Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Listy spod róży

Wielkopolska w weekend: (5b) Pałac w Krześlicach

Krześlice to historia z happy endem, chociaż w trakcie bywało jak zwykle - "Po wojnie Krześlice przejęła Spółdzielnia Produkcyjna, a w 1950 r. PGR w Pomarzanowicach. Pałac stopniowo popadał w ruinę, a w 1971 roku zawaliła się część frontowa skrzydła wschodniego". Dziś jest hotel z klimatycznymi meblami, sauną, wifi i kortami tenisowymi. Doskonałe miejsce na takie bardziej frymuśne wesele, świetne na wypicie popołudniowej latte i trening chodzenia po schodach, trochę gorsze na jedzenie nawet niedzielnego obiadu, bo zawartość karty jest dość wysoko notowana. Za to w parku są niezjedzone przez owada o przeraźliwie długiej nazwie kasztanowce, można więc uznać, że z jednym dojrzałym kasztanem w kieszeni jesień w Wielkopolsce została rozpoczęta.

GALERIA ZDJĘĆ.

EDIT: Na fali radości sklejania panoram pałac w Krześlicach od tyłu i od frontu:

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 13, 2010

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: krześlice, polska - Komentarzy: 3


Wielkopolska w weekend: (5a) Pobiedziska

Dostosowaliśmy się do poziomu wzrostu najmłodszego uczestnika wycieczki i pojechaliśmy do Skansenu Miniatur w Pobiedziskach. Wreszcie Maj miał miał świat na wysokości swojego wzroku, chociaż o wiele ciekawsze były kamyczki i liście. A i mnie to miejsce bardzo ucieszyło, bo od dziecka uwielbiałam wszelkie makiety, miniaturowe domki z kartonu, zamki i oczywiście tory i pociągi (tu, niestety, pociąg nie był jezdny, a szkoda).


(Dziecko-Gigant szykuje się do wejścia na Bibliotekę Raczyńskich).
(Mega ważka osiadła z łoskotem na dachu Katedry Gnieźnieńskiej).

Skansen jest malutki, budynków jest kilkanaście, ale warto - nawet paskudna bryła Arsenału na poznańskim Starym Rynku wygląda zgrabnie. Kilku miejsc nie znałam i czaję się, przyznaję, na taki pałac w Czerniejewie. Zachęcona makietą rynku w Pobiedziskach, wymyśliłam, że pojedziemy tam na obiad. Zapomniałam, że to polskie małe miasteczko, gdzie czas zatrzymał się 30 lat temu, jakby nie istniał internet, a najnowszy sezon True Blood czy House'a nie był na wyciągniecie ręki w dowolnym miejscu na świecie. Z jednej strony małe miasteczka są niesamowicie smutne, ożywają chyba tylko, kiedy do kościoła idzie pielgrzymka. Z drugiej - zawsze mam tam poczucie spokoju i zen, którego mi zwykle w życiu brakuje. Ławka pod drzewem z widokiem na przechodzących ludzi, letni ciepły wieczór i świadomość, że do niczego i nigdzie się nie trzeba spieszyć, tylko można usiąść i patrzeć. Bo i niewiele więcej można robić. W W Pobiedziskach na rynku do wyboru jest budka z lodami, kurczak z rożna (chyba zamknięty) i całkiem niezła restauracja hotelowa z bardzo dobrym żurkiem i przyzwoitymi pierogami. I fontanna z Czechem, Rusem i Bohaterskim Lechem.

Wstęp do skansenu: 5 zł od dorosłego. Dzieci do lat 4: darmo. Restauracja Bachus - taniej niż w Poznaniu.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 13, 2010

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tag: pobiedziska - Komentarzy: 4


Beczka miodu

Obawiałam się pierwszego lotu z dzieckiem. Niespecjalnie było czego, bo młodzież i owszem, wierciła się, narzekała (zwłaszcza na przypięcie pasami, bo to ograniczenie wolności), ale wystarczył magiczny dźwięk silnika samolotowego, żeby powieki stały się mega ciężkie, a wtulony we mnie[1] Maj spał[2] ponad półtorej godziny w każdą stronę. Owszem, jeszcze nie czas na zoo, na muzea czy koncerty, ale można iść na plażę sortować kamyki, siedzieć na kocyku na trawie, wąchać kwiaty i mydła, spacerować ulicami czy robić rozgardiasz w restauracji.

