Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Kiełbaski z grilla, stare srebra, kiczowate akty, metalizowane baloniki. Hafty ludowe, swetry, biżuteria z kamyków, monety i wyroby z pszczelego wosku. Standardowy zestaw jarmarcznej tandety (z nieodłączną piłką z folii aluminiowej, owiniętą gumkami-recepturkami). Lubię się raz do roku przejść poznańskim Starym Rynkiem i popatrzeć.
Lubię też nowe restauracje. Nowe dla mnie, bo ukraińska Czerwona Kalina to już jakiś czas na rogu Kramarskiej i Żydowskiej kwitnie, tylko ja taka wczorajsza. W środku miło i konsekwentnie (i nie przeszkadza, że dekoracja ze sztucznych roślinek), menu zgrabne, a jedzenie dobre. I ceny nierynkowe.
Czasem nawet nie wiem, jakimi ścieżkami chodzi. Znajduję spódnicę Ulubionej Firmy, podoba mi się, bo ładna. I nic więcej. Po czym biorę ją do ręki i okazuje się, że podświadomie znalazłam ciuch pasujący do jednej z moich ulubionych paletek z cieniami (wersja dla zielonych oczu).
Tak, miałam nie kupować, wiem.
Mam nadzieję, że B. i G. mi wybaczą, że ujawnię kawałek ich pracowni. Ale, proszę pana, tu wszystko jest ładne.