Więcej o
Listy spod róży
[14/15.12.2013]
Może i jarmarki są przaśne, ale to jest właśnie taka zaszłość, która kojarzy mi się ze świętami. Nie galerie handlowe, nie klikanie przed monitorem, tylko kolędy wykonywane na kiepskim instrumentarium (wiem, wiem, grają też "Las Christmas" w wersji disco, co robić), stragany z bombkami, świeczkami, ozdobami, drewnianymi zabawkami, matrioszkami i już typowo niemieckimi jabłkami w karmelu. W tym roku pachniało Glühweinem, oprócz waty cukrowej i migdałów w cukrze był raclette, węgierskie langosze i lukrecjowe żelki.
I światełka.
I wielojęzyczny tłum. Niemcy, Rosjanie, Polacy i bliżej nieokreśleni anglojęzyczni. Sporo palących, sporo w rękach dzierżyło szklanki z gorącym glühweinem. I wszędzie dzieci. Zachwycone karuzelami albo - wręcz przeciwnie - doświadczające traumy na kręcącym się koniku. Moja córka była w tej pierwszej grupie, domagającej się nielimitowanego dostępu do rozrywek. Szczęśliwie - poza diabelskim młynem - może odbywać je już samodzielnie; diabelski młyn z nami. Staram się nie projektować moich strachów na dziecko, które wierci się w małym wagoniku, żeby wszędzie spojrzeć, ale za każdym razem w środku mam herzklekoty. Tym razem bolało mnie, bo drzwiczki były zamknięte tylko na elektronikę, a nie łańcuch czy solidny skobel. A umówmy się, że widziałam już taką elektronikę, że Wam się nie śniło (i kilka filmów katastroficznych o spektakularnych kolapsach w wesołych miasteczkach, a to nie pomaga). Jak to mawia pediatra naszego dziecka przy okazji wizyty: "Państwa problemem jest to, że państwo za dużo myślą". Więc owszem, myślę za dużo, a mimo to dalej włażę do trzęsącego się wagonika.
(serio, wyżej niż wieżowce!)
W tamtym roku byliśmy pod zamkiem w Charlottenburgu, w tym roku przy St. Marienkirche (na placu między Karl-Liebnecht-Strasse i Spandauer Strasse) oraz przy centrum handlowym Alexa (na skwerze między Dirksenstrasse i Voltairestrasse). Przeszliśmy też obok nastrojowego Gendarmenmarktu (między Jaegerstrasse i Charlottenstrasse), niestety był płatny. I jakkolwiek nas to nie odstraszało, bo 1 euro od łebka miało iść na jakiś cel charytatywny, to 200-osobowa kolejka do kasy po bilet, z którym się następnie stało w drugiej kolejce, gdzie pan te bilety przedzierał, i owszem.
I serio, believe it or not, widzieliśmy Maczetę z wózkiem niemowlęcym. A przynajmniej jego doppelgangera.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 16, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, berlin
- Komentarzy: 2
Serio, znowu dałam się zawieźć 60 metrów nad ziemię, oddzielona od potencjalnego spadnięcia wiarą w to, że mechanicy i elektronicy budujący diabelskie młyny są lepszymi inżynierami ode mnie.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 15, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, niemcy
- Skomentuj
Mieliśmy najpierw pojechać do pałacu w Lubaszu, bo było po drodze, ale okazało się, że nie wiadomo, gdzie jest. Jest kościół na wypasie, jest dworek z restauracją, ba - nawet ośrodek wypoczynku i sportów wodnych. Wikipedia nawet emituje zdjęcie i współrzędne geograficzne, węszę więc spisek, że nie ma żadnych kierunkowskazów, a zapytani lokalni zapewne patrzą w niebo, mówią: "O, klucz ptaków, odlatują do ciepłych krajów" i odchodzą pogwizdując i tylko czasem spoglądając podejrzliwie przez ramię. Zgaduję, bo nie pytaliśmy; z tylnego siedzenia dobiegało tylko marudne "Daleko jeszcze, papo Smerfie?"
