te bułgarskie dziś sprzedają jako desmoxsan
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Głównym bohaterem jest samotny emeryt, Antoni Cieletniewski, zam. Warszawa, Zajęcza 78, od 12 lat czeka na telefon. Pewnego dnia wygląda przez okno i widzi, jak na balkonie po przeciwnej stronie ulicy kobieta w ciemnych okularach i prochowcu[1] zasłania zasłony. Następnego ranka już wiadomo, że w tym mieszkaniu została zamordowana trzyletnia dziewczynka, którą rodzice zostawili samą wieczorem (!!![2]) i poszli do teatru. Głównym świadkiem oskarżenia zostaje pan Antoni, który rozpoznaje kobietę i do końca jest pewien, że to właśnie ją widział - to chorobliwie zazdrosna była żona ojca dziewczynki. Niestety, nie ma żadnego zaskoczenia - autor od razu ujawnia sprawcę, a potem relacjonuje kolejne przesłuchania, proces, przemowy obrony i oskarżenia, wygłasza ustami postaci wiele swoich poglądów (np. na karę śmierci), aż do wyroku.
Najbardziej ujęło mnie wyjaśnienie postępowania oskarżonej, u której napady szału, nieracjonalne zachowanie i awanturnictwo było spowodowane, uwaga, nadczynnością tarczycy. Przy czym delikwentka odmawiała leczenia, twierdząc, że wszyscy próbują ją otruć.
Się pali: Malboro (prokurator).
Się bierze: pigułki na niepalenie (bułgarskie), ale nie działają. Pastylki Mirenilo na sen, działają.
Się kupuje: ładnego kurczaka na rogu Tamki i Solca. Szynkę, a jak jest, to się bierze i dla sąsiadów. Cielęcinę od nerki, dla męża.
Się gotuje: rosół.
Się wychodzi z dzieckiem: w sobotę i niedzielę, konkretnie ojciec wychodzi, bo matka sprząta, pierze i gotuje obiad.
Się nie ma szacunku do munduru: prokurator ma kartoflany nos, a kapitan jest dość gruby, ma nos jak śliwka, czerwone oczy, wygniecione ubranie i wygląda jak skończony fajtłapa.
[1] W ogóle zdolności obserwacyjne społeczeństwa na podstawie relacjonowania ubioru podejrzanej są niesamowite - bileterka w kinie rozpoznaje rodzaje materiałów i biżuterię, emeryt-obserwator podobnie. A już remanent torebki - majstersztyk[3].
Lusterko, portmonetka. W środku (monety). Długopis. Oderwana kartka z adresem „Lucynka 27-345”. Proszki od bólu głowy, trzy sztuki. Pomięta serwetka bez żadnego napisu. Kawałek ołówka. Spinka do podwiązek. Pięćdziesięciogroszówka. Bilet do kina „Palladium” z dnia piętnastego kwietnia, bilet do kina „Atlantic” z dnia dwudziestego czerwca na seans na godzinę dziewiętnastą. Chusteczka do nosa. Pomadka do ust. Pilniczek do paznokci. Cukierek „bajeczny” firmy Wedel.
[2] I nie był to pierwszy raz. "Była nauczona, że często zostaje wieczorem sama. Wprawdzie tego nie lubiła, ale przyzwyczaiła się, że czasami wychodzimy do kina, do teatru czy po prostu do znajomych".
[3] Myślę, że jednak mam większy bałagan.
Inne tego autora tu.
#25