocześnie usynowionego przez Aleksandra i Cezara), wrogowie są torturowani, truci albo zastraszani. Trup ściele się gęsto.

Na wstępie zaznaczę, że nie przepadam za książkami historycznymi, nawet ubranymi w sztafaż powieści. Wynudziłam się setnie słuchając, nie zarzuciłam chyba tylko dlatego, że audiobooka czyta Wiktor Zborowski. Niespecjalnie mnie interesuje polityka Europy na progu XVI wieku, zwłaszcza w ujęciu sensacyjnym. Dodatkowo żadna z opisywanych postaci nie budzi ani odrobiny cieplejszego uczucia. Słyszałam, że jest dość udana ekranizacja, ale po przesłuchaniu książki jakoś nie wierzę, że warto inwestować czas.

[1] Książka jest beletryzacją, a nie dokumentem; Puzo opisuje losy czwórki dzieci, które Aleksander VI miał z Vanozzą, pomijając wszystkie inne z innymi konkubinami (a było ich oficjalnie koło 10).

#79/#11

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 19, 2018

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2018, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Ian Rankin - Supełki i krzyżyki

Pierwszy tom cyklu o Johnie Rebusie, policjancie-mizantropie z Edynburga. Rebus jest oddelegowany do pracy przy śledztwie, w którym najpierw znikają, potem zostają znalezione zamordowane (ale nie molestowane) dziewczynki. Praca nudna, mozolna, wymagająca przekopywania się przez sterty papierowych dokumentów i spacerowania od człowieka do człowieka. Rebusowi co jakiś odzywają się koszmary z czasów szkolenia SAS, gdzie przekraczano wszelkie normy i niszczono ludzi; nieprzepracowana trauma kosztowała go już małżeństwo (z którego została mu dorastająca córka), leczy to alkoholem i przygodnymi kontaktami z kobietami (choć, trzeba przyznać, niektóre przeradzają się w miłość albo chociaż przyjaźń). W trakcie trwania śledztwa otrzymuje tajemnicze przesyłki z dziwnie brzmiącymi sentencjami oraz zasupłane sznurki lub powiązane zapałki (stąd tytuł), ale nie łączy tego z pracą, raczej traktuje jako dziwny żart. W drugim wątku Rebusowi przygląda się lokalny dziennikarz (również alkoholik), który podejrzewa policjanta o powiązania ze światem przestępczym, ponieważ brat Rebusa, celebryta Michael, showman i hipnotyzer, handluje narkotykami.

Rebus jest cyniczny, elokwentny (zwłaszcza w swojej głowie), czyta książki (między innymi zachwyca się "Zbrodnią i karą", ubolewając, że współcześni przestępcy bynajmniej nie odczuwają wyrzutów sumienia, tylko - jak po skończonej dniówce - idą z kolegami na piwo do pubu, siedząc czasem obok Rebusa) i kolekcjonuje nieprzeczytane. Niestety, jest szowinistą; wiem, że to 1987 rok i żonę się ma po to, żeby myła wannę, zbierała brudne skarpetki i dbała o zaopatrzenie lodówki, ale i tak irytuje.

Niestety, fabuła nie jest najlepsza. Od razu wiadomo, że otrzymywane przez Rebusa listy mają ścisły związek z prowadzonym śledztwem, niestety policjant ignoruje je do połowy książki, do momentu, kiedy jego brat i rzeczniczka prasowa policji nie wpadają na pomysł, że skoro Rebus wypiera świadomie przeszłość, to może podczas hipnozy coś się wyjaśni. I jak królik z kapelusza - wyjaśnia się. Oczywiście pomysł, żeby morderca zabijał dziewczynki dlatego, że vpu vavpwnłl fxłnqnłl fvę j vzvę póexv Erohfn, Fnznagul, jest absolutnie idiotyczny. Autor dorzucił też do wątku kryminalnego trochę wycinków z przewodnika po Edynburgu, trochę przez kontrast do bohatera niechętnego zadeptującym miasto turystom; warto wynotować sobie kilka tras.

