Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o usa

Orzeł wylądował

Ja wiem, że stracę cały au-torytet, ale normalnie pierwszy raz latam ("latam, gadam, full serwis") i się czuję jak w podstawówce. Ciężko być cool, jak się nie ma sombrero. Wychodzi na to, że mam do wyboru dwa zestawy - albo bycie całkiem na "nie", albo - jak dzisiaj - całkiem na "tak". Ale spokojnie, wyląduję, wrócę i będę dalej kontestowała.

Kochamy McIntosha. Nie dość, że nie ma szans na pliterki (a przynajmniej żadna kombinacja jabłko + cokolwiek nie daje efektu), to jeszcze edytorek ma undo na jeden krok. Tyle o komputerach. A nie, przepraszam. Eloy mi podpiął pliterki, ale pod ten drugi prawy ctrl, which is fun, bo próba zrobienia klasycznej pliterki czasem owocuje jakimś cudem typu "ostatni akapit poszedł w powietrze". Japko+s - zapisz.

Lot Ławica-Monachium wpyteczkę. Nie trzęsło, dali kanapeczkę z serkiem i ogórem i/oraz toblerona. W Monachium ciepło, lotnisko wykurwiście wielkie, na bramce piszczy niewiele, za to wszystko piszczy przy przemiłej pani z ręcznym terminalem do wykrywania kontrabandy. Najśmieszniej jest, jak piszczy stanik i pani jeździ po człowieku ręczną maszynka do robienia "ping". Chciałam wklikać na dżo noteczkę "Wuj Matt z podroży na lotnisku w Munchen", ale ichnie wifi płatne, więc nie wklikałam.

Opis samolotowy będzie niestety nudny, bo mamy miejsca w środku Airbusa, wiec widzę tylko pasażerów po bokach (buce pod oknem maja pozasłaniane okienka i gapią sie w laptopy; co za marnacja, ja to bym chociaż patrzyła). W zasadzie niby nic, ale w godzinkę przelecieliśmy nad cała Europa, aktualnie mijamy Manchester-England-England. Idę (no, siedzę ;-)) jeść.

5:51 do lądowania, zaraz pewnie będziemy mijać Montreal (dość sprytnie wyświetla się mapka z namalowanym samolocikiem). Wprawdzie nie szło nic zobaczyć, ale chyba minęliśmy Grenlandię. Szło poznać, bo samolot miał turbulencje (taki odpowiednik globusa). Wspominałam kiedyś, że chciałabym pojeździć na rollercosterze? To chyba już nie chcę. Było całkiem śmiesznie, przemiłemu panu po tej drugiej lewej poleciał laptop, jak tak skakaliśmy w górę i w dół z tyłu poleciało wino (skarpetki pomoczyłam później, jak szlam do kibelka, bo z tyłu na ogonie było więcej zniszczeń). Szczęśliwie eloy udzielał komentarzy w języku natywnym ("ciekawe, czy już odpadł ogon"), bo siedzącą obok niego potwornie spanikowana Włoszka byłaby jeszcze bardziej spanikowana. Tak tylko trzymała eloya za nogę i rękę i pytała cichutko, czy może (trzymać za nogę) i co się dzieje, czy już spadamy? Może mam za mało wyobraźni, ale jakoś trudno mi się było tym przejmować i nawet poleciałabym jeszcze kawałek z tymi śmiesznymi podskokami. Na szczęście nie pamiętam żadnych ciekawych kawałków z Losta ;->

Swoja droga zawsze mnie zastanawiało, jak samoloty wiedzą, którędy lecieć. Jak są chmury, to nie ma szans - pod spodem wszystko wygląda jak jednolity stok narciarski, poorany trochę przez jakieś mityczne narty (i niech ktoś mi jeszcze powie, że chmury to skondensowana para wodna, no fucking way, widziałam prawie ze z bliska i nie ma szans, musza być takie jak w "Dolinie Muminków", że można na nich jeździć jak na chmurce). Teraz rozumiem, jest nawigacja satelitarna i inne szpeje, ale kiedyś? Szacun, naprawdę. Zwłaszcza że to chyba pilot przemawiał zaraz po naprowadzeniu na gładki lot i uspokajał spanikowaną (i nieco wrzeszczącą grupę pasażerów). Think administrator bazy danych wysyłający uspokajający komunikat do milionów userów (i to bez użycia slow na k, p i fuck).

Nie wiedzieć czemu przypomniał mi się (ale to wcześniej, jak lecieliśmy mniejszym samolotem na trasie Poznan-Monachium) dowcip o ślepych pilotach, którzy startowali dopiero wtedy, kiedy pasażerowie odpowiednio głośno wrzeszczeli. Kiedyś nie krzykną ;-)

P., mam nadzieje, ze ruszyłeś tyłek i obejrzałeś wreszcie "Almost Famous"? Jest tam śliczna scena w samolocie, który wpadł w bardziej zabawne turbulencje niż nasz i wszyscy (mając wrażenie, ze to już ostatnia chwila ich życia), czynią sobie dość drastyczne wyznania. Najdrastyczniejsze pada sekundę przed tym, jak wszystko się uspokaja i z kabiny wygląda uśmiechnięty pilot i mówi, ze już ok.

