Tak to jest, że kiedy zaczynam nabierać pewności siebie, okazuje się, że tak naprawdę mało umiem. I mimo że wjechałam na 5. piętro parkingu w Starym Browarze (bez sensu, bo i tak z parkingu nie da się zrobić zdjęć, bo nikt nie pomyślał i w ponad dwumetrowym murze nie ma otworków widokowych), to zdaję sobie sprawę, że jestem dalej słabym, chociaż coraz pewniejszym, kierowcą.
Podobnie z dziewczyną. Z dnia na dzień rośnie porozumienie. Dugi butko i duzia pika pomagają wydajnie na codzienne konwersacje, ale kiedy przychodzi do nieumiejętności zrozumienia sygnalizowania, że coś jest źle, to wątpię we wszystko, do czego doszliśmy przez ostatnie dwa lata. I, co mnie cieszy, jestem (jeszcze) w stanie opanować moją irytację, kiedy dwuletnia dama, poproszona o wybór bluzki, odwraca się do mnie ostentacyjnie tyłem i z uśmieszkiem grzebie w skrzyni z zabawkami, udając, że mnie nie słyszy, tak prawie do załamania doprowadzają mnie sytuacje, kiedy widzę, że coś się zadziało nie tak, a nie umiem wytłumaczyć, co się stało i że się zaraz naprawi albo za chwilę będzie lepiej.
I zostaje mi robienie małych gestów, żeby było przyjemniej. Tacka w świnki czy misie, baloniki, książka o kotach, dwie garście kasztanów (bez specjalnego szału) czy akrylowe kryształki[1] świecące w promieniach już jesiennego słońca (i umówmy się, że te kropki na szybie to taki wyrafinowany bokeh, a nie że brudne okno, dobrze?).
[1] Taki lifehack[2] z salonu gadżetów BRW. Tanie jak barszcz, różnokolorowe, wadą jest to, że tylko z 1/4 ma dziurki, reszta nadaje się do rozrzucania.
[2] W Pepco z kolei są tanie jak barszcz filcowe podkładki, wycinane w liście. Można pociąć i z jednej podkładki dostaje się dwadzieścia równo wycinanych laserem liści do naklejania gdziekolwiek czy zrobienia drzewa na lekcję zpt (czy jak to się teraz nazywa). Wychodzi taniej niż zakup grubego filcu i samodzielne wycinanie.