Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
[11.06.2022]
Nie liczę już, które to już moje spotkanie z ekipą instagramowych fotografów, ale na pewno nie ostatnie; zdjęcia z kolejnego już czekają. Głównie doceniam towarzystwo ludzi, którzy nie dziwią się, że robię zdjęcia czegoś (a wierzcie mi, spotkałam się z zaskakująco skrajnymi opiniami na temat tego, co WARTO fotografować, a czego nie), ale przede wszystkim daje mi to motywację do pójścia w jakieś miejsce. Do Biblioteki Raczyńskich mogłabym oczywiście wejść z ulicy, ale przez ponad 20 lat, jakie mieszkam w Poznaniu i okolicach, nie udało mi się to - nawet na studiach, kiedy rozpoczynało się karierę studencką od przejścia z tzw. obiegówką po różnych miejscach, jakimś cudem zignorowałam to, co doprowadziło do zabawnych sytuacji po zakończeniu studiów, kiedy to dziekanat miał zgryz, że nie mogę się wypisać z miejsca, gdzie się nie zapisywałam, a oni mają taką rubryczkę w dokumentach, boki zrywać. Wracając do brzegu, weszłam zarówno do nowego, jak i do starego budynku biblioteki i wyszłam zachwycona. Połączenie obu stylów jest gładkie - stylizowana na Luwr fasada od strony Placu Wolności płynnie przechodzi szklanym łącznikiem w nowy, prosty budynek od strony Alei Marcinkowskiego. W środku po "starej stronie" czerwone dywany, złocenia i klasyczne białe regały oraz klimatyczny balkon z widokiem, po "nowej stronie" klimatyzacja, wygoda, szkło i geometria. Przewodniczka barwnie opowiadała też o twórcy biblioteki - Edwardzie Raczyńskim - wynalazcy, podróżniku, ekscentryku; oprócz książek pozostawił po sobie wiele historii, między innymi o dzwoneczkach przywiązywanych do stóp zmarłych czy o użyciu armaty do popełnienia samobójstwa (o czym niebawem, przy okazji innej wycieczki).
GALERIA ZDJĘĆ oraz zdjęcia innych uczestników spotkania.