ale pięknie ;-)
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Tegoroczna zima jest łaskawą panią. Są miejsca, w których jest głęboki, nietknięty ludzką stopą śnieg, gładko układający się i lśniący mroźnymi drobinkami w słońcu. Jakoś tak wychodzi, że do B. i G. jeździmy w okresach klęsk żywiołowych - w maju oglądaliśmy u nich powódź podchodzącą pod próg pracowni, teraz jechaliśmy przez odśnieżane przez nich 80 metrów stromej drogi, żeby patrzeć na poldery Warty pokryte lodem i śniegiem (ale tym razem nie wleciałam w nic malowniczo, jak poprzednio, to na plus). Uwielbiam ich oszklony dom z ciepłą białą podłogą, białą kuchnią i widokiem na świat.
I to są te rzadkie chwile, kiedy chciałabym mieć dom pośrodku niczego. Jeść szarlotkę z lodami i pić kawę w wygodnym fotelu z książką na kolanach, obok trzaskającego ognia w kominku, z kotami owiniętymi w różnych okolicach, oczywiście pod warunkiem, że nie musiałabym zimą wychodzić z domu, ewentualnie na krótki spacer połączony z rzucaniem śnieżkami czy cotygodniową wycieczkę do miasta na zakupy. Niestety, zapomniałam wczoraj kupić kupon na 25 milionów, więc opcja spędzenia reszty życia pod kocykiem bądź na słoneczku niebezpiecznie się oddala.
PS Sanek dalej nie ma. Kolejny sprzedawca objaśnił (nie że sam, musiałam zapytać), że kurierzy nie dochodzą. Do niego. I może dojdą w poniedziałek.