Koło przedszkola mojego dziecka jest park z taką ilością kasztanów walających się (i spadających na głowy), że nie mogę tam chodzić, bo jestem sfrustrowana - nie damy rady tego pozbierać!!! I się marnują takie cuda, bu.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Ale chciałam równouprawnienie, to mam. TŻ nosił Maja w chuście (budząc entuzjazm ludności lokalnej spod sklepu monopolowego), a ja poza zwyczajowym hołdowaniem nałogowi (mam na imię Zuza i mogę przestać robić zdjęcia w każdej chwili) musiałam wziąć patol i rzucać. Kasztany na Ostrowie Tumskim same się nie pozbierają.
Ostrów się zmienia. Są i nowe kłódeczki na moście, jest i szeroko zakrojony remont budynków na ryneczku. Wprawdzie zmienia się nie tak dynamicznie, jakbym chciała, niekoniecznie w takim kierunku, jaki mi się wymarzył (z małymi tematycznymi sklepikami, targiem różności do weekend na ryneczku, co najmniej dwiema kawiarenkami i ławeczkami), ale te rusztowania sugerują krok w dobrą stronę:
A pewne rzeczy się nie zmieniają. Kolejne sesje zdjęciowe na moście Jordana (chociaż niespecjalnie zazdroszczę roznegliżowanym pannom młodym, bo wiało piekielnie). Kałuże na bruku za katedralnym ogrodem. I koty. Już zaczęłam marudzić, że taki spacer bez kotów to żaden spacer, kiedy spod samochodu łypnęło na mnie 8 zielonkawych ślepek, a za chwilę wynurzył się kot piąty, którego przez moment posądziłam o bycie matką maluchów, ale szybko okazało się, że ewentualnie to mógłby być ich ojcem z przyczyn obiektywnych, które dumnie prezentował pod ogonem. Niedwuznacznie dawał mi do zrozumienia, że chciałby władować mi się na kolana i tam zostać, podobnie jak przed rokiem. Lubię, jak koty mają swoje miejsca. Szósty kot siedział w uliczce Św. Jacka, a siódmy i ósmy bawiły się przy matce na podwórku domu z figurą.
Na szczęście nawet w tych samych miejscach za każdym razem jestem w stanie znaleźć coś innego niż poprzednio.