Więcej o
Maja
Lało od rana. Było buro, brzydko i ciemno. Szłyśmy z Majem pod tęczowym parasolem i mimo początkowej irytacji zdałam sobie sprawę, że to było bardzo dobre lato. Ciepłe, słoneczne i pełne kolorów.
Od lewej z góry:
- fiolet: maciejka w ogrodzie ^Valwita i ^Boskiej * hortensja w Powerscourt * bliżej nieznany kwiatek w punkcie widokowym z widokiem na Dublin * bliżej nieznane fioletowe kwiatki w Ogrodzie Botanicznym w Poznaniu * meduza w Akwarium w Gdyni * orlik(?) w ogrodzie teściów w Trzciance * apaszka od Laury Ashley
- błękit: plaża w Killiney * zabudowania portu w Howth * stolarka drzwi w Będlewie * sklep we Włocławku * most Rydza-Śmigłego tamże * amerykańskie cudo na Zakopiańskiej * Kupiec Poznański
- zieleń: winorośl z Rogalina * St Stephen's Green Park * mega łopiany w Powerscourt * butelka wina na grillu u P. * barszcz(?) pod domem * liście w Powerscourt * widok przez rzeźbione drzwi w Będlewie
- żółty: detal na bramie ogrodu w Powerscourt * ślub brata w hotelu Aleksander * spacer po Starym Zoo w Poznaniu z ^havvah * bliżej niezidentyfikowany żółty kwiatek z ogródków działkowych na Podolanach * lipcowy zachód słońca z balkonu * graffiti z przystanku PST Słowiańska * wino w sklepie winiarskim na Podgórnej, gdzie kupowaliśmy wino dla B. i G.
- pomarańcz: irga w ogródku kawiarni "Stary Młynek" na Żydowskiej * liście klonu japońskiego w Powerscourt * lilie z ogródków działkowych na Podolanach * krzak mijany podczas któregoś ze spacerów w Suchym Lesie * motyl z Cmentarza Zasłużonych Wielkopolan * detal ze ściany kamienicy na Jeżycach * truskawkowa virgin margerita w TGIF w Malcie
- czerwień: dzisiejsze porzeczki * gramofon z pchlego targu w Starej Rzeźni * czeresienka na drzewie przy ul. Zawilcowej w Suchym Lesie * drzwi z dublińskiej ulicy * róża z rozarium w Powerscourt * łódź z portu w Howth * pomidor na ratatuję z przepisu Imbacha
- róż: hortensja z ogrodu ^Boskiej i ^Valwita * kaktus z Palmiarni * rower przy różowych drzwiach w Dublinie * Matka Boska z Dzieciątkiem na rogu chyba Klasztornej * obelisk Maurycego Gomulickiego przy Arsenale * serduszka z ogrodu teściów * storczyki A.
W większym formacie (i w ogóle to trzymajcie kciuki za koty Hanki, co?)
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 14, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
A przecież była i rodzina, i tort, i prezenty. Świeczkę (zastępczą, bo właściwej zapomnieliśmy zabrać z domu) wprawdzie zdmuchnęłam ja, ale życzenie dla Maja było i ma się spełnić.
(Zdjęcie: Jesienny)
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 7, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
B is for Birthday, Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 6
Obawiałam się pierwszego lotu z dzieckiem. Niespecjalnie było czego, bo młodzież i owszem, wierciła się, narzekała (zwłaszcza na przypięcie pasami, bo to ograniczenie wolności), ale wystarczył magiczny dźwięk silnika samolotowego, żeby powieki stały się mega ciężkie, a wtulony we mnie[1] Maj spał[2] ponad półtorej godziny w każdą stronę. Owszem, jeszcze nie czas na zoo, na muzea czy koncerty, ale można iść na plażę sortować kamyki, siedzieć na kocyku na trawie, wąchać kwiaty i mydła, spacerować ulicami czy robić rozgardiasz w restauracji.
Wiadomo, jest i łyżka ostrej sproszkowanej przyprawy w miodzie. Urlop z dzieckiem to brak czasu na spanie do umiarkowanego południa. Brak możliwości wyjścia po położeniu dziecka spać, chyba że się zorganizuje babysitting. Brak czasu na przeczytanie chociaż kartki książki, zwłaszcza jak się wieczorami próbuje przejrzeć zdjęcia. Konieczność dostosowania się do planu dnia dziecka. Konieczność zmiany planów, jak dziecko skoczy z kanapy i wyląduje czołem na nodze od stołu (serdecznie pozdrawiam sympatyczne panie pielęgniarki i lekarki z dublińskich izb przyjęć oraz dziękuję ^Boskiej za cierpliwość i w ogóle wszystko). Ale i tak było warto.
