Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Bez tytułu: 2008-05-09

Chyba za bardzo przyzwyczaiłam się do jeżdżenia podgrzewaną francuską kanapą, bo jakoś tak machinalnie usiłowałam zapiąć pasu na fotelu u dentysty. Poza tym zostałam obkomplementowana przez meneli podbramowych (ok, młodych), co według jednej znajomej jest ultymatywnym i ostatecznym wyrażeniem zachwytu nad urodą. Ja uważam, że mogli być po prostu ciut nietrzeźwi. I od poniedziałku myślałam o tym, że mógłby być już piątek.

A w Pasażu Jeżyckim, gdzie pracowałam lat kilka, a dentystka pracuje dalej, chyba umyli szyby.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 9, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


Kuchnia

Po siedmiu (liczbowo: 7) latach przyszedł kryzys. Przyrosło nam sprzętów, kubeczków (czy tylko ja tak mam, że akurat kubeczki obrastają w jakieś wspomnienia, historie i kawałki życia?), naczyń, puszek, pudełek i misek. Wzięło mnie na wprowadzenie jakiegoś ładu i zarezerwowałam sobie wreszcie pana, co to przyjedzie i zamiast brudnej i zatłuszczonej ściany wykona kafelki. Kafelki wybrałam jakieś 2 lata temu, ale jakoś nie miałam okazji i weny, żeby kupić. Cud, nie zniknęły, kupiliśmy (Cersanit Almeria Zefir, nie ukrywam, że między innymi dlatego, żeby przylepić ze dwa dekory z motylkami [2022 - link nieaktualny]). Przy okazji zaczęłam się rozglądać za jakimiś zabawnymi gadżetami do nowoprojektowanej zielonkawo-pistacjowej ściany i podążając za kubeczkiem z Myszką Miki, trafiłam na komplet limonkowy (szczotkę sedesową pominę, bo jednak mi do kuchni nie konweniuje). Teraz szukam jakichś sympatycznych pojemników na sól/cukier/mąkę do postawienia na relingowej półeczce. Kolor w zasadzie dowolny (zimna zieleń, biały, czarny), raczej nieprzezroczyste, kwadratowe/prostokątne, zamykane. Półeczka ma 12x23 cm, więc wejdą dwa po 10 cm albo trzy węższe. Jak mnie strasznie zachwyci, to może być i droższy, ale jednak do Villeroya i Bocha to trochę jednak się boję pójść. Podoba mi się taki typ, jak Evva ozdabiała, ale za bardzo nie wiem, gdzie szukać.

Jako że moja kuchnia nie jest aż tak fascynująca, żeby dyskutować o niej z rodzicami przy okazji wizyty, wyprowadziliśmy ich na spacer do poznańskiego Ogrodu Botanicznego. Oprócz cudności w roślinach była też fauna, a konkretnie żaba z gumą do żucia.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 1, 2008

Link permanentny - Kategorie: Przydasie, Fotografia+, Moje miasto - Tag: ogrod-botaniczny - Komentarzy: 2


Jasno

Zdecydowanie jestem pogodynką. Słońce za oknem sprawia, że jest lepiej, optymistyczniej i bardziej pod każdym względem. Kot się grzeje na balkonie. Żeby wyjść z domu, wystarczy bielizna, skarpetki, spodnie i koszulka (no, jeszcze przydaje się coś dodatkowo, bo po zejściu ze słońca bywa wietrznie i chłodno). Przyszedł z ebaya lesbijko-gejowski kubeczek, który kupiłam przypadkiem (szukając, czy firma Crown Trent robi kubeczki "dishwasher safe"), budząc chyba niemały entuzjazm u sprzedającej ("Lesbian Woman, Happily Married, Hamster Lover"), bo zachwyciła się faktem, że pisze do niej "guy lady from Poland".

Caffe Weranda daje prześlicznie skomponowane kanapki (śniadania niestety tylko do 13, a ponieważ przekopanie się przez chyba 15 staników w Avocado trochę mi zajęło, to już nie dostaliśmy) - w zestawie wiejskim ciemny chleb, twarożek z ziołami, ogórkiem i pestkami dyni na sałacie z bazylią, we francuskim - trzy sery, ogórki, pomidory na sałacie jak wyżej. Pogonili mnie też z robieniem zdjęć, więc trzeba było robić je dyskretniej (przykro mi, nie zamierzam szanować tego typu zakazów z prostej przyczyny, że nie).

Cały czas fascynuje mnie świat w rybim oko. Mam wrażenie, patrząc przez obiektyw, że świat byłby ciekawszy, gdyby wszystkie linie proste zastąpić zakrzywionymi. Niekoniecznie bardziej uporządkowany i zarządzalny, ale na pewno zabawniejszy.

Przy okazji spaceru po Rynku (krótkiego, bo wiosna oznacza porę na nowe/wyciągnięte po zimie buty, a to oznacza sezon bąbli i pęcherzy na różnych częściach stopy) nieodmiennie fascynowałam się kwestią tzw. Polaków Odzieży Uroczystej. W Ratuszu mieści się USC, gdzie Poznaniacy biorą śluby z różnego stopnia zaangażowaniem w celebrę. Mimo tłumów w okolicznych ogródkach (znowu napisałam "ogórkach", freudowska potyłka?) łatwo odróżnić tzw. gości ślubnych. Po pełnej napięcia minie (niech zgadnę, nowe buty?), po wieczorowym makijażu w sobotnie południe, po ewidentnym nieprzyzwyczajeniu do kroju ubrania, po jakiejś takiej wyczuwalnej uważności w noszeniu ubrania, po innym rodzaju materiałów i kolorach. Rozumiem ideę, w dużej części się z nią zgadzam, ale bez względu na to bawi mnie kontrast między codziennością (bawełna i poliester), a odświętnością (nobliwe płótno czy jedwab).