Wychodzi na to, ze się nieco odchamię kulturą masową, bo na nad oceanem puszczają całkiem niezłe filmy - "Dobry rok" i "Iluzjonistę" (w busie Frankfurt/M - Poznań puszczali krap okrutny, "Agencie, podaj łapę", któreś "Taxi" i "Wyścig szczurów").

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 5, 2007

Link permanentny - Tagi: monachium, niemcy, san-francisco, usa - Kategoria: Listy spod róży - Komentarzy: 5


Zuza goes abroad (3)

Ja uprzejmie proszę przestać. Ledwo przeczytałam poprzedniego, a tu już mi wydają następnego Adriana Mole'a...

Wizyta w ambasadzie naszego najlepszego przyjaciela - USA: checked. Uprzejmie proponuję, jeśli całkiem odpada opcja, by z tej przezabawnej imprezy zrezygnować, żeby wprowadzić analogiczne procedury dla Amerykanów, przyjeżdżających do Polski.

Wygląda jak Alcatraz, więc już się poczułam w klimacie okolic San Francisco. Policja, ochrona, nie wątpię, że płot pod prądem. Przyzwyczajona jestem do poznańskich ambasad, które wyglądają jak zwykłe ładne wille w sporym ogrodzie. Na wejściu kazali się rozdziać z kurtki, zabrali telefon, aparat i wszelkie cosie, które działają na prąd. Bramka, plecak na taśmę. Martensy piszczą, srebrna biżuteria nie piszczy (łowcy wampirów mają punkta). Po bramce wypuszczają ludność na podwórko, trzy linie, proszę stać na liniach, proszę nie wychodzić na inną linię, wchodzą pierwsze trzy osoby z linii niebieskiej, proszę się nie rozpraszać. No to się skupiliśmy. Na analizie okolicy, czy można wejść na dach, czy nie warto zaprzyjaźnić się z mieszkańcami kamienic opodal (nieokratowane balkony). Przyznaję, że wejście na teren z prośbą o azyl jest całkiem nietrywialne.

Jak już postaliśmy na świeżym powietrzu ("to taki odsiew, słabsi mrą na mrozie i nie trzeba już im wizy dawać"), w środku było wesoło. W okienku przemiły pan, który umiał po polsku, ale niespodziewanie się przełączał na amerykańszyznę, przez co poczułam się jak w pracy, gdzie można polisz-inglisz rozmawiać z uberszefem. Na tacce z dokumentami miał opisaną po polsku, ręcznie, typowo angielskim pismem, pytania i odpowiedzi w kwestii skanowania palców. "A teraz przyłóż palec wskazujący (tu się wdaliśmy w dyskusję, dlaczego index finger to ten, a nie inny) na środku czerwonego pola. To nie boli". Próbek DNA nie pobierali, aczkolwiek byli do tego chętni wśród zebranych ("proszę polizać szybkę na wysokości mojego prawego sutka, zdecydowane ruchy języka").

Z przyczyn technicznych miałam zaproszenie jako pracownik przyszłej firmy TŻ i musiałam objaśnić, że wprawdzie w papierach mam wpisane co innego, to tutaj sobie freelansuję i spotkanie ogólnofirmowe jest mi niezbędne. Pogwarzyliśmy sobie, jak to jest pracować biurko w biurko z mężem, jako że małżeństwa mogą konwersować o wizie razem. Jeszcze zanim dostaliśmy wizę, urozmaicaliśmy sobie i zestresowanym ludziom w poczekalni czas cytatami typu "You must detain my husband!", "You know, it's only sheet of paper" (nie będzie konkursu, skąd to ;-)). Na ścianach plakaty tematyczne - "Civil rights warriors" (wszyscy nie żyją), "American Women" (całe 16) - no smutny kraj. Wyszło też, że można nie płacić za wizę, jeśli udaje się tam w celu odwiedzin więźnia lub jako więzień as himself. Do rozważenia.

Wizy jak wizy, ot wycieczka za jedyne 500 zł (a poza tym zimno jak w psiarni[1]). Można zapłacić kartą Mastercard. Natomiast spotkanie z Siwą - bezcenne. Kto inny mógłby mieć zalaminowane kartki z tekstem "Jestem heteroseksualną kobietą, która nie jest zainteresowana reklamami agencji erotycznych dla panów" i wkładać je za szybę przy parkowaniu? O reszcie intymnych detali może nie będę opowiadać, ale kot Duśka jest najśliczniejszym i najgrzeczniejszym kotem beżowym ever. Oczywiście, jak wszystkie koty, od razu zaczął uwielbiać TŻ i mówić mu, że ma świetne skarpetki i w ogóle jest bardzo miłym dużym kotem. Wprawdzie nie byliśmy na Saskiej Kępie, ale Żoliborz mi się podoba.