Inne tego autora tutaj.

#78

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 17, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, panowie, kryminal - Skomentuj


Rachel Cusk - Kontury

Samotna pisarka z nienazwaną traumą (wiadomo, że przed kilkoma laty miała kochającego męża i dwoje dzieci) leci do Aten, by poprowadzić kurs kreatywnego pisania. Dwa spotkania na kursie, telefon od syna, dziwny wątek ze znajomością z sąsiadem z samolotu, trzykrotnym rozwodnikiem, który zabiera narratorkę na łódkę i próbuje ją pocałować, przyjazd kolejnej pisarki do wynajmowanego mieszkania - to cała fabuła. Właściwą treścią książki są rozmowy ze spotkanymi w Atenach ludźmi – znajomymi, znajomymi znajomych, studentami z kursu. Spotkania i rozmowy się ze sobą specjalnie nie wiążą, poza tym, że tematem wszystkich są związki między kobietami i mężczyznami, konstrukty społeczne, na których opiera się życie (małżeństwo, rodzicielstwo, krąg znajomych) czy subiektywność postrzegania. Tak, wiem, jak to brzmi i napiszę wprost - ta książka nie ma treści, ma idee; przypomina przekrój przez przypadki terapeutyczne. Tak, jest nudna. Tak, jednocześnie daje czasem do myślenia, zwłaszcza jeśli nie wszystko w życiu - jak w życiu uczestników rozmów - potoczyło się tak, jak zakładało się w młodości. Często pojawia się wątek decyzji i ich niespodziewanych skutków, ocena kobiet w rolach żon, matek, córek (własna i zewnętrzna). Mimo obecności mężczyzn, Cusk (podejrzewana o wspólne doświadczenia z narratorką - pisarka, po rozwodzie) skupia się na kobietach i przypisanych im rolach - wychowaniu dzieci, uczestniczenia w związkach i rodzinnych układach. Tyle że nie ma żadnej pointy, tak jak w życiu, narratorka wraca do Londynu, zamykając ateński epizod w pół słowa. Mimo że książka znalazła się na liście 100 najlepszych powieści XXI wieku, dla mnie jest pomijalna.

Leitmotivem zarówno książki, jak i pozostałej znanej mi twórczości Cusk jest nieustające dążenie kobiety do zdefiniowania siebie; nie da się tego zrobić samodzielnie - kobieta jest konturem (stąd tytuł?), który wypełnia się w kontakcie z innymi ludźmi, w macierzyństwie i związkach. Do ustalenia pozostaje, ile z tej oryginalnej kobiety zostaje po odjęciu jej otoczenia. Według jednej z postaci (i według autorki) - może nie zostać nic lub ktoś zupełnie inny.

– Kluczowym dla wielu kobiet twórczym doświadczeniem – powiedziała – jest urodzenie dziecka, a mimo to dziecko nigdy nie pozostanie tylko stworzonym obiektem; chyba że – dodała – samopoświęcenie matki jest całkowite, moje jednak takie nie było i uważam, że w dzisiejszych czasach żadna kobieta nie powinna składać tego rodzaju ofiary. (…) No a potem poznajesz mężczyznę, dla którego znaczysz tak wiele, że chciałby się z tobą ożenić, więc wydaje ci się, że postępujesz słusznie, zgadzając się. Ale poczucie istotności powraca tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy rodzisz dziecko – mówiła z coraz większą swadą – tyle że pewnego dnia dociera do ciebie, że wszystko to – dom, mąż, dziecko – wcale nie jest ważne, przeciwnie: stałaś się niewolnicą, zostałaś wymazana!

Odcięła się od wszystkiego, co mogło łączyć ją z życiem przed poznaniem męża – tamta osoba już nie istniała, dlatego kiedy nastąpił incydent, doszło do dwóch kryzysów, a jednym z nich był kryzys tożsamości. Innymi słowy, nie wiedziała, komu tak naprawdę wszystko to się przytrafiło.

