Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Dziś rano skrobałam zamrożoną szybę o poranku. To chyba wystarczy za komentarz w kwestii mojego stosunku do świata?
[2.10.2013]
Jak w 2 Broke Girls, na ulicy Kramarskiej można wejść do malutkiego lokalu i kupić sobie muffinka albo babeczkę. Taką z lukrem na wierzchu i lukrowymi perełkami.
Strona kawiarenki tu
A ja przetwarzam pomidory.
Na fali słoikowego mema poszliśmy na niedzielny obiad do Whiskey in the Jar na Rynku. Zaiste, szyld bynajmniej nie kłamie, można zamówić tam sobie napitek również procentowy w eleganckim szkle z gwintem. Oprócz drinków w słoikach asortyment podobny do zamkniętego już w Poznaniu TGiF: steki, hamburgery, zupa z ostrą papryczką, frytki i skrzydełka. Nie wiem, jak steki (zachwalane jako najlepsze w Poznaniu), ale hamburgery są bardzo dobre. Przyznaję, że nie mam porównania i muszę niebawem udać się na rajd po hamburgerowych standach, żeby sobie wyrobić.
Strona restauracji tu.
PS Odkryłam, że Ikea ma słoiki z gumką (KORKEN). Sosie pomidorowy, nadchodzę. Czy mogę prosić o nowy dom z dużą spiżarnią?
Żeby nie wyłamać się z lemingarskiej tradycji, zawiozłam do Warszawy słoiki i ze słoikami wróciłam. Jest coś przyjemnie plemiennego w wymianie żywności i w karmieniu gościa, siedzeniu w kuchni i patrzeniu na zaparzanie herbaty. Zdecydowanie wolę niż anonimowość pokoju hotelowego (nie wspominając, że nie chciało mi się gotować wody na herbatę, bo musiałabym przenieść czajnik na biurko, a to praca). Dziękuję.
Szyba pokryta szarą siatką, która przy braku słońca daje efekt burzowego, listopadowego popołudnia, takiego bez żadnej nadziei; od samego patrzenia mam ochotę zwinąć się w kłębek i spać. Kiedy wychodzą plamy jesiennego słońca, drżące od liści, jest jak w upalne lato. Przy obu opcjach ostatnia rzecz, której chcę, jest patrzenie na kolejne ekrany powerpointa.
Warszawa w przelocie narobiła mi smaku na słoneczny dzień, spędzony na uliczkach z bogatą sztukaterią, na Żurawiej czy Foksal, rozpoczęty Targiem Śniadaniowym. Rano zamglona, po południu rozkosznie jesienna z obietnicą wieczoru pełnego neonów i panoramą Zamku od strony Wisły. Chcę zanurzyć się w bramy, pogłaskać lokalne koty, zastanowić się, kto korzysta z Bank of China. Zrobić listę murali, zinwentaryzować wieżowce (owszem, doceniłam Złotą 44 dopiero patrząc na zdjęcia samego szczytu budynku, ale mnie się podoba Pałac Kultury, więc może jestem niemiarodajna), pokazać Majowi Starówkę, Krakowskie Przedmieście i wjechać na sam szczyt PKiN-u. Ostatni raz byłam jeszcze w latach 80., więc umówmy się - dawno. Może nawet jeszcze windą służbową pan minister jeździł. Szkoda Warszawy na lemingowanie. No chyba że w Arkadii i Złotych Tarasach.
[8.09.2013]
Kiedy jeszcze była jesień bardziej letnia, z tych złocistych i pełnych słońca, że nikt nie wpadał na pomysł, żeby wyciągnąć rajstopy czy zimową puchówkę, poszliśmy do Botanika. Z rzeczy zwyczajowych była kiełbasa z grilla, wystawa dyń, pani produkująca srebrną biżuterię na bazie liści (miała nawet wywieszoną wizytówkę ze stroną www, ale - o tempora, o mores - słowa o biżuterii na niej nie ma), wata cukrowa i tęcza przy posągu tancerki. Z mniej typowych - wystawa rzeźb, doskonale uzupełniających kwiaty, krzewy i drzewa. Nic to, wyznam wstydliwie, że waran(?) wyglądał, jakby został wykonany z materiału budzącego niepewność węchową; uwielbiam, jak sztuka wchodzi w ogród.
Trochę nie dogadałyśmy się z Majem, albowiem Maj - skądinąd cenne to - jest obdarzony nadmiarem temperamentu i życzy go sobie wykorzystywać na mnie. Szukam w sobie pokładów cierpliwości, które pozwolą mi nie reagować gwałtownie na próby bycia brykniętą, szarpniętą i nadużytą fizycznie. Córko, nie demoluj zaawansowanej wiekiem matki, hm?
GALERIA ZDJĘĆ 2013 i wcześniejsze - jesień 2012, wiosna 2012 (i starsze).