Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Beczka miodu

Obawiałam się pierwszego lotu z dzieckiem. Niespecjalnie było czego, bo młodzież i owszem, wierciła się, narzekała (zwłaszcza na przypięcie pasami, bo to ograniczenie wolności), ale wystarczył magiczny dźwięk silnika samolotowego, żeby powieki stały się mega ciężkie, a wtulony we mnie[1] Maj spał[2] ponad półtorej godziny w każdą stronę. Owszem, jeszcze nie czas na zoo, na muzea czy koncerty, ale można iść na plażę sortować kamyki, siedzieć na kocyku na trawie, wąchać kwiaty i mydła, spacerować ulicami czy robić rozgardiasz w restauracji.

Wiadomo, jest i łyżka ostrej sproszkowanej przyprawy w miodzie. Urlop z dzieckiem to brak czasu na spanie do umiarkowanego południa. Brak możliwości wyjścia po położeniu dziecka spać, chyba że się zorganizuje babysitting. Brak czasu na przeczytanie chociaż kartki książki, zwłaszcza jak się wieczorami próbuje przejrzeć zdjęcia. Konieczność dostosowania się do planu dnia dziecka. Konieczność zmiany planów, jak dziecko skoczy z kanapy i wyląduje czołem na nodze od stołu (serdecznie pozdrawiam sympatyczne panie pielęgniarki i lekarki z dublińskich izb przyjęć oraz dziękuję ^Boskiej za cierpliwość i w ogóle wszystko). Ale i tak było warto.

[1] Niestety, skąpość miejsca w Ryanair sprawiła, że umieszczenie nawet niedużego dziecka na sporym TŻ-ie nie wchodziło w grę. W zasadzie ciasnota i konieczność upierdliwego ważenia bagażu to jedyne wady tej linii. Z powrotem jedna torba ważyła 20,2 kg przy limicie 20 kg, ale przeszło bez problemu. Podręcznych, pieczołowicie spakowanych do 10 kg, nikt nie ważył. Butelkę wody dla dziecka - bez problemu, w jedną stronę próbowaliśmy przy celniku, w drugą nawet nie. Bardziej ich interesowały laptopy niż puszka mleka w proszku.

[2] Sądząc z odgłosów, inne dzieci nie spały. Głośno nie spały.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 6, 2010

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja - Tagi: irlandia, 2010 - Komentarzy: 5

« Irina Dienieżkina - Daj mi! - W raisefieberze jakoś mi umknęło »

Komentarze

Boska

jakby co to rozscielenie lozka zajmuje kilka minut. zalanie pelnej wanny pachnaca goraca woda z pianka - kolejne kilka minut. wiec zapraszamy ponownie :)

Tores

Ała, z tym stołem... Buziaczki w czółko i dzięki za relację z wyprawy, _bardzo_ miło się czytało o świecie.

autumn

dzielna Maja jest i basta ;-)

fajnie, że pogodziliście swoje pragnienia z rytmem dnia dziecka ;-) niektórzy rodzice tego nie są w stanie zrozumieć i niestety potem wymęczone zapłakane dziecie można oglądać w muzeum/ restauracji

Zuzanka

Dla mnie to dość oczywiste. Dziecko jest uczestnikiem wycieczki. Jeśli ktoś z uczestników wymaga specjalnego traktowania, to inni się dostosowują (albo nie zabierają na wycieczkę, jeśli się nie chcą dostosować).

autumn

i super ;-) ważne że się dogadujecie ;-)

Skomentuj