Więcej o
Fotografia+
Dzień dziecka. Miasto prześciga się w organizowaniu niepłatnych i płatnych uciech dla dzieci i nawet nieco dla rodziców. Portale się licytują - tu 13 miejsc, w których Coś Się Dzieje, tam z kolei 14 rozrywek. Świetnie, radość mą duszę nie do końca cyniczną zalała, ale jednak cały czas mam takie nietrudne pytanie - czemu nie może być tak co weekend?
Wprawdzie madame od rana nie współpracowała, ale bańki mydlane na Gołębiej i parę innych drobnych przekupstw pozwoliły na przejście przez Jarmark Francuski i wyjść pachnącym mydłem, kiełbasą czy słodyczami.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 1, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 4
Kiedy TŻ oznajmił, że kupuje bilety na przedstawienie z bajkami, nie spodziewałam się, że to ja się przeniosę w dalekowschodni świat baśni. W historie o małym wielbłądzie, Aiszy, której umarła matka i Jasmin, której zaginęła córka Varda. I wcielę się w rolę widza nie tyle spektaklu, co benefisu jednej aktorki, która tańczyła pod sceną, skakała, śmiała się i czekała na moment, kiedy będzie spróbować instrumentów. A zwłaszcza talerza. Bo żeby talerz zabrzmiał, trzeba mieć rozmach i pałeczkę, najlepiej owiniętą gałgankiem. Spektakl na dzień matki (to był mój trzeci dzień matki!) przygotowała grupa Baśnie Właśnie - bosonoga dziewczyna o pięknych włosach i dwóch niesamowicie utalentowanych chłopaków, też boso, za to wyposażonych w zestaw świetnych, prostych instrumentów, dzięki którym łatwo można się było znaleźć na morzu czy na pustyni. A nawet w Japonii. Podobało mi się, chcę na następne takie, żeby posłuchać baśni i patrzeć, jak moja córka chłonie historie. I komentuje; nie wiem po kim to ma, zupełnie.
Na przedstawienie poszliśmy do budynku, o którym już kiedyś pisałam - na pierwszym piętrze kamienicy na Nowowiejskiego 8 mieści się wegetariańska kawiarnia Stara Baśń. Wysokie wnętrza z białą stolarką, na ścianach zasiedlony skrzatami Poznań, w barze fantastyczne ciasta i dobra kawa. Bogato wyposażony kącik dla dzieci i scena, na której można być kim się chce, zwłaszcza jak ma się 3 lata i 3/4. Bo to w niedzielę było, ale potem pojechałam na wschód i mi się nie składało.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 28, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 8
Przełamując własne lenistwo (a wierzcie mi, nie chciało mi się[1]), trzymając się zasady JFDI, wyszłam z domu wieczorem. Na randkę ze szparagiem. Jakiś czas temu zapisałam się na warsztaty kulinarne w restauracji "Dąbrowskiego 42". Restauracja mieści się w pięknym zabytkowym budynku, pokrytym drewnianym szalunkiem, który przez wiele lat niszczał zaraz obok rynku Jeżyckiego, aż wreszcie został wyremontowany (i nie powstał w nim bank, czego się można w Poznaniu spodziewać). Do tej pory bywałam tylko w restauracji; tym razem wspięłam się na trzecie piętro. Warsztaty były przygotowane świetnie - sala jest dość jasna, na środku duża wyspa (starczyło miejsca dla 12 osób) z nożami, kuchenkami, naczyniami i toną szparagów. Bo ze szparagów miała być zupa, tarta, sałatka i szparagi zapiekane. Warsztaty prowadził szef kuchni z hotelu Sheraton, Krystian i - mimo moich obaw, bo pierwszy raz i przecież nie może być AŻ TAK sympatycznie - było świetnie. Wprawdzie ostatecznie przekonałam się, że jednak nie chcę mieć restauracji i być pełnoetatowym kucharzem, to dzięki wspólnemu gotowaniu z profesjonalistą przestałam się bać ciasta kruchego, chociaż to nie ja gniotłam, zdecydowanie lepiej wychodziło mi krojenie, kroić mogę bez oporów. I mieszać sos.
