(Z dedykacją dla siwej).
Jak to ładnie H. kiedyś określiła, jestem stachanowcem. Pisuję. Świątek, piątek czy niedziela[1]. W samolocie, w taksówce, w pracy, w domu czy na plaży. A jak nie pisuję, to robię notatki - w pasiastym notatniku[2], w głowie, aparatem fotograficznym czy w telefonie.
Mam wewnętrzny przymus, który mnie pcha, taki leming na brzegu urwiska. Boję się chyba, że zapomnę. Nie chcę zapominać, a rzeczy niezapisane rozmywają się, stają się mgliste, a po jakimś czasie znikają, jakby nigdy ich nie było. Nie chcę zapominać rzeczy ważnych, nie chcę zapominać rzeczy błahych, nie chcę zapominać dobrych, ale też i tych złych i smutnych. Traktuję pisanie jako zakładkę w pamięci, coś podobnego do tych społecznych kamieni milowych - "gdzie byłeś, kiedy zginął Kennedy" czy "co robiłeś, kiedy umarł papież"[4]. Nie wmawiam sobie, że to, co pisuję, jest ważne jakoś tak ogólnie. Jest ważne dla mnie. Porządkuje mi świat[5]. Sortuje wspomnienia. Bo ja trochę bałaganiara jestem.
[1] Owszem, zdarzają się dni, że nie pisuję w ogóle[3]. Albo że nie widać tego, co napisałam. Doba nie jest z gumy, a człowiek czasem miewa tak, że nie ma nic mądrego do powiedzenia. Ale znajduję przewrotnie zabawnym, że recenzję "Kac Vegas" pisałam ze szpitalnego łóżka, czekając, aż córka mi się zdecyduje.
[2] Godnym następcą notatnika w kotki od siwej, który wprawdzie się nie skończył, ale rozsypał, bo nosiłam w nim milion papierków.
[3] Ale rzadko. Jak nie na któregoś bloga, to na blipa. Blip swoimi enigmatycznymi zapiskami pomaga mi wrócić do dnia kiedyś w przeszłości, do tego, co w nim było ważne. Bo nie jest ważny opis całego dnia, a tych kilka chwil, które kompulsywnie wypuściłam w świat.
[4] Nie pamiętam. Bloga zaczęłam pisać rok później. Pamiętam za to, że przejechałam pierwsze kilometry jako kierowca na pustym parkingu pod supermarketem (niechętnie). Ale o tym niebawem.
[5] Od dziecka marzyłam o wieloletnim kalendarzu. W którym dzień po dniu będę zapisywać, co robiła. I patrzeć, co robiłam rok, pięć czy dziesięć lat temu. Jaka była pogoda, co jadłam[6], co miałam na sobie. Taki narcystyczny sposób na przeżywanie ciągle swojego życia. Ale, nie wiem, czy wspominałam, zawsze mi brakowało wytrwałości i konsekwencji.
[6] O Bogini, jaka to by była nuda. Ale to marzenie z czasów dziecięcych.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 21, 2010
Link permanentny -
- Komentarzy: 4
Moje dziecko dostało od babci aparat fotograficzny marki, zdaje się, Fisher-Price. Aparat śpiewa rozmaicie, ostatnio z akompaniamentem mruczanda z tylnego fotelika w samochodzie, czasem infantylniej, czasem całkiem mądrze. Śpiewa między innymi, że "Choć mam czasem humor zły, uśmiecham się, bo jesteś Ty". Ja wiem, że wojna była i ogólnie zarówno aura jak i warunki społeczno-polityczne nie nastrajają, ale jak rany. Jechałam dziś autobusem i patrzyłam na miny wsiadających ludzi. Zaciśnięte zęby, napięte mięśnie, zmarszczone czoła i taki wyraz oczu, że nie podchodź. Zapewne uśmiechają się czasem do kogoś, ale na pewno nie w autobusie. Autobus to miejsce miotania gromów wzrokiem, wypracowanej latami niechęci, a na pewno co najmniej obojętnego dystansu.
Kusi mnie jedna rzecz, muszę przyznać. Żeby wzorem Smolenia krzyknąć kiedyś:
LUDZIE!!! KOCHANI... COŚCIE TACY SMUTNI???
PRZECIEŻ JEDZIECIE DO PRACY!!!
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 19, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Moje miasto
- Komentarzy: 8
- Pani Małgosiu - rzekła pani M. - parkuje pani zawodowo. - Ale za próbę rozjechania pieszych na pasach, przejazd na żółtym i skręcenie wbrew zaleceniom egzaminatora i to bez kierunkowskazu to chyba by pani egzaminu nie zdała.
Dziś po resztę papierów, a potem - jak Bogini da - złożyć podanie o egzamin.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 19, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Moje prawo jazdy
- Komentarzy: 1
- Poziom: 3
Poznałam jakiś czas temu B., który - okazało się - pracował z dwoma moimi kolegami ze studiów. Bywałam u nich często z powodów towarzysko-prozaicznych (towarzysko - bo moja przyjaciółka P. kochała się w jednym z nich, prozaicznie - mieli komputery podłączone do internetu). Po latach okazuje się, że w świat poszła za mną fama, że u nich bywałam i zjadłam im kiełbasę. Trochę #facepalm.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 18, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 9
To książka o tym, czemu moje marzenie pt. "Chcę mieć małą, śliczną restauracyjkę z dobrym jedzeniem, a przy tym się specjalnie nie narobić" jest całkowicie absurdalne i jak najszybciej powinnam o nim zapomnieć. Bo na poły autobiografia, na poły poradnik dla początkujących kucharzy opisuje przede wszystkim to, że praca szefa kuchni to nie plaża, a ciężka orka przez kilkanaście godzin dziennie bez weekendów. Że łatwo o nałogi, łatwo o wrogów, łatwo o złą decyzję, która będzie kosztować sporo - od utraty klientów, autorytetu do upadku całej restauracji. Polubiłam autora za soczysty język, szczerość i tupet. Nie wiem tylko, czy chciałabym zjeść w jego restauracji.
To nie jest książka kucharska. Można sobie jednak z niej wyłuskać namiary na kilku kultowych autorów książek kulinarnych i zrobić małą listę restauracji, które warto odwiedzić w Nowym Jorku (oczywiście, jeśli jeszcze istnieją, bo główny trzon książki to bogate w wydarzenia lata 80.).
#36
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 18, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, panowie, reportaz
- Komentarzy: 5
W prezencie od miasta dostałam taki gradientowy zachód słońca:
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 17, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
Nie lubię takich dni. Niby nic złego się nie dzieje. Budzę się przytomna, ale nie chcę wychodzić z łóżka. Za oknem zimno, szaro i ponuro. Nie pada, ale wolę zostać w domu, chociaż i tak nic nie robię. Czas przelatuje mi między palcami. Nie czytam, nie piszę, nie fotografuję (a każdy dzień bez jakiegokolwiek zdjęcia uważam za stracony), nie gotuję, tylko czekam, żeby dzień się skończył. Nie chcę sobie nic kupić. Nie chcę kwiatów w wazonie. Zakładam pierwsze lepsze rzeczy wyciągnięte z suszarki (co o tyle jest bezkolizyjne, że ostatnio prałam partię czarnych), nie zwracam uwagi na to, co mam na głowie. A najgorsze jest to, że teraz będzie większość takich dni. Bez słońca, bez chęci do życia, takich na przeczekanie, aż świat stanie się nieco strawniejszy.
(*) Wiem, w oryginale jest "nights".
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 16, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Skomentuj
Wracałam wczoraj z Y. późnym wieczorem przez obrzeża miasta. Widoczność na kilka metrów, poza tym miękko i biało. W samym mieście latarnie oświetlały kawałki pomarańczowego świata, poza miastem stricto sensu zostawały już tylko reflektory samochodu i droga. I bez względu na to, jaką muzykę było słychać, w głowie i tak miałam "Deranged" Davida Bowie. Dwa snopy świateł, przerywana linia rozdzielająca wąskie pasy jezdni i nierzeczywistość. Żałowałam, że jak zwykle wybrałam subtelną damską torebkę bez mojego Nikona, ale i tak nie umiałabym pokazać tego na zdjęciu.
A dzisiaj mgła przyniosła zimno. Mimo to poranek był jednym z przyjemniejszych ostatnio, mimo zmarznięcia, zmęczenia i uporczywego sąsiada łupiącego młotkiem w porze drzemki.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 14, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 1
Jedną ręką huśta dziecko, drugą trzyma słuchawkę.
... no, Areczek to Porsche to od kilku lat ma, nie? No, czarne, cayenne. No, i Basieńka też ma, nie? Ale ona od roku, nie? Jak syna urodziła, to musiała zmienić samochód, bo się nie mieściła. No. I ona, rozumiesz, pojechała do TESCO kupić spodnie. Bo mówiła, że nie opłaca jej się kupować normalnych ciuchów, bo jeszcze nie schudła po ciąży. No i mówię jej, nie, że jak Ty będziesz wyglądać, jak wysiądziesz z porsche w spodniach z TESCO, nie? Ona mówi, że... No, więc ja jej mówię, że jak ci to pasuje, to tak rób. No. Ja mam w dupie, nie?
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 13, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 10
Przypadkiem znalazłam na TV Polonia. Zgrabna obyczajówka o przyjaźni, wzmocniona świetnymi dialogami i zestawem czeskich aktorów, znanych z ekranizacji Viewegha czy filmów Zelenki. Trzej koledzy ze szkoły przyjaźnią się i dookoła ich przyjaźni toczy się życie - przychodzą żony i kochanki, pojawiają się dzieci, w tle tajemnice, kłótnie i rozstania. Kilka pytań: czy warto mówić najlepszemu przyjacielowi, że dziecko nie jest jego, a bezpłodnej żonie najlepszego przyjaciela, że jej mąż ma od lat kochankę i kilkuletnie dziecko? Czesi umieją na takie pytania odpowiadać bez moralitetów, pokazując przy okazji ładną, letnio-jesienną Pragę.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 13, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj