Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Zima jest, więc rzadko wychodzę, zwłaszcza że od listopada do stycznia brakuje słońca, a dzień kończy się o 16, przynajmniej tak uważa mój organizm, który ciemność za oknem traktuje jako późny wieczór. Zdarzały mi się drobne epizody - od listopada 2020 do stycznia 2021 - kiedy byłam “gdzieś”. A to pojechałam odebrać nawynos (hurra, wyprawa!), kupić dzieło sztuki (będzie i o tym), spędzić trzy kwadranse na spacerze, podczas gdy młodzież uczyła się grać na instrumencie czy wreszcie pokręcić się po Rynku w mroźny, acz piękny poranek, czekając w plenerze na wyniki badań, bo trzeba się badać (będę żyć). Zapraszam na Dowbora-Muśnickiego, Stary Rynek i okolice, Ogrodową (kolejne podejście do “Żelazka”, kiedyś pokazywałam jego destrukcję, Zielone Ogródki (więcej tu), plac Wiosny Ludów ze Starym Marychem (od zawsze w serduszku), 27 grudnia, Dąbrowskiego, Teatralkę (więcej w Jeżyckich historiach), Noskowskiego (przy parku Wieniawskiego) i klasztor Dominikanów.