Więc Goraj. Neorenesansowy pałac inspirowany zamkiem Varenholz w Westfalii, tak ładnie inspirowany, nie trzeba mieć dewiz, żeby było ładnie. Dookoła buki wysypały złotoczerwonymi liśćmi, spomiędzy liści wyglądają stokrotki, z okien pałacu słychać polski rap, bo to internat Zespołu Szkół Leśnych. Podobno jest urocza biblioteka, ale nie próbowałam wchodzić do środka.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 20, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
goraj, polska
- Komentarzy: 3
[12.10.2013]
Obietnica za płotem. Absurdalnie mimo remontu objawiającego się wykopem przed pałacem (i zamknięciem wszystkich budynków[1] poza restauracją, a i ona tylko w weekendy czynna), park wybrukowany jest kasztanami. I żołędziami z tej odmiany, co to z nich nie spadają czapeczki. Jesień w Rogalinie jest właśnie tak piękna, jak obiecują pocztówkowe fotografie, nawet jeśli nie ma miękkiego popołudniowego słońca.
[1] Serio, mamy potwornie mało zachowanych zabytków. Jeśli są w dobrym stanie, zostały przerobione na hotele/domy weselne i egzystują tylko po uprzednim umówieniu (to dotknęło pałac Treskovów w Strykowie, pałac w Iwnie i w Krześlicach, które są nastawione tylko na obsługę imprez). Naprawdę warto zamykać na całe dwa lata pałac, wozownię i galerię obrazów? Wierzę, że remont za 40 mln złotych coś przyniesie, ale.
Po głowie mi chodzi zdecydowanie co innego, ale uczę się formułować zdania z pozytywnym wydźwiękiem, więc po dzisiaj nie bardzo umiem poskładać to, co myślę.
GALERIA ZDJĘĆ (również wiosennych).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 15, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tagi:
rogalin, polska
- Skomentuj
Dziś rano skrobałam zamrożoną szybę o poranku. To chyba wystarczy za komentarz w kwestii mojego stosunku do świata?
[2.10.2013]
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 3, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
wloclawek, polska
- Komentarzy: 1
Żeby nie wyłamać się z lemingarskiej tradycji, zawiozłam do Warszawy słoiki i ze słoikami wróciłam. Jest coś przyjemnie plemiennego w wymianie żywności i w karmieniu gościa, siedzeniu w kuchni i patrzeniu na zaparzanie herbaty. Zdecydowanie wolę niż anonimowość pokoju hotelowego (nie wspominając, że nie chciało mi się gotować wody na herbatę, bo musiałabym przenieść czajnik na biurko, a to praca). Dziękuję.
Szyba pokryta szarą siatką, która przy braku słońca daje efekt burzowego, listopadowego popołudnia, takiego bez żadnej nadziei; od samego patrzenia mam ochotę zwinąć się w kłębek i spać. Kiedy wychodzą plamy jesiennego słońca, drżące od liści, jest jak w upalne lato. Przy obu opcjach ostatnia rzecz, której chcę, jest patrzenie na kolejne ekrany powerpointa.
Warszawa w przelocie narobiła mi smaku na słoneczny dzień, spędzony na uliczkach z bogatą sztukaterią, na Żurawiej czy Foksal, rozpoczęty Targiem Śniadaniowym. Rano zamglona, po południu rozkosznie jesienna z obietnicą wieczoru pełnego neonów i panoramą Zamku od strony Wisły. Chcę zanurzyć się w bramy, pogłaskać lokalne koty, zastanowić się, kto korzysta z Bank of China. Zrobić listę murali, zinwentaryzować wieżowce (owszem, doceniłam Złotą 44 dopiero patrząc na zdjęcia samego szczytu budynku, ale mnie się podoba Pałac Kultury, więc może jestem niemiarodajna), pokazać Majowi Starówkę, Krakowskie Przedmieście i wjechać na sam szczyt PKiN-u. Ostatni raz byłam jeszcze w latach 80., więc umówmy się - dawno. Może nawet jeszcze windą służbową pan minister jeździł. Szkoda Warszawy na lemingowanie. No chyba że w Arkadii i Złotych Tarasach.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 21, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
warszawa, polska, murale
- Skomentuj