[1] Niestety, skąpość miejsca w Ryanair sprawiła, że umieszczenie nawet niedużego dziecka na sporym TŻ-ie nie wchodziło w grę. W zasadzie ciasnota i konieczność upierdliwego ważenia bagażu to jedyne wady tej linii. Z powrotem jedna torba ważyła 20,2 kg przy limicie 20 kg, ale przeszło bez problemu. Podręcznych, pieczołowicie spakowanych do 10 kg, nikt nie ważył. Butelkę wody dla dziecka - bez problemu, w jedną stronę próbowaliśmy przy celniku, w drugą nawet nie. Bardziej ich interesowały laptopy niż puszka mleka w proszku.
[2] Sądząc z odgłosów, inne dzieci nie spały. Głośno nie spały.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 6, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja -
Tagi:
irlandia, 2010
- Komentarzy: 5
Na kamienistej plaży w Killiney przypomniał mi się rysunek Minkiewiczów, gdzie to Albert pierwszy raz zobaczył morze, a morze pierwszy raz zobaczyło Alberta. Nie było muszelek, ale były różowe, zielone, szare i pasiaste kamienie.
A poza tym dolce far niente (przerywane koniecznością wyjęcia małoletniej kamieni z paszczy).
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 2, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
2010, irlandia, killiney
- Komentarzy: 4
Rano Powerscourt, po południu południowy Dublin, a wieczorem emergency w dwóch szpitalach, bo w jednym nie obsługiwali młodzieży poniżej 14 lat. I już po trzech godzinach siedmiomilimetrowe uszkodzenie skóry na czole mojego dziecka zostało zaklejone i zaplastrowane.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 31, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja -
Tagi:
2010, irlandia
- Komentarzy: 1
Po raz trzeci zmierzyłam się z konceptem WP, że na świat z samolotu patrzy się oczami Boga. Za pierwszym razem cynicznie wyśmiałam, za drugim ostatecznie i z blazą zgodziłam się, że w biznes klasie całkiem całkiem, ale dziś - wstyd się przyznać - mózg mi zalał #budyń i było transcendentalno-mistycznie. Na moim ramieniu usypiała błogo wypełniona mlekiem[1] i ściskająca pluszową żyrafkę bezpieczeństwa córka, za oknem świat stawał się coraz mniejszy i coraz bardziej odległy, a ja ze łzami w oczach[2] myślałam, że to najlepsza rzecz na świecie tak po raz pierwszy wznosić się w niebo z małym Majem, który wprawdzie nie partycypował w cloud-spottingu i patrzeniu na miniaturowe domki i drogi, ale BYŁ, posapywał i ciumkał sobie leniwie zatyczkę od czasu do czasu. Zdjęć nie ma, bo - jak już kiedyś wspomniałam - nie mam trzeciej ręki, a i możliwości manewru walizkowego w Ryanair dość słabe. Zarejestrowałam plantację wiatraków chyba na kanale la Manche, a mały Maj obudził się nad Manchesterem. Mimo moich obaw lot był przyjemny, zwłaszcza że Maj nie brał przykładu z pozostałych wyjców na pokładzie i protestował tylko przeciwko pasom bezpieczeństwa. I, oraz niepomiernie rozbroiły mnie fanfary po wylądowaniu. Osom.
Gdzieś nad Wielką Brytanią pojawiła się tęcza, tam na dole. Specjalnie dla nas.
Leniwie po aktywnym poranku poleżeliśmy na trawie w Howth. Mewy, foki, targ, seafood chowder, smażone kalmary w cieście, frytony[3] i co chwila rozlegający się dźwięk rozmów po polsku. Bo okolice Dublina to takie jeszcze jedno województwo.
[1] Wymyśliliśmy sprytnie, że na start, żeby dziecku uszy nie odpadły i mózg nie wybuchł, dziecko dostanie flaszkę. Pomysł okazał się przedni, w każdym razie. TŻ przygotowuje, nagle zza fotela odzywa się młody człowiek z uprzejmym pytaniem, czy to Nutramigen, bo poznał po zapachu. Nie jest to dziwne, bo tego zapachu nie da się zapomnieć.
[2] Ostatnio taki przypływ mega wzrusza miałam na widok samochodu SFFD.
[3] Taka subtelna fryteczka z ćwiartki dużego ziemniora.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 29, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
2010, irlandia, howth
- Komentarzy: 4