[1] Dlaczego w psiarni? Piesy lubią ciepło, to raczej o cielakach pisali, że lubią zimny wychów.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 20, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: usa, polska, warszawa - Komentarzy: 3 - Poziom: 2


Zuza goes abroad (2) i nie tylko

Z dzisiejszych osiągnięć - do paczki poczteksowej z dokumentami na wizytę z konsulem zapomnieliśmy dołożyć paszportów. Witamy w grupie klientów, którzy jutro pojadą na pocztę i nadadzą drugiego Poczteksa. Tyle miło, że przelew na konto Ambasady USA via Poczta Polska jest darmo.

W kwestii wymówień - TŻ vs. Fabryka 1:0. Zapytali tylko, czy aby na pewno wie, co robi (bo przecież się nie skarżył!), a poza tym umówili się na poniedziałek na negocjacje (czytaj: WP przyjdzie i będzie stosować argumenty na litość lub na zmiękczenie poprzez odwoływanie się do uczuć). Zważywszy, że nie zaproponują zmiany stanowiska ani podwyżki, coś czuję, że pozostanie 1:0. Troszkę mi smutno, bo tylko kadrowa zapytała, czy ja też odchodzę. Ale tylko troszkę.

Błogosławieni ludzie, którzy nie mają nic do powiedzenia, a mówią. Mam głupi zwyczaj słuchania, co ludzie mówią, bo zakładam, że to, co mówią, jest z jakichś względów ważne. Niestety, dziewczę młode a płoche nie bardzo wie, czemu coś mówi, ale mówi. Do tego upodobało mnie sobie i zostałam zaocznie Najlepszą Przyjaciółką. Niestety jest całkowicie aluzjoodporna. Zaczęłam zakładać słuchawki, żeby nie słyszeć jej chichotów, wołania mnie zza monitora, żeby mi pokazać śmieszny obrazek, pytania o rozwiązania jej wszystkich problemów co 3 minuty (bo tyle jej zajmuje przetworzenie dowolnej, również odmownej odpowiedzi). Niestety, pisuje też na jabberze...

Panna (paszczą): co sądzisz o moim opisie?
Ja (zakładam słuchawki i udaję, że nie słyszę)
Panna: (jabber) i jak opis ? :)
Ja: nie mam zdania ;-)
Panna: heheh
Panna: dlaczego ?
Panna: ja ten opis mam celowo
Ja: dlaczego?
Panna: znajomi sie odzywają
Ja: a
Panna: wiesz jak jest ... uderz w stół......
Wiem. Uderz w stół, a wyskoczy kornik jak wół. 14 Dni Roboczych Do Urlopu. Powtarzam. 14 DRDU.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 12, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, SOA#1 - Tag: usa - Komentarzy: 1 - Poziom: 3


Zuza goes abroad (1)

Jak kto w wieku nieledwie chrystusowym upadnie na łeb i uzna, że jeszcze go za oceanem nie było, musi wykonać szereg operacji papierkowych w celu otrzymania wizy.

Dzisiaj szłam na rekord. Już za 6 (szóstym!) razem udało mi się wypisać i wydrukować formularz wizowy. A to niebłyskotliwie wpisałam, że TŻ to mój colleague, a nie husband. A to zapomniałam, że Usańcy nie obsługują pliterek i na wydruku wyglądają co najmniej nieatrakcyjnie. A to zawiesiłam się na pytaniu 38, podpunkt 3 formularza, gdy przeczytałam:

Czy ubiega się Pan/Pani o wjazd do Stanów Zjednoczonych, aby zajmować się działalnością wywrotową, terrorystyczną lub naruszającą przepisy kontroli eksportu, bądź jakąkolwiek inną działalnością sprzeczną z prawem? Czy jest Pan/Pani członkiem lub przedstawicielem organizacji uznawanej obecnie przez Sekretarza Stanu USA za terrorystyczną? Czy kiedykolwiek uczestniczył/a Pan/Pani w prześladowaniach prowadzonych przez nazistowski rząd Niemiec; lub czy kiedykolwiek uczestniczył/a Pan/Pani w ludobójstwie?

Normalnie szacun. Zwłaszcza że zachęcają potencjalnych terrostystów do prawdomówności, bo: Odpowiedź twierdząca na którekolwiek z powyższych pytań nie oznacza automatycznej utraty prawa do wizy, ale prawdopodobnie spowoduje, że osoba, która się o nią ubiega, będzie musiała stawić się osobiście na rozmowę z konsulem. Albo odsiewają idiotów - bo jak ktoś się przyzna, to idiota, a idiotów nam przecież nie potrzeba. Ot, pełna uprzejmość. A nuż się trafi prawdomówny terrorysta, który lojalnie ostrzega, że chce przyjechać i knuć na 3/4 etatu.

Mnie też zaproszą, zwłaszcza jak zobaczą zdjęcie wykonane metodą "dzień dobry, wiem, że już po 18 i pada, ale pilnie potrzebuję fotkę 5x5 cm, nie, nie ma sensu się czesać, a poza tym i tak nie mam grzebienia".

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 11, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tag: usa - Komentarzy: 5 - Poziom: 2