Idę się przytulić do ciepłego futra.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 26, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 4


Kawiarnie jak grzyby na deszczu

Dzisiaj zaprowadziliśmy Reputaka do Chimery (herbaciarnia z deserami, śniadaniami i daniami bardziej obiadowymi) na rogu Żydowskiej i Dominikańskiej. Ale w zasadzie to chciałam tylko pokazać szyld Cafe Bemehot (zaraz obok, na Kramarskiej).


Ciekawe, czy mają prymusy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 12, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


Cywilizacja wiejska

To nie tak, że we wsi pt. Suchy Las nic nie ma w sensie infrastruktury knajpianej. No, jest ostatnio trochę mniej, bo ku mojemu głębokiemu żalowi zamknęli bar "Suchy Las Vegas", mieszczący się opodal w gustownym blaszaku, obitym sidingiem. Poza "Kuchniami Świata", gdzie można zjeść bardziej fastfoodowo, ale w dość urozmaiconym zakresie, jest też bardziej wyrafinowana, bo z kelnerami i białymi obrusami, "Estella". Bardzo dobra pizza, dania typu obiadowego też przyjazne, a na koniec do dość okrągłego rachunku podają w małych kieliszeczkach nalewkę śliwkową (chyba dla osłodzenia konieczności płacenia rachunku). Bardzo mnie te kieliszeczki ujęły. Do kompletu jest jeszcze "Zajazd Sucholeski", ale tam jeszcze nie jadłam. Na razie.

Ale ogólnie poza tym to jest ubóstwo. Żabka, sklepik u pani Eli, gdzie można dostać spleśniały albo suchawy chleb, kawałek dalej na rynku Chata Polska i Biedronka. Dlatego w poszukiwaniu śniadań trafiliśmy dzisiaj do "Monidła" na Grunwaldzie. Mental note to self - śniadania dają do 13, więc przychodzenie o 13:30 (no ale co ja mogę, nie przewidziałam, że proste "proszę skrócić z tyłu i grzywkę" będzie trwało bite półtorej godziny, do tego połączone z wysiłkiem umysłowym koniecznym na konwersację z panem fryzjerem, który bardzo się starał przerywać doskwierającą ciszę) oznacza, że już nie dadzą. Dają za to dania obiadowe, szeroki wybór deserów i sałatek oraz kaw i herbat czy innych napitków alkoholowych. Do zamówionej sałatki z buraków, koziego sera, brzoskwiń i sałaty z octem balsamicznym mam trochę mieszane uczucia, ale to bardziej kwestia, że lubię smak octu, natomiast odrzuca mnie jego zapach, bo sama sałatka była ok. Co mi się ogromnie podoba, to duże wnętrze w suterenie podzielone na mniejsze sale, również takie, gdzie można wstawić duży stół na imprezy w większym gronie, dodatkowo zaopatrzone w ogródek z tyłu, otoczony kamienicami.

Znajduję również dość zachęcającym fakt, że knajpka mieści się nie w centrum, a tak trochę z boku - pewnie dlatego, że blisko MTP. Szybki rzut oka na okolicę sprawił, że zaczęłam się nieco wahać nad moim potencjalnym domkiem na Sołaczu czy na Zakręcie - nie byłabym od tego, żeby na przecinającej Matejki ulicy Skrytej[1] nie kupić sobie wyremontowanego piętra w jednej z kamienic. Jestem zdecydowanie miejska.

[1] Na Skrytej 1 mieści się biuro ogłoszeń (a po przeciwnej stronie Francuski Łącznik), w czasach przeglądania gazet miałam więc nieustającą wizję Wielkiej Skrytki Pocztowej, bo w większości inseratów pojawiało się sformułowanie "Skryta 1".

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 29, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5


Moody blues

Poprzednią wersję wpierdzieliło mi pojawiające się znienacka logowanie na joggerze. Miałam w niej (tej wersji) żal do świata. Że niektórzy ludzie, których potrzebuję, nie potrzebują mnie, a akurat teraz przydałoby mi się parę ciepłych słów. Że martwię się, kiedy moje próby nawiązania kontaktu trafiają na mur, na którym się rozbijam, bo nie chcę pisać w ciemno, nie słysząc chociażby "mhm", które oznacza, że ktoś słucha, wie i rozumie. Że martwię się ciszą, kiedy milczy GG, jabber i telefon, a maile nie spływają. I że boję się wchodzić na ten mur i zaglądać do środka, bo może ktoś po drugiej stronie sobie tego nie życzy. I że kot po chwilowej hossie, kiedy to pożerał miskę za miską, mruczał, biegał i jak na chorego kota ogólnie był niesamowicie ożywiony, ma znowu bessę, podczas której snuje się apatycznie i odmawia jedzenia, zadowalając się kurzem i powietrzem. Że poszłam na spacer, żeby odetchnąć czymś innym niż fabryczna klimatyzacja, ale poczucia, że coś się zmieniło, starczyło mi na godzinę. I tak o. A, i jeszcze wkleiłam zdjęcie z ulicy Wyspiańskiego. Więc w zasadzie to może i dobrze, że znikło?

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 27, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5