Co ciekawe, w powieści pojawia się wątek Polski, do której została zaproszona jedna ze znajomych narratorki, poetka. Polska to miejsce o zdumiewającej brzydocie, potrzebujące na pociechę dobrej literatury, na której tłumaczenie Polaków nie stać. #tooonas

Kobiety w Grecji lubią być piękne. Tymczasem odniosłam wrażenie, że w Polsce stawia je to w niekorzystnej sytuacji. Tamtejsze kobiety są blade i poważne: mają szerokie, płaskie, zimne twarze i nierzadko zniszczoną cerę, przypuszczalnie przez pogodę i dietę, która jest okropna. No i – dodała, krzywiąc się lekko – te zepsute zęby. Ale mają też powagę, której im zazdroszczę. Tak jakby nic ich nie rozpraszało, nic nie odrywało od rzeczywistości, jaką jest ich własne życie.

Inne tej autorki:

#77

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 13, 2018

Link permanentny - Tagi: 2018, beletrystyka, kanada, panie - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 1


Margaret Atwood - Ślepy zabójca

To skomplikowana formalnie powieść, utkana z poziomych pasów czterech utworów: ponad 80-letnia antykwariuszka Iris, córka właściciela fabryki guzików, żona potentata z ambicjami politycznymi, siostra pisarki, spisuje swoje wspomnienia dla wnuczki, której nie widziała od kilkudziesięciu lat, przeplatając sięgającą początków XX wieku sagę rodzinną swoim współczesnym życiem. Wtręty z gazet, relacjonujące z równą obojętnością samobójstwo siostry Iris, Laury, bale ze szczegółowym opisem bogatych strojów śmietanki towarzyskiej, mieszają się z fragmentami tytułowego "Ślepego zabójcy", skandalicznej książki napisanej przez Laurę i wydanej już po jej śmierci; skandalicznej, bo opisującej tajemne schadzki z lewicowym, wyjętym spod prawa aktywistą, Alexem, który dla swojej kochanki snuje fantastyczną opowieść o mieście na odległej planecie. Początkowo rozbieżne historie zaczynają się łączyć ze sobą, a sielskość dzieciństwa w bogatej rodzinie szybko znika, przygnieciona rzeczywistością - śmiercią matki w przedwczesnym połogu, bankructwem okaleczonego przez 1. wojnę światową ojca, koniecznością poślubienia przez Iris dwukrotnie starszego od niej mężczyzny, żeby kosztem siebie uratować rodzinę.

To historia z zaskoczeniem, bo dopiero pod koniec Iris wyjaśnia przemilczane przez kilkaset stron tajemnice. To jest jej największy problem - milcząca zgoda, z jaką wchodziła w kolejne sytuacje; kiedy wreszcie ryzykuje wszystko, co cenne (i nie chodzi tu o ekskluzywne podróże Queen Mary, spotkania z premierem i drogie futra), żeby uzyskać sprawiedliwość i poczucie sprawstwa, jest już za późno i Iris płaci za to utratą rodziny. Atwood minimalnymi środkami potrafi pokazać okrucieństwo wobec kobiet, przykryte płaszczykiem społecznej akceptacji - bogaty, łaskawy mąż (którego zazdrości Iris wiele mniej szczęśliwych kobiet) i jego elegancka siostra stopniowo niszczą Iris i Laurę. Dodatkowo, co moim zdaniem jest rzadkie, to - szkoda że marginalnie - opowieść o starości, nieuchronnej i niemożliwej do zablokowania utracie siebie: zapominanie słów, problemy z niesprawnymi rękami i nogami (i nieustająca groźba złamania, które może oznaczać niesprawność już do końca) czy wreszcie zależność od innych i ich infantylizujące podejście.

Nie dziwię się, że książka, choć mentalnie osadzona jeszcze w XX wieku, wylądowała na liście 100 najlepszych książek wieku XXI.

Inne tej autorki tutaj.

#74 (ale w trakcie przeczytałam ponownie Żulczyka i coś jeszcze nie wydanego, czym mam się nie chwalić, więc #74-76).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 3, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, beletrystyka, kanada, panie - Skomentuj