Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
To takie trochę nadużycie semantyczne, bo w poznańskim ogrodzie dendrologicznym cytrusowców raczej nie znalazłam (acz migdałowca mają przy samym wejściu, jak raz miał owocowe zalążki), ale to bardzo miłe, pachnące i zielone miejsce przy samej przelotówce, którą jeździłam przez ostatnie kilka lat mniej więcej co drugi dzień i za każdym razem myślałam, jakby to miło było iść do ogrodu zamiast za biurko.
W środku pusto (dziewczyna z książką i starsza pani bez książki), cieniście, czasem kolorowo i leniwie. Ogród nie jest duży, ale wystarcza na godzinny spacer w tempie artretycznego żółwia. Z zadyszką. Czyli coś dla mnie. A potem można iść na tartę do "Francuskiego Łącznika"[1] na Sołaczu.
[1] Wadą rozwiązania jest brak toalety we "FŁ", na podwóreczku mają tylko toitoi-a, a to jest pewien hardcore, zwłaszcza latem.