Wiadomo, jest i łyżka ostrej sproszkowanej przyprawy w miodzie. Urlop z dzieckiem to brak czasu na spanie do umiarkowanego południa. Brak możliwości wyjścia po położeniu dziecka spać, chyba że się zorganizuje babysitting. Brak czasu na przeczytanie chociaż kartki książki, zwłaszcza jak się wieczorami próbuje przejrzeć zdjęcia. Konieczność dostosowania się do planu dnia dziecka. Konieczność zmiany planów, jak dziecko skoczy z kanapy i wyląduje czołem na nodze od stołu (serdecznie pozdrawiam sympatyczne panie pielęgniarki i lekarki z dublińskich izb przyjęć oraz dziękuję ^Boskiej za cierpliwość i w ogóle wszystko). Ale i tak było warto.

[1] Niestety, skąpość miejsca w Ryanair sprawiła, że umieszczenie nawet niedużego dziecka na sporym TŻ-ie nie wchodziło w grę. W zasadzie ciasnota i konieczność upierdliwego ważenia bagażu to jedyne wady tej linii. Z powrotem jedna torba ważyła 20,2 kg przy limicie 20 kg, ale przeszło bez problemu. Podręcznych, pieczołowicie spakowanych do 10 kg, nikt nie ważył. Butelkę wody dla dziecka - bez problemu, w jedną stronę próbowaliśmy przy celniku, w drugą nawet nie. Bardziej ich interesowały laptopy niż puszka mleka w proszku.

[2] Sądząc z odgłosów, inne dzieci nie spały. Głośno nie spały.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 6, 2010

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja - Tagi: irlandia, 2010 - Komentarzy: 5


TTWAB (4) Dublin Zoo

Trochę narzekałam, że zoo takie sobie, ale przemyślałam i jednak uważam, że jest miłe. Nie obejrzeliśmy całego, bo jednak roczna młodzież nie była specjalnie zainteresowana (a potem nawet zirytowana i senna, więc zagródka ze zwierzyną przydomową, którą zostawiliśmy na koniec, została ominięta, szkoda). Warto wyskubać monetę na przewodnik, bo jest w nim detalicznie opisane każde zwierzę (a niektóre nawet z imienia, więc można błyskać erudycją przed jeszcze nieczytatą młodzieżą), z ładnymi zdjęciami i z mapką. Jestem fanką zoo (zoł?) tak czy tak, ale to jest szczególnie miłe, bo zwierzęta mają sporo miejsca dla siebie (co czasem oznacza, że widownię mają w pompie i siedzą gdzieś zaszyte i się nie pokazują). Widok żyrafki ganiającej radośnie dookoła szopy - bezcenny, podobnie lemurów grzejących brzuchy na słońcu. ^Valwit wspomniał, że na terenie chodzą zoowe koty domowe, ale nie miałam okazji ich spotkać.

Wstęp 15€, nieletni do lat trzech darmo, pomiędzy jakieś zniżki i bilety grupowe. Przewodnik 2€. Przed samym zoo można lanczyk, w zoo są automaty z napojami i sporo toalet. A dookoła zoo Phoenix Park (z obowiązkowym krzyżem papieskim ;-)).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 5, 2010

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: irlandia, 2010, zoo, dublin, ogrod-zoologiczny - Komentarzy: 1


TTWAB (2d i 3c) St Stephen's Green

Trawa jest po to, żeby na niej usiąść, zjeść kanapkę, przeczytać kilka rozdziałów książki czy poleżeć, patrząc w słonko. W samym centrum Dublina naród pracujący wysypuje się na lunch do parku. Nawet żebracy uprzejmie pytają o wolne środki płatnicze.



A zaraz obok parku, tuż przy Grafton Street, jest St Stephen's Green Shopping Center. Shopping jak shopping, ale architektonicznie koronkowa perełka.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 4, 2010

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2010, irlandia, dublin - Skomentuj


Sheridan's Cheeesemongers

Kiedy na blogu Agnieszki przeczytałam o tym, jakie sery można w SC kupić, nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Dubliński sklepik na 11 Anne Street South jest nieduży, ale w środku miał tyle dobrego, że zazdrościłam klientce przede mną, która kupowała serów chyba dla pułku wojska, bo wyszła z dwiema wielkimi siatami (trzema, bo jedna z wielką ćwiartką sera się podarła pod ciężarem). Po wielu tęsknych spojrzeniach wybraliśmy po kawałku Sparkenhoe Red Leicester, wędzonego Gubbenna z czarną skórką, Maasdamera z Tilbury i klasycznego Cheddara. Do tego pastę z jabłka i pigwy i chutney owocowy. I wprawdzie panie w sklepie nie robiły pokazu serowej wirtuozerii, a sam sklep jest dość pretensjonalny, to warto go mieć na trasie którejś z wycieczek po centrum Dublina (zwłaszcza że mieści się na jednej z przecznic handlowego deptaka na Grafton Street, gdzie nie sposób nie trafić).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 4, 2010

Link permanentny - Kategorie: Przydasie, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2010, irlandia, dublin - Komentarzy: 2