Jest coś przyjemnie pierwotnego we wspólnym gotowaniu. Podsuwanie sobie składników, drobne rozmowy nad garnkiem, czytanie receptur ("ile to jest 0,01 kg mięty?"), zaglądanie sobie w talerze i różnice w daniach mimo identycznego sposobu przygotowania. Wprawdzie najbardziej lubię dania małoskładnikowe (może dlatego najbardziej mi się spodobały szparagi w szynce serrano i z sosem orzechowym), ale jest niesamowicie fascynujące przechodzić przez poszczególne etapy skomplikowanego i czasochłonnego przepisu, kiedy nigdzie się nie spieszysz, a na samym końcu dostajesz do złączenia kilka elementów i nagle masz danie.
Zabawne jest to, że nawet w wielkim mieście, spotykając kilkunastu nieznajomych, okazuje się, że człowiek niespecjalnie jest anonimowy, kiedy wyjaśni, że najpierw pracował przy jednej megabudowie (zwanej lejem po bombie), a potem przeniósł się służbowo w drugie rozkopki, to już wszyscy wiedzą, gdzie pracuje. I, mental note to self, wizytówki nosić i przy pogodzie.
Więcej zdjęć z warsztatów na stronie "Akademii 24".
[1] Całe moje życie to nieustająca walka ze sobą. Najchętniej nie wychodziłabym z łóżka (chyba że w ciepłych krajach, wtedy bym wychodziła, żeby iść na hamak i spać na zewnątrz).
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 23, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
JFDI, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 20, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
solacz
- Komentarzy: 3
Wyjątkowo udało mi się dotrzymać danej sobie obietnicy, bo z tym u mnie przeraźliwie krucho, i pojechałam obejrzeć poznańskie wydanie Restaurant Day. Cała rodzina zachwycona - Maj grzebała w piasku i skakała na kanapie, TŻ dostał wegańskie ciasto z rabarbarem i Fritz Kolę, a ja widok na sporą część mojego poznańskiego startu - Wartę, most Rocha i Politechnikę Poznańską. W KontenerART (-arcie?) byłam po raz pierwszy i chyba polubiłam mimo tymczasowości miejsca (a może właśnie dzięki temu?). Na piasku, rozsypanym między kolorowymi kontenerami, na paletach i oponach, kłębił się tłum dzieci, psów i dorosłych w różnym wieku. Ludzie w mieście chcą być razem, chcą przestrzeni bez samochodów, tylko na relaks. I to jest to miejsce. Scena, na której można skakać, bębny do bębnienia i jedzenie, którego nie można dostać gdzie indziej. Idea Restaurant Day jest taka, że otwiera się restaurację na jeden dzień i sprzedaje coś, co się przygotowało - ciasta, przekąski, warzywa, hummus, kanapki. I ta idea do mnie bardzo przemawia. Następna odsłona 18 sierpnia, polecam.
A dzisiaj byłam na pikniku na Cytadeli, ale ponieważ wczoraj pojawiła się urocza przygodówka z nawiedzoną posiadłością, to zrobiłam tylko lemoniadę truskawkową. I kupiliśmy wraz ze współpiknikowiczami pizzę w Umberto. To był nader świetny piknik.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 19, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
cytadela
- Komentarzy: 2
Bardzo lubię uliczne jedzenie. Niekoniecznie w postaci cieknącego kebaba z surówką z kapusty kiszonej (z wiadra), ale lokalne, zrobione ze świeżych składników, unikalne i specyficzne dla danego miejsca. Wiem, pod tę definicję niekoniecznie łapie się zapiekanka z Mostu Teatralnego, ale zwyczajnie mam sentyment do tego miejsca. W poprzedni weekend ucieszyłam się bardzo, że na ulicy Żydowskiej pojawiły się stoły, scena, stragany i klimat z okazji święta ulicy [link nieaktualny - 2018]. Wszędzie było pełno kropel, bo mżył deszcz całe przedpołudnie, ale podobało mi się, że można na ulicy zjeść bajgla. I zupę z soczewicy. I że nagle pojawiło się mnóstwo ludzi, również starszych (a nie tylko hipsterów).
W tę sobotę z kolei będę pewnie się kręcić w okolicy niektórych z otwartych na Restaurant Day jednodniowych restauracji. Chcę odwiedzić KontenerArt i ulicę Zieloną ze względu na spore natężenie restauracji na metr kwadratowy. A Wy?
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 16, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj