Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Tak jak podobała mi się “Kobieta w bieli”, tak “Księżycowy kamień” to wielkie rozczarowanie i wielokrotne zadawanie sobie pytania, jakim cudem ta nudna ramota wylądowała na wszelkich top listach powieści kryminalnych. Czytałam to autentycznie kilka tygodni, po kilka kartek, bo nuda-nuda-nuda. Oraz wielokrotnie przywoływany szowinizm, rasizm i pogarda dla niższych statusem lub zwyczajnie brzydkich.
Ileś lat wcześniej przed akcją właściwą, brytyjski wojak, krewny lady Verinder, kradnie z hinduskiej świątyni tytułowy żółty diament, mordując pilnujących go braminów. Trochę wstyd, ale kiedy córka lady V. dostaje kamień na 18 urodziny, to jakoś nikt się nie kwapi, żeby zwrócić go oryginalnym właścicielom, mimo że po okolicy krąży grupa Hindusów, ewidentnie w związku z kamieniem. Problem w tym, że kamień ginie tuż po wręczeniu, a jubilatka zaczyna zachowywać się na tyle dziwnie, m.in. odrzucając ukochanego, że posądzający ją o kradzież super detektyw zostaje odprawiony przed rozwiązaniem sprawy. Sprawa wyjaśnia się niejako mimochodem w ciągu następnego roku - kradzieży nieświadomie dokonała osoba pod wpływem narkotyku, podanego jej dla żartu, ale zanim to nastąpi, brzydka służąca zakochana w pięknym paniczu popełnia samobójstwo, umiera lady Verinder (bez związku), do młodej panny ustawia się interesowny absztyfikant, co motywuje do działania odrzuconego ukochanego.
Jedynym ciekawym zabiegiem jest urozmaicona narracja - kolejne części książki opisują wierny, acz cyniczny służący lady V., szukający natchnienia w czytaniu “Robinsona Kruzoe”; jej kuzynka, nachalna dewotka; śmiertelnie chory lekarz-morfinista; wreszcie przepiękny kuzyn Franklin Blake, zakochany w córce lady. Podsumowując - jest wiele ciekawszych książek, na tę szkoda czasu.
Inne z tej serii, inne tego autora:
#2